X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wresz�cie kobieta wzruszyła ramionami.- Doskonale.W takim razie obejrzę teraz dom.Bardzo dziękuję za okazaną uprzejmość.- Wstała i zdjęła klucz ręką, która niedrżała ani odrobinę.Zatrzasnęła drzwi z siłą, która wyzwoliła przynajmniej tro�chę nagromadzonego w niej gniewu.Tyle się nasłuchała o tych serdecznych, gościnnych, przyjacielskich Austra�lijczykach! Rodzina Winbych stanowiła znakomity przykład tej osławionej go�ścinności.Ruszyła przed siebie z zaciekłością.Każdy krok, każdy ruch potęgo�wał jeszcze jej rozdrażnienie.Już ona im pokaże.Nie pozbędą sięjej, na Boga!Pogrążona w gwałtownych rozmyślaniach, nie zauważyła niskiego ciemno�skórego człowieczka, na którego omal nie wpadła.Zatrzymała się gwałtowniez ustami otwartymi do krzyku; w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że to musibyć Stoney, aborygen, o którym mówił pan Winby.Zamknęła usta i uśmiechnęłasię.Skinęła głową.Czy rozumie po angielsku? Opierał się o balustradę werandy;jego opadające z bioder spodnie były jeszcze bardziej obszerne, niż odzienie Willa.Stał boso, ze stopami w kurzu i piachu.Były szerokie, a ich palce podkurczałysię, jakby wczepiając się w ziemię.Miał niskie czoło, spod którego połyskiwałyciepłe, wilgotne brązowe oczy w głębokich oczodołach.Jego nos był tak szeroki,że początkowo sądziła, iż ktoś zdeformował mu go podczas bójki.Wargi unosiłysię nad mocnymi, białymi zębami.Mocno skręcone brązowe włosy połyskiwałypomarańczowo i sięgały mu niemal do ramion.Rozpięta koszula wisiała luzno,a jej poły powiewały na wietrze.Ursula natychmiast poczuła do niego sympatię.Umiał się uśmiechać jak mało kto.- Stoney? Jestem pani Paterson.Chyba tu pracujesz.dla Winbych.- Tak.Pan Winby.podobno mogę pownosić graty.Mam wejść pierwszy?Mogą być węże.Wczoraj widziałem dugai.Pewnie są i pająki.Lubią ciepło i su�cho.Pani nie wchodzi na razie.- Jego głos był miękki i rozlewny.Skinęła głową.Lniana sukienka zaczęła ją grzać.Odsunęła kołnierzyk od szyi.Nie wiedziała, jakwygląda dugai, ale pewnie jest jadowity.Wszystko tutaj wydawało się jadowite.- Zawsze tu tak cicho? Można by pomyśleć, że oprócz nas nikt tu nie mieszka.- Bo nie.- Znowu się uśmiechnął.Zaczęła wachlować się chusteczką.Drzwi otworzyły się dopiero wtedy, gdy Stoney naparł na nie ramieniemi mocno pchnął.Uchyliły się ze zgrzytem, trąc o deski podłogi.Wypaczyły się poostatnich zimowych deszczach.Stoney uważnie przekroczył próg.Węże nie byłydla niego niczym nowym, a jednak zachowywał ostrożność.Ursula patrzyła i no�towała wszystko w pamięci.Jej towarzysz tupał mocno bosymi stopami tak, żez podłogi unosiły się duszące kłęby kurzu.Z kątów pokoju dobiegały niepokoją�ce szurania.Ursula czekała bez tchu.Bała się poruszyć, żeby nie nastąpić na cośjadowitego.Dzięki Bogu, że był przy niej Stoney.- Tylko goanna.Trochę syczą i gryzą, jak mogą.Ale nie najgorsze.To ma�leństwa.- Ursula spojrzała w kierunku, w który mierzył wyciągnięty palec chłop�ca.Ogromna jaszczurka czaiła się w rogu pokoju, powoli kręcąc łbem; z jej otwar-15 - Malowane ptaki 225 tego pyska wydobywał się cichy świst.Jak syczenie węża.Jeśli to ma być małe.Dobry Boże!- Wyniesiesz to? Chyba mnie nie lubi.A ja nie lubię jej - odsunęła się oddrzwi, już nieco spokojniej.Przyjrzała się pokojowi.Był duży, w trzech ścianachmiał wielkie okna, a na czwartej dwoje zamkniętych drzwi.Nie było tu ani jedne�go mebla, a na podłodze leżały zakurzone, pożołkłe gazety.Ursula stała nieru�chomo, zapomniawszy na chwilę o jaszczurce.A więc to ma być jej dom.Słońceprażyło przez szyby od wschodniej strony pokoju, jeszcze zbyt nisko na niebie,by zasłaniał je dach werandy.W jego bezlitosnym świetle widać było każde pęk�nięcie tynku, każdą drzazgę na podłodze.I już teraz było tak gorąco, że powietrzestawało w gardle.Wyszła na werandę, oparła się o słupek i spojrzała na drogę,wijącą się w stronę głównej szosy.Powietrze drgało.Po paru chwilach Stoney pojawił się obok niej.Jego twarz lśniła czekolado�wym brązem.