[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie wiem, czy nie bylibyśmy szybciej pociągiem powiedziała Ewa.Z przydrożnych drzew zrywały się niechętnie mokre, smutnewrony.W rowach błyszczała brunatna woda.Na polach leżałypłaty topniejącego śniegu, które na ciemnym tle wilgotnejziemi wyglądały jak duże białe ptaki.Znowu maszyna wpadła w poślizg i zarzuciła na zakręcie.Ewa pchnięta siłą odśrodkową oparła się ciężko o swegotowarzysza.Odsunął się od niej przezornie.Bał się, żeby nie wyczuła w kieszeni jego płaszcza pistoletu.Był wściekły, że niepomyślał o tym i wsunął broń do prawej kieszeni.Natychmiastjednak zdał sobie sprawę z tego, że ten ruch mogła sobiewytłumaczyć jako wyraz niechęci.Postanowił załagodzićsytuację. Nie zimno ci?  spytał troskliwie.Potrząsnęła głową. Nie.Jest mi bardzo dobrze.Lubię jechać autem,szczególnie z tobą.Zwolnił i delikatnie musnął wargami koniec jejzaróżowionego ucha. Kochanie.Przytuliła się do jego ramienia.Znowu musiał się delikatnieodsunąć.Psiakrew, ten pistolet.Powinien był go włożyć dowewnętrznej kieszeni.Począł zastanawiać się nad tym, jakdyskretnie załatwić tę sprawę.Nie mógł przecież dopuścić dotego, żeby Ewa zorientowała się, iż jest uzbrojony.To mogłobybardzo skomplikować sytuację.Poza tym musiał wreszciepowziąć jakąś decyzję, co ma zrobić z Ewą.Jedno nie ulegałowątpliwości: należało się jej pozbyć przed rozmową z tymdurniem. Wiesz co, jestem wściekle głodny  powiedział. W tymcałym zamieszaniu zapomniałem zjeść śniadania.Jak byś sięna to zapatrywała, gdybyśmy zatrzymali się na maleńkąprzekąskę w Radomiu? Właśnie dojeżdżamy.Spojrzała na niego z wahaniem. Stracimy dużo czasu. E, nie tak znowu dużo Zjemy jajecznicę czy kawałekkiełbasy i jedziemy dalej.No, co ty na to? Bo ja wiem.Jak chcesz.W Radomiu Weinerdt zaparkował wóz przed restauracją.Chodz, chodz  powiedział pomagając Ewie wysiąść. To niepotrwa długo.Otoczył ich senny nastrój mrocznej sali.Tęga kelnerka bezpośpiechu przyjęła zamówienie.Ewa jednak nie mogła jeść.Wypiła tylko szklankę herbaty i wypaliła papierosa.Przesunęładłonią po czole. Piekielnie boli mnie głowa. Spojrzał na nią zatroskany. Zaczekaj.Przyniosę ci z apteki proszek. Wyszedł.Wróciłpo dłuższej chwili, poprosił kelnerkę o wodę i bardzo starannierozpuścił lekarstwo. Wypij, ale od razu.Przechyliła w tył głowę i wlała sobie do gardła całą zawartośćszklanki. Piekielnie gorzkie.Co to było?Uśmiechnął się. Bądz spokojna.Nie otrułem cię.Po chwili Ewa powiedziała słabym głosem. Ed, niedobrze mi.yle się czuję.Chodzmy stąd.Może naświeżym powietrzu mi przejdzie.Pomógł jej wstać.Ciężko oparła się na jego ramieniu.Zaprowadził ją do wozu.Zawrócił, kierując się w stronęhotelu.Na pierwsze piętro musiał ją prawie zanieść na rękach.Była na wpół przytomna.Poruszała wargami, ale z trudemchwytał tylko poszczególne, niezwiązane ze sobą słowa.Rozebrał ją pospiesznie i położył do łóżka.Zasnęłanatychmiast.Stal nieruchomo, patrząc na śpiącą; następnie zasłonił okno iwyszedł, zamykając cicho drzwi za sobą.Zaraz jednak wrócił,wziął ze stolika torebkę Ewy i począł w niej czegoś szukać.Wreszcie znalazł kartkę z adresem Bogdana.Wsunął ją dokieszeni marynarki, raz jeszcze rzucił okiem na nieprzytomnądziewczynę i szybko wybiegł z pokoju.Na dole zatrzymał siękoło portiera. Pani jest