[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym przy drodze do Tarmon Gaidon czyhały jeszcze inne niebez-pieczeństwa, więc jeśli świat nie zostanie zjednoczony. Rób to, co trzeba zrobić.Nie miał pewności, czy on to pomyślał czy Lews Therin, ale taka była prawda,jakkolwiek by patrzeć.Podszedł szybko do najbliższej kolumnady i ponad ramieniem rzucił w stronęBashere: Zabieram Taima na farmę.Chcesz jechać ze mną? Na farmę? spytał Taim.Bashere pokręcił głową.103 Dziękuję, ale nie odparł sucho.Mógł nie okazywać strachu, ale Randi Taim razem zapewne przekraczali granice jego wytrzymałości; z pewnością uni-kał farmy. Moi ludzie miękną w służbie patrolowania ulic, którą im nakazałeś.Zamierzam kilku z nich wsadzić z powrotem w siodła; przez kilka godzin po-siedzą sobie w nich, co im dobrze zrobi.Zamierzałeś dziś po południu dokonaćinspekcji oddziałów.Czy twoje plany uległy zmianie? Na jaką farmę? dopytywał się Taim.Rand westchnął, nagle uprzytamniając sobie, jak jest zmęczony. Nie, nic się nie zmieniło.Zjawię się, jeśli zdołam. Inspekcja była zbytważna, by z niej rezygnować, mimo iż nie wiedział o niej nikt prócz Bashere i Ma-ta; nie mógł dopuścić, by ktoś zaczął podejrzewać, że wizyta nie ma zwykłegocharakteru, kolejna, bezużyteczna ceremonia zorganizowana na cześć człowieka,który coraz bardziej się przyzwyczaja do pompy towarzyszącej jego pozycji, nacześć Smoka Odrodzonego, który chce posłuchać owacji, zgotowanych mu przezjego żołnierzy.Tego dnia czekały go jeszcze jedne odwiedziny, a wszyscy mielipomyśleć, że chce je zataić.Być może nawet udałoby się je zachować w tajem-nicy przed większością, nie wątpił jednak, że tym, którzy będą się chcieli o nichdowiedzieć, uda się to na pewno.Wziął do ręki miecz, wsparty o jedną z wąskich kolumn, i przypasał go do niezapiętego kaftana.Pas został wykonany z niczym nie ozdobionej, ciemnej skórydzika, podobnie pochwa i długa rękojeść; dekoracyjna sprzączka miała kształt mi-sternie odrobionego smoka z trawionej stali inkrustowanej złotem.Powinien siępozbyć tej sprzączki, znalezć coś prostszego.Ale nie potrafił się do tego zmu-sić.To był dar od Aviendhy.I dlatego właśnie powinien się go pozbyć.Nie miałpojęcia, jak się wyrwać z tego błędnego koła.Coś jeszcze na niego czekało, kikut włóczni długości dwóch stóp, z zielo-no-białym ozdobnym chwastem przy grocie.Podniósł ją, kiedy z powrotem od-wracał się twarzą do dziedzińca.Jedna z Panien wyrzezbiła w krótkim drzewcuSmoki i niektórzy ludzie już je nazywali Berłem Smoka, zwłaszcza Elenia i resztatowarzystwa.Rand zatrzymał ten przedmiot, żeby mu przypominał, iż wrogówma więcej, nie tylko tych, których zna. O jakiej ty farmie mówisz? Głos Taima stwardniał. Gdzie jest tomiejsce, do którego mnie zabierasz?Rand przypatrywał mu się przez dłuższą chwilę.Taim mu się nie spodobał.Ze względu na swój sposób bycia.A może powinien w sobie doszukiwać sięprzyczyn.Od tak dawna był jedynym człowiekiem, który mógł pomyśleć o prze-noszeniu i nie oglądać się natychmiast przez ramię, spocony na myśl o Aes Sedai.No cóż, wydawało mu się tylko, że tak było od dawna, wiedział jednak z całąpewnością, że Aes Sedai nie będą próbowały go poskromić, nie teraz, kiedy jużwiedziały, kim jest.Czy to mogło być aż takie proste? Zazdrość, że przestał byćkimś wyjątkowym? Nie sądził, by tak rzeczywiście było.Pomijając inne względy,104bardzo by go uradowali inni mężczyzni potrafiący przenosić, którzy mogliby bezprzeszkód wędrować po świecie.Przestałby nareszcie być dziwolągiem.Nie, ażtak daleko to by nie sięgało, nie po tej stronie Tarmon Gaidon.Był kimś wyjąt-kowym, był Smokiem Odrodzonym.Niemniej jednak, nie wiedzieć dlaczego, tenczłowiek mu się nie podobał. Zabij go! wrzasnął Lews Therin. Zabij ich wszystkich!Rand zdusił krzyk tamtego.Nie musiał lubić Taima, żeby go wykorzystać.I żeby mu zaufać.To wydawało się ze wszystkiego najtrudniejsze. Zabieram cię tam, gdzie będziesz mógł mi służyć powiedział chłodnymtonem.Taim ani się nie wzdrygnął, ani nie skrzywił; patrzył tylko i czekał, kącikijego ust drżały przez chwilę w grymasie niemalże bliskim uśmiechu.OCZY KOBIETYTłamsząc w sobie irytację a także pomrukiwania Lewsa Therina Randsięgnął do saidina, po czym rzucił się w wir dobrze już znanej walki o zapano-wanie nad jego strumieniem i przetrwanie w samym środku skorupy Pustki.Prze-niósł, czując, jak skaza rozlewa się po całym jego wnętrzu; był otoczony Pustką,a jednak czuł, jak przenika przez kości, może do samej duszy.Nie potrafił opi-sać, co zrobił, prócz tego, że stworzył fałdkę we Wzorze, otwór.Tego nauczył sięna własną rękę; jego nauczyciel nie był najlepszy, nawet w tłumaczeniu tego, cokryło się za rzeczami, których go uczył.W powietrzu pojawiła się oślepiająca pio-nowa kreska, która rozszerzała się szybko, stając się otworem wielkości dużychdrzwi.Zciśle mówiąc, zdawała się obracać razem z roztaczającym się za nią wi-dokiem, zalaną słońcem polaną okoloną przez wymęczone suszą drzewa.Otwórpo raz ostatni zawirował wokół własnej osi i znieruchomiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]