- Poszedł.Może się pani wprowadzać.- Dziękuję.A inne pokoje? Sprawdziłeś je? - Nie spojrzała na niego.Drogęogradzały kawałki kolczastego drutu, zardzewiałe i okręcone byle jak o drewnia�ne słupki.W ostrym świetle wokół przedmiotów powstawała niemal mgiełka, wi�działa brzydkie szarozielone drzewka oplecione brązowymi gałązkami akacji,w tym stopniu wysuszonej, że wydawała się drżeć na wietrze.Miały jedną i tęsamą barwę, jakby słońce prażyło je tak długo, aż przybrały jednolity maskującykolor khaki.A więc to jest ten słynny busz.Tim wychował się w podobnym go�spodarstwie, ale większym, takim z owcami.Odetchnęła powietrzem, suchymi kwaśnym, z lekkim zapachem eukaliptusa.Jak ma tu żyć? I za co? Czy napraw�dę nie mają pieniędzy?Zauważyła dwie ciemne sylwetki wiatraków na tle białego, rozpalonego nie�ba.Była w tym wszystkim jakaś uroda: spokój i celowość, która ani nie oczysz�czała, ani nie dręczyła duszy.Teraz zrozumiała, co znaczy fatalizm dla ludzi żyją�cych w buszu.Kto inny mógłby tu mieszkać? Wszystko wydawało się taknieprzyjazne i prymitywne.Ogromny szmat ludzkich nieużytków, na których niema miejsca na słabość ani potrzeby udoskonaleń.Czuła się trochę dziwnie, kiedytak opierała się o słupek i czuła  żar w trzewiach i światło w kościach".Słowaniespodziewanie pojawiły się w jej głowie i dopiero teraz zrozumiała je w pełni.- Proszę pani? Słabo pani? Biała pani jak śmierć.Nie za gorąco dzisiaj, alepani z Anglii i w ogóle.Może trzeba usiąść albo co? - Wyglądał, jakby kamieńspadł mu z serca, kiedy skinęła głową i usiadła na schodku.Ciągle czuła się tro�chę dziwnie.Stoney stanął obok niej.Chciał się dowiedzieć czegoś więcej, alebał się okazać natrętnym.Wreszcie zdobył się na odwagę.- Zostanie pani z małąna dobre? Przyjechałyście aż z Anglii, żeby tu zamieszkać? - Był zaskoczony.Uśmiechał się, by zatuszować zdenerwowanie, które budziła w nim ta nowa panize śmiesznym akcentem i białą, miękką skórą.Nie był przyzwyczajony do kobiet.Znał tylko panią Winby, a ona się nie liczyła.Stoney miał prawie siedemnaście lat i mieszkał w majątku, odkąd został tamporzucony przez matkę.Zniknęła gdzieś, w pogoni za dorywczą pracą, dzięki której mogła zarobić na jeszcze jedną butelkę piwa i coś na ząb.I tak go nie chciała;był dla niej tylko kłopotem.A więc kiedy ruszyła w dalszą drogę, po prostu zosta�wiła go bez ostrzeżenia.Ale majątek podobał mu się.I polubił Willa.Bawili sięrazem, kiedy chłopiec wracał ze szkoły, a kiedy dorośli, obaj zaczęli pracowaćdla taty Willa.Objeżdżali konno granice ziem, ścigali się do utraty tchu, co za�wsze nieodmiennie kończyło się zwycięstwem Stoney'a.Miejsce startu i metyzawsze było takie samo: skrzynka na listy.Ale teraz wszystko się zmieni.Pojawiła się dama i jej mała córeczka, a panWinby prawie pochorował się z wściekłości.Obserwowali go razem z Willem,stojąc w bezpiecznej odległości, kiedy rzucił torby z karmą i nawozem na skrzy�nię ciężarówki i ruszył tak gwałtownie, że spod kół bryznęły mu fontanny żwiru.Potem Will zajął się dojeniem krów, a on przyszedł pomóc pani.Ale jakoś nieinteresowała się domem.Nie rozumiał tego.Miejsce było fajne.Chciałby tu miesz�kać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl

  • Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.