bardzo zmęczona.Zpi  powiedział zprzyjacielskim uśmiechem. Trochę za dużo wypiła  dodał iwyjął z portfelu pięćdziesiąt złotych. Proszę jej nie przeszkadzać i nie budzić.Ja niedługo wrócę.Portier zgrabnym ruchem pochwycił banknot i na jego twarzypojawił się wyraz serdecznej życzliwości.Był to człowiekniemłody już, doświadczony i wyrozumiały. Niech pan będzie zupełnie spokojny.Pani u nas wypocznieznakomicie.Po przepiciu najlepsza rzecz, to dobrze się wyspać. Czy jest u pana maszyna do pisania?  spytał Weinerdt.Portier spojrzał nieco zdziwiony. Maszyna do pisania jest w biurze.A pan szanowny?.  Chciałem zaadresować kopertę. A, proszę bardzo, proszę.Pan pozwoli.Na starym, mocno już wysłużonym  UnderwoodzieWeinerdt wystukał:  Czekam na ciebie w kawiarni koło�Bristolu�.Przyjdz zaraz.Ewa.Następnie zaadresowałkopertę, którą wyjął z portfela.Podziękował uprzejmemuportierowi, raz jeszcze poprosił, żeby nie budzić Ewy, i wyszedłprzed hotel.Ulica była cicha.Tylko z oddali dolatywał warkotprzejeżdżających samochodów.Po warszawskim zgiełku życietutaj wydawało się powolne i spokojne.Usiadł za kierownicą i zapuścił motor.Przed wyjazdem zmiasta wstąpił na stację benzynową, żeby napełnić bak.Wprawdzie do Kielc benzyny na pewno by mu wystarczyło, alewolał być przygotowany na wszelką ewentualność.Znowu duża maszyna potoczyła się po szosie.Znowu wronyzrywały się z nagich drzew i znowu kola samochodurozpryskiwały szeroko gęste, brunatne błoto.Miejscami szosabyła jeszcze oblodzona i opony ślizgały się po szklistej powłoce.Trzeba było mocno trzymać kierownicę, szczególnie na zakrę-tach.Weinerdt pewną ręką prowadził wóz.Nie widział krajobrazu,nie zwracał uwagi na mijane wsie ani na psy oszczekująceczarną limuzynę.Pogrążył się w swych myślach, które nie byływcale wesołe.Już od jakiegoś czasu czuł instynktownie, że cośsię działo wokół niego, coś, czego nie był w stanie uświadomićsobie i sprecyzować.Usiłował w dalszym ciągu wierzyć w swąszczęśliwą gwiazdę, ale stawało się to coraz trudniejsze.Terazta historia z Bogdanem Borzyckim.Co mógł oznaczać tajemni-czy telefon? Dlaczego zatrzymał się w Kielcach, a nie przyjechałdo Warszawy, żeby porozumieć się z siostrą? Co się kryje zatym wszystkim?Spojrzał w lusterko, zawieszone nad kierownicą.Zobaczyłponurą, ściągniętą twarz.Z taką twarzą nie mógł pokazać siętemu chłopakowi.Usiłował się uśmiechnąć, ale był to tylkojakiś złowrogi grymas.Potrząsnął głową z dezaprobatą i zakląłgłośno. Nie zauważył nawet, że po obu stronach szosy wyrosłysosnowe pnie.Wiatr potrząsał mokrymi gałęzmi i opadającniżej szeleścił wśród gęstego poszycia.Zaraz za lasem nacisnął hamulec i zatrzymał wóz.Z płaszczawyjął pistolet i przez chwilę przyglądał się lśniącej, gładkowypolerowanej lufie.Zarepetował, włożył do magazynkabrakującą kulę i wsunął broń do wewnętrznej kieszenimarynarki.Następnie odetchnął głęboko, zapalił papierosa iruszył dalej.Zdawał sobie jasno sprawę z tego, iż z gry, którąprowadzi, wycofać się nie można.Dla niego już nie byłoodwrotu.Musiał zwyciężyć albo zginąć.Dotychczas tej drugiejewentualności nie brał pod uwagę.Impreza zorganizowanabyła świetnie i funkcjonowała bez zarzutu.Dlaczegóż akurat nasamym finiszu miałoby się coś stać? Nerwy, to wszystko tylkonerwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl