[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jak z nią? zapytał Coll, przykucnąwszy obok niego. Wcią\ dręczą ją koszmary odparł Murillio. Czuję się ju\ tym zmęczony.Opowiedz mi, co się ostatnio wydarzyło. No có\, Kruppego i Srebrnej Lisicy nie widziano od wczoraj, podobnie jak tychdwóch \ołnierek, którym Sójeczka kazał pilnować córki mhybe.Jeśli chodzi o bitwę. Coll odwrócił wzrok, spoglądając na południowy zachód. Trwała bardzo krótko.Anomander Rake przyjął jednopochwyconą postać.Po pierwszym przelocieTenescowri się rozproszyli.Anastera wzięto do niewoli, a słu\ące mu czarownice,hm.stracono. To brzmi nieprzyjemnie zauwa\ył Murillio. Sądząc z relacji świadków, faktycznie było nieprzyjemne.Tak czy inaczej,chłopi uciekli w stronę Capustanu.Wątpię, czy czeka ich tam miłe przyjęcie.Losbiednych skurczybyków z pewnością będzie smutny. Wszyscy o niej zapomnieli, prawda?Coll nie musiał pytać, o kogo mu chodziło. Trudno to przełknąć, ale masz rację.Faktycznie na to wygląda. Przestała być potrzebna i po prostu ją porzucono. Trzymam się wiary, \e to jeszcze nie koniec opowieści, Murillio. Jesteśmy świadkami, którzy mają ujrzeć to wydarzenie.Nikim więcej, Coll.Zapewnienia Kruppego to tylko czcza gadanina.Obaj jesteśmy więzniami tejnieprzyjemnej sytuacji, tak samo jak ona i ta słaba na umyśle Rhivijka, któraprzychodzi czesać jej włosy.Coll odwrócił się powoli, by przyjrzeć się staremu przyjacielowi. Có\ więc sugerujesz? zapytał. A co robi prędzej czy pózniej większość więzniów? warknął Murillio,wzruszając ramionami. Próbuje ucieczki. Tak jest.Coll przez długą chwilę nie mówił ani słowa.Wreszcie westchnął. A jak twoim zdaniem mamy to zrobić? Chcesz ją po prostu zostawić? Samą,bez opieki. Oczywiście, \e nie.Zabierzemy ją ze sobą. Ale dokąd? Nie wiem! Dokądkolwiek! Jak najdalej stąd. A jak daleko musielibyśmy ją zabrać, \eby uciekła przed tymi koszmarami? Musimy tylko znalezć kogoś, kto zechciałby jej pomóc, Coll.Kogoś, kto nieosądza ludzi tylko według ich u\yteczności. Równina jest zupełnie pusta, Murillio. Wiem o tym. Natomiast w Capustanie.Młodszy mę\czyzna przymru\ył powieki. Wszyscy się zgadzają, \e miasto le\y w gruzach. Wielu mieszkańców ocalało.W tym równie\ kapłani. Kapłani! prychnął pogardliwie Murillio. Interesowni oszuści \erujący nałatwowiernych, cwaniaczki. Murillio, bywają wyjątki. Jeszcze \adnego nie spotkałem. Być mo\e tym razem.Chodzi mi o to, \e jeśli z nią uciekniemy, łatwiej będzienam znalezć pomoc w Capustanie ni\ na tym pustkowiu. Saltoan. Le\y o tydzień drogi dalej.Dłu\ej, jeśli wezmiemy wóz.A poza tym to miastojest \ywym obrazem brudnego pępka Kaptura.Nie zabrałbym tam nawet uzbrojonej wtopór matki Rallicka Noma. Rallick Nom westchnął Murillio. Co z nim? Chciałbym, \eby tu był. A dlaczego? śeby mógł kogoś zabić.Wszystko jedno kogo.On świetnie potrafi upraszczaćsprawy.Coll roześmiał się chrząkliwie. Upraszczać sprawy.Niech no tylko mu to powtórzę.Wiesz