[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czeladz dworska wyprowadzała rumaki.Wszyscy szykowali się do bitwy.Ben wspiął się na mur wychodzący na most zwodzony, tuż za nim Willow i Bunion, iwszyscy stanęli jak wryci.Na drugim końcu mostu stał rycerz cały zakuty w srebrną zbroję, z lancą uniesioną dogóry w geście salutowania.Mimo dużej odległości nie było wątpliwości, kto to jest.Przedoczami mieli Paladyna.Ben wlepiał w niego wzrok zupełnie oniemiały, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.Paladyn? Tutaj, nie wzywany? Czyżby przybył walczyć ze swym panem? Czyżby Rydall wjakiś sposób wywrócił panujący porządek?- Przecież to niemożliwe - wymamrotał.- To nie jest Paladyn.- Willow pierwsza powiedziała to na głos.- To nie może być on.Nie wezwałeś go, a oprócz ciebie nikt inny nie potrafi tego zrobić.Ten rycerz jest oszustem.To samozwaniec.Mimo to wygląda bardzo naturalnie, pomyślał ponuro Ben.Cóż można było na toporadzić.Stanął wobec tego samego dylematu co wtedy, gdy pojawił się olbrzym.Czekanie nic nie dawało.Jeśli nie przyjmie walki na zewnątrz, rycerz wkrótce znajdzie się wewnątrzmurów.Ben oparł dłonie na kamieniach zamkowych obwarowań i zastanawiał się, czy jestwystarczająco silny, aby po tak krótkim czasie znowu podjąć walkę.Bo choć transformacjanie nadwerężała go zbytnio fizycznie, to duchowo i emocjonalnie była bardzo wyczerpująca.Po zakończonej walce i położeniu trupem kolejnego przeciwnika to właśnie psychika byłanajbardziej narażona na niszczące działanie oparów unoszących się po bitwie.Patrzył zponurą miną na kolejnego wysłańca Rydalla.Ten przynajmniej nie ujawniał swego oblicza,ale perspektywa toczenia walki z samym sobą - bądz z częścią samego siebie - odbierałaodwagę, nawet jeśli tak naprawdę nie była to jego część, a jedynie coś, co sprawiało takiewrażenie.Dał spokój tym rozważaniom.Co za dużo to niezdrowo.I tak nie miał w tej sytuacjiwyboru.Gdyby nawet Rydall wysłał trzech szermierzy tego dnia, to i tak musiałby z nimiwszystkimi walczyć.- Ben - odezwała się łagodnym głosem Willow, biorąc go pod ramię.- Wiem - kiwnął głową.- Nie musisz tego mówić.Nie mogę jednak zmusić tego tamna dole do odejścia, zwyczajnie go nie zauważając.- Musi być jakiś sposób na niego - powiedziała - tak samo jak znalazł się na olbrzyma.Puściła jego ramię, a on wyciągnął medalion.W chwilę pózniej przywołał Paladyna.Poczuł ulgę, kiedy rycerz pojawił się w błysku ognia, który nadszedł z lasu na skraju łąki.Teraz miał pewność, że ten, który służy Rydallowi, nie jest prawdziwym Paladynem.Jegoobrońca obrócił się w stronę samozwańca i opuścił lancę do ataku.Ben poczuł, jak kolejnyraz jest przenoszony, tym razem jednak dla odmiany unosił się o wiele płynniej; najwyrazniejprzyzwyczaił się do tego od rana i niemalże cieszył się z tej podróży.Zbroja Paladynazamknęła się wokół niego, wspomnienia wzburzyły mu krew, a widok zbliżającej się bitwyrozjuszył każdą żywą komórkę jego ciała.Paladyn spiął swego rumaka i zwierzę ruszyło z kopyta do ataku.Stojący przed nimfałszywy rycerz obrócił się i popędził mu na spotkanie.Mknęli po zielonym skrawku łąki zopuszczonymi lancami, przy huku tętniących kopyt, aż starli się z brzękiem żelaza wśródfruwających kawałków dębowego drewna po tym, jak obie lance roztrzaskały się na strzępy.Wciąż siedząc na koniach, trzymając pęknięte i pokiereszowane tarcze, rycerze zrobilizwrot i stanęli twarzami do siebie z wojennymi toporami w dłoniach.Ruszyli na siebie drugiraz, wymachując bronią.Paladyn odbił ciężkie ostrze przeciwnika, a tamten zrobił to samo zjego własnym.Drugie uderzenie dotarło do zamierzonego