[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja topanu mówię.Nie wrócisz pan, choćby Akademia Nauk w Lyonie i wszelkie Akademie Naukpod słońcem miały nie przeczytać rękopisu praw Manu. Panie pułkowniku rzekł Korkoran naruszasz pan prawo międzynarodowe. Co takiego? spytał Barclay.W tej właśnie chwili weszła Sita, a jej obecnośćzałagodziła spór, który stawał się coraz zaciętszy. Ach, wiedziałam, że odnajdziesz mnie pan aż tutaj! zawołało dziewczę patrząc naKorkorana z radością.Ileż szczęścia dały kapitanowi te jej pierwsze słowa! W nim więc pokładała nadzieję.Odniego czekała ratunku! Lecz chwila nie była stosowna do wyjaśnień.Korkoran drżał z obawy,ażeby niespodziewane pojawienie się Johna Robartsa lub innego niepożądanego gościa zesztabu Barclaya nie pokrzyżowało planu wydostania się na wolność, który sobie był ułożył. Więc pan, panie pułkowniku odezwał się wreszcie odmawiasz zwrócenia miwolności. Tak, odmawiam rzekł Barclay. I wbrew wszelkiemu prawu chcesz pan zatrzymać księżniczkę Sitę, porwaną ojcu przeznicponia, którego pan zamierzasz uczynić jej mężem? Czyżbyś pan chciał mnie przesłuchiwać? odezwał się Barclay tonem wyższości iwyciągnął rękę, by uderzyć w gong. A zatem niech się dzieje wola Brahmy! zakrzyknął Korkoran i wstał.Zanim Barclay zdążył przywołać kogokolwiek, kapitan pochwycił gong i odrzuciwszy goprecz, wyciągnął z kieszeni rewolwer, wziął pułkownika na cel i zawołał: Jeśli pan krzykniesz, będę strzelał! Barclay skrzyżował ręce i patrzył z pogardą. Mam więc do czynienia z mordercą? rzekł. Kłamstwo! odparł Korkoran. Gdybyś bowiem pan zawołał, ja byłbym zabity, a panbyłbyś mordercą.Nasze role są w tej samej mierze nieprzyjemne.Lecz gdybyś chciał,możemy zawrzeć układ. Układ?! zawołał Barclay. Nie zamierzam pertraktować z człowiekiem, któregoprzyjąłem jak dżentelmena, jak przyjaciela prawie i który w zamian grozi mi morderstwem. Więc obstajesz pan przy tym słowie, pułkowniku rzekł Korkoran. Nie będziemyzatem pertraktować, a przynajmniej mnie to niepotrzebne.Wstawaj, Luizo!Na te słowa tygrysica podniosła się i ukazała po raz pierwszy zdziwionym oczomBarclaya.Jego zaskoczenie szybko przeszło w strach. Spójrz, Luizo mówił dalej Korkoran oto pan pułkownik.Gdyby jednym krokiemruszył się z namiotu, zanim ja i księżniczka dosiądziemy siodeł, bierz go.Było jasne, że to nie żarty, toteż Barclay postanowił się poddać. Czegóż więc pan chcesz? zapytał. Niech tu przywiodą dwa najlepsze pańskie wierzchowce odparł Korkoran.Księżniczka i ja dosiądziemy koni.Kiedy zagwiżdżę, będzie to znak, iż minęliśmy linieobozu.Na to hasło Luiza nas dogoni, a wówczas możesz pan puścić za nami w cwał całąpańską kawalerię, razem z panem porucznikiem Johnem Robartsem z dwudziestego piątegopułku huzarów.Mówiąc nawiasem, mam z nim małe porachunki.Więc jak? Zgoda?42 Zgoda odparł Barclay. Lecz uprzedzam dodał Korkoran nie zdołasz pan bezkarnie złamać słowa.Luizabardziej jest bystra niż niejedna chrześcijańska dusza, toteż zaraz się spostrzeże i zadusi panaw okamgnieniu. Na honor angielskiego dżentelmena rzekł Barclay wyniośle możesz mi pan ufać.I rzeczywiście, nie opuszczając namiotu kazał Robartsowi przyprowadzić dwa