co, Rallick, ty wcalenie jesteś skrytobójcą.Ty tylko upraszczasz sprawy. Niestety, nic z tego nie wyjdzie, bo on zniknął. Ale \yje. Skąd wiesz? Po prostu wiem.To jak, Murillio, zaczekamy do Capustanu? Zgoda.A gdy ju\ tam się znajdziemy, wezmiemy przykład z Kruppego iSrebrnej Lisicy.Ulotnimy się.Znikniemy.Kaptur wie, \e wątpię, czy ktokolwiek tozauwa\y, a ju\ z pewnością nikogo to nie obejdzie.Coll zawahał się chwilę. Murillio odezwał się wreszcie jeśli znajdziemy kogoś.kogoś, kto będziemógł coś zrobić dla mhybe.hmm, to zapewne będzie drogo kosztowało.Młodszy mę\czyzna wzruszył ramionami. Miewałem ju\ długi. Ja te\.Wa\ne, \ebyśmy pamiętali, \e mo\e to nas obu kosztować ruinę izapewne osiągniemy tylko mniej bolesny kres jej \ycia. To korzystna transakcja.Coll nie poddawał ju\ determinacji przyjaciela dalszym próbom.Za dobrze znałMurillia.Tak jest, to tylko pieniądze, nieprawda\? Bez względu na sumę to będziekorzystna transakcja, o ile uda się złagodzić cierpienia staruszki.W jeden albo drugisposób.Przynajmniej coś zrobimy, nawet jeśli ju\ nigdy się nie obudzi i nie będzie otym wiedziała.Być mo\e nawet tak byłoby lepiej.Czyściej.Prościej.Wycie niosło się echem, jakby rozbrzmiewało w ogromnej jaskini.Echa nakładałysię na siebie, a\ \ałobny zew zmienił się w chór.Słychać było niezliczone zwierzęcegłosy, które zabijały poczucie czasu, przeradzając wieczność w jedno wielkie teraz.Głosy zimy.Dobiegały jednak z południa, gdzie tundra się kończyła, gdzie drzewa nie pło\yłysię ju\ u kostek, lecz sięgały, nadal wychudłe i targane wiatrem, ponad jej głowę.Dzięki nim przestała dominować nad krajobrazem i mogła wędrować niepostrze\enie.Na wycie odpowiedzieli kuzyni.Zcigające ją bestie, które wcią\ zmierzały jejtropem, lecz zaczęły go tracić, gdy skryła się między czarnymi świerkami.Błotnistygrunt wsysał chciwie jej bose stopy, a brodząc przez chłodne kału\e, mąciła pokrytączarnymi plamami wodę.Wokół niej krą\yły ogromne komary, przynajmniejdwukrotnie większe od tych, które znała z Równiny Rhivijskiej.W jej włosy wkręcałysię czarne muchy, gryząc ją w skórę głowy.Na nogach miała czarne, okrągłe plackipijawek.Uciekając na oślep, wpadła na rozło\yste poro\e, które ugrzęzło niegdyś międzydwoma drzewami na wysokości jej oczu.Z rany na jej prawym policzku nadal sączyłasię krew.To moja śmierć się zbli\a.Ta świadomość dodaje mi sił.Czerpię je z chwili kresui dlatego nie mogą mnie dogonić.Nie mogą mnie dogonić.Jaskinia le\ała na wprost przed nią.Jeszcze jej nie widziała i \aden elementkrajobrazu nie sugerował typowej dla występowania jaskiń geologii, lecz mimo toniosące się echem wycie było coraz bli\ej.Bestia mnie wzywa.To chyba obietnica śmierci, bo dodaje mi sił.To mój syrenizew.Otoczyła ją ciemność.Zrozumiała, \e dotarła na miejsce.Jaskinia miała kształtduszy, duszy, która zgubiła się we własnym wnętrzu.Powietrze było tu chłodne i wilgotne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]