celu i - podobnie - cios przeciwnika.Rycerze okładali się wzajemnie, gdy nagle oba topory trzasnęły przyrękojeściach i odpadły, złamane i bezużyteczne.Ogarnięci dziką pasją, ściągali koniom wodze, aby zająć dogodne pozycje, dobywającw końcu swoich pałaszy.Przy trzecim natarciu z ostrzy ich broni przy każdym uderzeniuwzbijały się w górę snopy iskier widoczne nawet mimo ostrego popołudniowego słońca.Konie opadały z sił, parskając i sapiąc, wycieńczone dzwiganiem jezdzców w zbrojach orazamortyzowaniem wstrząsów powodowanych przez uderżenia.W końcu oba padły na ziemię iuwolniły się od ciężaru.Po chwili się podniosły, otrząsając się, i stanęły z opuszczonymiłbami i krwią na pyskach, niezdolne się poruszyć.Blizniaczy rycerze również się podnieśli, nie wypuściwszy z rąk pałaszy, i pieszoruszyli do ataku.Jeśli nawet byli zmęczeni, to nie dawali tego po sobie poznać.Natarli nasiebie z dziką determinacją i dla wszystkich, którzy to oglądali, stało się jasne, że żaden z nichnie ustąpi, dopóki ten drugi ostatecznie nie padnie na dobre.Willow obserwowała tę walkę ze szczytu zamku z rosnącym lękiem.Każdy cios,który docierał do celu, znajdował natychmiastową, równie silną i skuteczną odpowiedz.ObajPaladyni stanowili wierne kopie samych siebie.Z idealnie zsynchronizowaną precyzjąwykonywali obroty i natarcia, wymierzali ciosy i blokowali, nie przerywając przedziwnegotańca zniszczenia.Wkrótce nie potrafiła powiedzieć, który z nich jest prawdziwy.Powinnosię go odróżnić od oszusta po jego doświadczeniu i wyrobieniu wojennym, lecz im dłużejtrwała walka, tym trudniej jej to przychodziło.Atakowali i bronili się dokładnie w ten samsposób - cios za cios, rana za ranę - na oko nie było żadnej różnicy w zachowaniu ani wprowadzonej strategii: każde odparowanie było natychmiast imitowane.Coś dziwnego było wtym, w jaki sposób rozwijała się ta walka, i po chwili Willow zdała sobie sprawę, co to jest.Paladyn nie mógł zdobyć przewagi w tej walce, ponieważ walczył z samym sobą.Było tak,jakby patrzył na siebie w lustrze, jakby oglądał własne odbicie, widział, jak wszystko, co robi,jest natychmiast precyzyjnie odwzorowywane.Odbicie nie mogło się zmęczyć bądz zwolnićtempa walki szybciej niż pierwowzór.Dopóki stał przed lustrem, nie był w stanie przed tymuciec.Teraz to do niej dotarło.Zrozumiała, na czym polega sekret szermierza posłanegoprzez Rydalla.Odkryła też, jak go można pokonać.- Ben! - zawołała, przekrzykując szczęk zbroi i oręża.Chwyciła go kurczowo za rękę,lecz z jego strony nie było żadnej reakcji.Stał obok niej i patrzył na walkę bez ruchu, nieodzywając się słowem, jakby został wprawiony w trans.- Ben! - krzyknęła ponownie,potrząsając nim mocniej.Odwrócił się do niej, czyniąc to w sposób prawie niezauważalny. Odniosła wrażenie, że patrzy na nią gdzieś z daleka.- Ben, odeślij Paladyna natychmiast zpowrotem! - krzyknęła.- Każ mu wracać! Szermierz Rydalla kradnie jego siłę.On gowykorzystuje! Posłuchaj mnie, Ben! Jeśli odeślesz Paladyna, rycerz Rydalla również zniknie!Gdzieś z zakątków umysłu dochodziło Bena błagalne wołanie.Był jednak zbytdaleko, aby zareagować.Tkwił uwięziony w ciele Paladyna, pochłonięty walką ze swoimblizniaczym bratem, z przeciwnikiem, który zdawał się znać każdy jego ruch, potrafiłprzewidzieć każde, nawet najbardziej zaskakujące posunięcie i odparować każdy atak.- Ben! - słyszał rozpaczliwe wołanie.Ben, słyszysz mnie?Paladyn odsunął od siebie błagalną prośbę i ponowił atak.Wydawało mu się, że jegoprzeciwnik zaczyna słabnąć.Nie chciał się przyznać, że było to odbicie jego własnegozmęczenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl