[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spróbowała gryzć jego palce, ale uniknął tego i jego ucisk stał się jeszcze silniejszy.Catrionaprzerażona myślała w kółko: On mnie zabije! On mnie zabije! On mnie zabije!Niespodziewanie cofnął dłoń z jej ust, by skierować ją ku jej majtkom.Poczuła, jak rozerwałje jednym, gwałtownym ruchem.Uczyniwszy to, przykrył jej usta pluszową poduszką. Boże! usiłowała krzyczeć. Boże, złaz ze mnie! Natychmiast ze mnie zejdz!Jego penis był tak twardy, jakby był kawałkiem kości.George wepchnął go w Catrionę inatychmiast zaczął poruszać nim szybkimi, gwałtownymi ruchami.Był wielkim, silnym izdecydowanym na wszystko mężczyzną.Catriona znów krzyknęła, lecz George ponowniepołożył dłoń na jej ustach.Zdołała go ugryzć, poczuła na języku smak jego krwi, niczego tojednak nie zmieniło.George Welterman wchodził w nią gwałtownymi, silnymi, nieregularnymipchnięciami. Ty suko mruczał. Ty suko.Ty wstrętna, niemoralna suko.Prawie go nie słyszała.Szumiało jej w uszach, z trudem łapała powietrze.Jego wielki,sztywny penis sprawiał jej ból.On mnie zabije, myślała.Zaraz umrę.George krzyknął coś i nagle wszystko się skończyło.Puścił ją i stoczył się z sofy na podłogę.Usiadł, ciężko oddychając, czerwony penis powoli miękł mu pomiędzy nogami. Mój Boże jęknął. Myrtle, Myrtle, mój Boże.Catriona łkała, mimo że bardzo pragnęła teraz nie płakać, nie okazywać George owi, jakbardzo ją poniżył i jak wielki zadał jej ból.Powoli wstała z kanapy.Drżała.Naciągnęła na siebiepodartą suknię i przycisnęła palce do ust, chcąc sprawdzić, jak bardzo George pogryzł jej wargi.Nie mogła wydobyć słowa.Czuła dziwny ucisk w gardle, odnosiła wrażenie, że już nigdy niebędzie w stanie mówić.George tymczasem ubrał się.Następnie podszedł do stolika, wziął szklankę ze swoimdrinkiem i wypił alkohol dwoma szybkimi łykami. Chcesz jednego? zapytał.Po czym zaraz odpowiedział sam sobie: Nie,prawdopodobnie nie chcesz. Idę stąd wykrztusiła wreszcie Catriona.Głos, który usłyszała, należał jakby do kogośzupełnie innego, nie do niej.Zmierzając w kierunku drzwi, boleśnie zderzyła się z krzesłem.George zagrodził jej drogę. Rozumiem, że spodziewasz się przeprosin powiedział.Jego oczy były rozbiegane; ztrudem skupił spojrzenie na Catrionie. Po prostu chcę stąd wyjść. A potem? A potem opowiem o wszystkim kapitanowi statku : i zażądam, aby cię aresztował. Chyba zdajesz sobie sprawę, że jeśli to zrobisz, zrujnuję cię. Mówisz, jakbyś miał w tym wprawę. Catriono powiedział cicho, położywszy dłoń na klamce. Uważam, że zanim stądwyjdziesz, powinnaś spokojnie przemyśleć, co zamierzasz zrobić.Catriona wpatrywała się wniego z niedowierzaniem. Zgwałciłeś mnie, ty świnio! krzyknęła. A teraz jeszcze śmiesz udzielać mi rad?Wypuść mnie stąd, natychmiast! Nie mogę, Catriono.Nie wypuszczę cię, dopóki nie obiecasz mi, że to, co się tutajwydarzyło, na zawsze pozostanie naszą tajemnicą.Rozumiesz? Naszą wspólną, osobistątajemnicą, twoją i moją.Małym, romantycznym epizodem, o którym nikt nigdy, oprócz nas, sięnie dowie. Romantycznym epizodem! Ty chyba postradałeś zmysły! Jesteś chory psychicznie! A teraznatychmiast mnie stąd wypuść! Catriona na poły szeptała, na poły krzyczała, zupełnie niepanując nad swoim głosem.Pragnęła tylko jednego: aby ten wstrętny mężczyzna natychmiastzniknął sprzed jej oczu.Mężczyzna ów zranił ją tak, że już mocniej chyba nie można, można jąjeszcze tylko zabić. Muszę stąd wyjść powiedziała.A potem znów rozpłakała się: Chcęstąd wyjść! Nie wypuszczę cię, Catriono.Nie wypuszczę, dopóki nie złożysz mi obietnicy.Catriona poczuła mdłości.Pomyślała, że zaraz zwymiotuje. Nie mogę cię wypuścić powtórzył George.W tym momencie, jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki, otworzyły się drzwi.Ktoś, ktoprzechodził korytarzem, pchnął je pod wpływem nagłego impulsu, nie zawracając sobie głowypukaniem.Niewiarygodne, ale w progu stanął Mark.Po chwili wszedł do środka i zniedowierzaniem przenosił spojrzenie z George a na Catrionę i znowu na George a. Catriono odezwał się. Co się tutaj dzieje?Drzwi za jego plecami jednostajnie kołysały się w zawiasach. Och, Mark jęknęła Catriona. Och, mój Boże.Zemdlała.ROZDZIAA TRZYDZIESTY SI�DMYZniło się jej, że żegluje przez dziwne szklane morze w łodzi, wydrążonej z pnia drzewa, awiatr wieje jej w twarz.Słyszała czyjś odległy śpiew i dzwięk grającego fletu.Odwróciła głowę iobok niej stał Mark Beeney.Jego twarz była opuchnięta, jakby się utopił i przez długi czasprzebywał w wodzie. Orange ktoś wyszeptał. Co? zapytała opuchniętymi ustami, wiedziała jednak, że jest sama. Orange.Tym razem szept był niemal bezgłośny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]