przedniewierzchowce, już okulbaczone i okiełznane.Przyglądał się, jak Sita i Korkoran dosiadająkoni, obojętnie przyjął ich ukłony pożegnalne i cierpliwie czekał na odgłos gwizdka.Lecz gdy tylko Luiza, siejąc popłoch w obozie, wspaniałymi susami podążyła tą samądrogą co jej pan, pułkownik Barclay zawołał; Dziesięć tysięcy funtów szterlingów za pojmanie żywcem mężczyzny i kobiety!Na te słowa w całym obozie wszczął się tumult.Kawalerzyści w pośpiechu kiełznali koniei nie chcąc tracić czasu, dosiadali ich na oklep.Piechurzy gnali już za zbiegami, jakby mieliskrzydła.Jeden tylko porucznik Robarts, nie przestając kiełznać konia, odważył się na taką otozuchwałą uwagę: Czemu więc pułkownik Barclay pozwolił im uciec, skoro tak bardzo pragnie mieć ich tuz powrotem?W odpowiedzi na to pułkownik, całkiem słusznie, nałożył mówcy karę miesięcznegoaresztu.Bo też rzeczą podwładnego jest milczeć, gdy dowódca robi głupstwa.Nigdy nie jestbezpiecznie być mądrzejszym od swego dowódcy.43IX.POGOCTak więc kapitan Korkoran, córka księcia Holkara i dzielna tygrysica mknęli w kierunkuBhagawapuru.Co najmniej połowa konnicy angielskiej puściła się za nimi w cwał.Dzięki dwóm najlepszym koniom pułkownika Barclaya i łapom Luizy cała trójka wzawrotnym tempie mijała równiny, doliny i pagórki.Już zaczęła ożywiać ich nadzieja, żeumkną wrogom, gdy z nagła pojawiła się przed nimi przeszkoda straszna i na pozórnieprzezwyciężona.W pewnej chwili Korkoran zauważył pięć czy sześć czerwonych mundurów jadącychkonno w jego stronę.To oficerowie angielscy beztrosko wracali sobie do obozu z polowania.Za nimi ciągnęło przynajmniej trzydziestu hinduskich służących i mnóstwo wózków pełnychzapasów żywności i ubitej zwierzyny.Na ten widok Korkoran i Sita zatrzymali się, a Luiza, widząc, że zbiera się rada, przysiadłana tylnych łapach, chętna do dysputy.Gdyby kapitan był sam, bez chwili wahania podjąłby ryzyko i razem z Luizą przejechał wpoprzek grupki Anglików.Lecz nie chciał rzucać na szalę wolności lub życia Sity.Kto wie, może pomyślał sobie, że lepiej by zrobił, gdyby zgodnie z poleceniem szukałrękopisu praw Manu, zamiast oddawać przysługi nieszczęsnemu Holkarowi, któregopołożenie jest zgoła beznadziejne? Zaraz jednak rzucił tę niegodną myśl.A tymczasem Sita patrzyła na niego przerażona. Co teraz poczniemy, kapitanie? pytała. Czyś jest, pani, gotowa na wszystko? odparł Korkoran. O tak rzekła Sita. Widzisz, pani, że musimy użyć siły lub podstępu.Spróbuję minąć ich podstępem, gdybywszak Anglicy się spostrzegli, trzeba nam będzie zabić trzech, może czterech lub zginąć.Jesteś, pani, gotowa? Nie lękasz się? Kapitanie powiedziała Sita zwróciwszy wzroki ku niebu dwóch tylko rzeczy sięlękam: nie ujrzeć więcej ojca i dostać się ponownie w ręce nikczemnego Rao. Tak więc rzekł Bretończyk jesteśmy uratowani.Ruszysz, pani, truchtem, niby nigdynic.Dzięki temu koń nieco wytchnie.Bądz jednakże w pogotowiu.Kiedy powiem: ,,Brahmai Wisznu , dasz koniowi ostrogi.Luiza i ja będziemy stanowić tylną straż.Kiedy się to działo, trójka uciekinierów znajdowała się w rozległej dolinie.Zraszały jąwody głębokiego potoku Hanuwery, który jest dopływem Narbady
[ Pobierz całość w formacie PDF ]