[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mówi Mc Cooley.Czy masz mapę? Nie. A kompas? Również nie.Wszystko zostało w pakiecie.Usłyszał urywki jakiejś dyskusji. Dobrze.Jedziemy po ciebie.Siedz na miejscu i czekaj. Jak długo? Damy ci znać, wtedy zewrzesz przewody.Powinniśmy cię namierzyć z mniejszegodystansu. Ale. Oszczędzaj baterie.Fletcher schował krótkofalówkę do kieszeni.Nie zasunął błyskawicznego zamka, żeby wrazie czego słyszeć sygnał.Ponownie spróbował przejść w inne miejsce, ale szarpiący ból wnodze zmusił go do pozostania na środku rozległej kałuży.Na szczęście, dzięki pogodowymanomaliom, mimo zimy, woda była ciepła.Nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim.Dramatyczny lot i nagłe lądowanie pozbawiły go możliwości zimnego roztrząsaniawypadków.Czy to goniące obiekty spowodowały przerwę w pracy silnika? Wytarł rękawemdrażniące skórę na czole ciepłe strumyczki.Jakiś dzwięk wdarł się w monotonny szumdeszczu.Rozejrzał się wokół.Szeroki parów wydawał się spokojny, znowu jednak usłyszałdziwny dzwięk.Szczeknięcie? Daleki okrzyk? Z kieszeni na udzie wyjął płaskie, metalowepudełko.Odkleił uszczelniającą taśmę.Mały pistolet kalibru 9 mm był w idealnym stanie.Coś poruszyło się u wylotu parowu.Zerwał się na nogi.Z pistoletem w jednej, akrótkofalówką w drugiej ręce zrobił kilka kroków w przód.Dopiero po chwili zauważył zezdziwieniem, że ból w kostce wydaje się dużo słabszy i stąpanie odbywa się dość sprawnie. Snyder przycisnął guzik nadawania. Zaszło coś niespodziewanego.Zza niewysokiego nasypu wyszedł rząd łudzi w długich płaszczach.Fletcher odwrócił sięi zaczął biec w przeciwnym kierunku.Zatrzymał się już po kilkunastu krokach. Jestem otoczony przez strażników powiedział jeszcze spokojnie.Kilkadziesiąt zakapturzonych postaci niosło rozwiniętą sieć. Tu Snyder.Wysłaliśmy po ciebie dwie grupy.Fletcher obejrzał się do tyłu.Idącym szybko ludziom pozostawało do przebycia jakieśpięćdziesiąt metrów. Landau chce, żebyście wracali! krzyknął. To było w meldunku. Przestań wygadywać bzdury! Zaraz cię znajdziemy.Fletcher zarepetował pistolet.Odskoczył w stronę zbocza. Są coraz bliżej.Idący z przodu unieśli sieć do góry. Trzymaj się jak najdłużej! Wysyłam następną grupę! Brakuje im kilku metrów!Uniósł broń i strzelił w powietrze.Chciał coś powiedzieć, ale ucisk w gardle nie pozwalałwydobyć mu żadnego słowa.Odwrócił się i z trudem odnajdując w błocie oparcie dla stóp,zaczął się wspinać na zbocze. Trzymaj się! Będziemy ostrzeliwać osadę!.Porzucona krótkofalówka umilkła, wdeptana w ziemię nogami goniących go ludzi.Pomagając sobie wolną ręką, wolno pokonywał coraz bardziej stromą ścianę.Upadł, kiedyktoś chwycił go za nogę.Strzelił na oślep do tyłu.Pozbawione twardego oparcia stopy niemogły wytrzymać ciężaru ciała.Fletcher poczuł, że obsuwa się w dół, wprost w nastawionąsieć.Strzelił, znowu niezbyt celując, potem jeszcze raz.Pistolet wypadł z kopniętej przezkogoś dłoni.Szorstkie sznury zaciskały się coraz mocniej.Ktoś skoczył mu na plecy.Kiedyciężar wzrósł gwałtownie, przestał się szarpać.Po pewnym czasie podniesiono go i nierozplątując sieci zabrano w nieznanym kierunku.Zwrócony twarzą do ziemi widział tylkobłoto i nogi tych, którzy szli najbliżej.Przez cały czas nikt nie powiedział ani jednego słowa.Słyszał tylko ciężkie oddechy zmieniających się tragarzy.Zrezygnowany zamknął oczy.Otworzył je dopiero, kiedy odgłos kroków zmienił natężenie.Deski? Wykręcił głowę.Jeślisię nie mylił, byli teraz przy głównej budowli osady, którą zwiedzał z Tłuściochem.Wniesiono go do środka.Potem były jakieś schody, wąski korytarz i małe pomieszczenie,gdzie położono go na podłodze. Co chcecie ze mną zrobić? spytał ochrypłym głosem.Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Puśćcie mnie! krzyknął. Zaraz będą tu chłopcy Snydera.Wtedy pogadamy inaczej!Znowu żadnej reakcji. Mamy karabiny maszynowe podjął znowu. Automatyczne granatniki, miotaczeognia! W razie czego przetransportują z Vegi lasery!Atmosfera w małym pokoju robiła się duszna od parujących obficie płaszczy. Jeśli będzie trzeba, znajdzie się nawet bomba atomowa! Wiecie, co to takiego? Nie?Krótki błysk i wszystkie wasze rudery zamienią się w popiół.Nikt nawet nie spojrzał na niego. Jesteśmy cholernie potężni! Chcecie, żebyśmy zrównali was z ziemią? Chceciewyparować? A może ginąć powoli od choroby popromiennej?Ktoś otworzył drzwi. Mamy gazy bojowe.Kilku ludzi podniosło go lekko.Znowu zaczął się szarpać, czując coraz silniejsze ukłuciastrachu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]