[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostałych pięciu mężczyzn popatrzyło na niego ze zdziwieniem, a Jueneport zauważył:- Pańskie myśli muszą wędrować dość daleko, skoro opuszcza pan grę z kartami takimi, jakte i pięcioma tysiącami ludwików na stole.Saint-Germain uśmiechnął się słodko i nieszczerze.- Właśnie dlatego odchodzę.Gdzie miejsce na ryzyko, skoro trzymam takie karty? - odsunąłsię od stołu i wyprostował z wolna.- Bawcie się dalej, panowie.Idę znalezć pociechę w sali, gdziedają kolację.- Lecz pan nigdy nie je - zakpił Jueneport i spojrzał po innych, szukaj potwierdzenia.Rozległo się kilka ironicznych, porozumiewawczych parsknięć.- To święta prawda, Jueneport, ale dotyczy tylko jedzenia wraz z innymi, publicznie.Możnatam jednak trochę porozmawiać i spotkać dowcipnych ludzi.A nuż spotkam parę dobrzewychowanych osób z towarzystwa, które nie są zniewolone ani piciem, ani hazardem - powiedział znonszalancjo wywołując nowy wybuch śmiechu.Nikt nie zauważył śmiertelnego zmęczenia, któreosiadło na dnie jego oczu.Skłonił się, wykonał odpowiedni gest, wypachnioną chusteczką,przypomniał Jueneportowi, że jego passa już się skończyła i z ostatnim ciętym dowcipem oddaliłsię spacerkiem ku Wielkiej Sali Hotelu Transylvania.- Dobry wieczór, Hercule - powiedział do majordomusa, gdy znalazł się w drzwiachpółnocnego skrzydła.- Dobry wieczór, hrabio - twarz Hercule nie zmieniła wyrazu ni o jotę.- Kto już jest, Hercule? - zatrzymał się; wcielenie elegancji w nieskazitelnie czarnychatłasach.Srebrne obszycia brokatowych mankietów i kamizelki.wspaniale współgrały zkoronkami, rzucając ciepły blask, który za spraw rubinu na szyi przypominał blask podświetlonegokielicha ze starym winem.- Wszyscy, hrabio.- Uważał, by nawet drgnieniem mięśnia twarzy nie zdradzić swegomocodawcy.- Kontessę d'Argenlac znajdzie pan na sali balowej.O ile, oczywiście, nie poszła nakolację.- Rozumiem - wzrok Saint-Germaina przemknął po ścianach i spoczęła, na wspaniałymVelazquezie, który wisiał akurat na wprost niego.- Czy sądzisz, że właściciel rezydencji byłbyskłonny rozstać się z tym obrazem?- Wątpię, hrabio - odpowiedział Hercule z wystudiowaną uprzejmością.- Dobrze bym zapłacił - ciągnął Saint-Germain, pamiętając swoją roi- Cóż, proszę cię byś przekazał swemu panu, ktokolwiek nim jest, że darzę Velazquezaszczególnymi względami.De la Sept-Nuit, który przechodził akurat mimo, wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Znowu propozycja kupna malowidła, hrabio? Saint-Germain uniósł oczy udajączdumienie.- Och, nie zauważyłem cię, Donatien.Tak, próbuję raz jeszcze, i znowu daremnie.- Jeśli twoje zainteresowanie nie wygaśnie, postawimy wszyscy na ciebie - odwrócił się kuswojemu towarzyszowi szukając potwierdzenia, lecz baron Beauvrai nie zaszczycił tej rozmowyuwagą.Beauvrai był zdumiewająco wystrojony tego wieczora; przyćmiewał nawet własneuprzednie dokonania.Nosił wyszukaną perukę posypaną delikatnym, błękitnym pudrem.Z tyługłowy zabezpieczała ją wielka atłasowa kokarda spięta złotymi gwiazdami.Jego surdut i spodnieuszyte były z jedwabiu w rozwodnionym, bladożółtym kolorze, zaś ufarbowane na bordowoszerokie wyłogi i mankiety z pewnością nie zostały ubarwione z pożytkiem dla stroju.Słomianegokoloru kamizelka w odcieniu peau de soie, wyszywana była turkusowym oplątem, co bez wątpieniamiało harmonizować z turkusowymi jedwabnymi pończochami i złotymi butami.Zestawuzupełniała bladobłękitna koronka na szyi i nadgarstkach oraz zapach fiołkowych perfum, którymioblał się od stóp do głów.Saint-Germain kontemplował Beauvrai w ciszy, w końcu dał krótkim westchnieniem wyrazswemu wzruszeniu.- Jak zwykle Beauvrai, odbiera mi pan zdolność mowy.Beauvrai rzucił mu krótkie,pogardliwe spojrzenie.- Wolę wyglądać jak mężczyzna, a nie jak ksiądz - powiedział tonem, który w zamiarze miałzmiażdżyć Saint-Germaina.- Z tego, co słyszałem, to nie masz pan więcej pretensji do męskości,niż do swych tytułów.Saint-Germain skłonił lekko głowę i uśmiechnął się rozbrajająco.- Jeśli być mężczyzną, to znaczy gorliwie naśladować ciebie, mon baron, to nie podejmę sięrywalizacji z twoją osobą - zawsze bowiem byłbym mniej efektowny od ciebie.- Miał się jużodwrócić i odejść od kipiącego gniewem Beauvrai, gdy jego uwagę przykuła przypadkowa uwagarzucona przez de la Sept-Nuit.Zatrzymał się.- Gdy będziesz u Chaisseurdora, to czy znajdziesz wolny wieczór, by przyłączyć się do nasw Sans Desespoir? - de la Sept-Nuit próbował odciągnąć uwagę wuja od osoby Saint-Germaina.- Co? Chaisseurdor? Och, tak, tak.Sądzę, że będę mógł.Spędzę tam cały tydzień, aChaisseurdorowi nie powinno zrobić to różnicy, gdy opuszczę go na jedną noc - Beauvraiostentacyjnie zignorował Saint-Germaina.- Wez go ze sobą - zasugerował de la Sept-Nuit, gotów odprowadzić wuja do salonów gry.- Rzecz w tym, że on nie lubi d'Argenlaca.Pokłócili się dziesięć lat temu o rezerwatyłowieckie i dotąd sprawa nie została załagodzona.Przeklęci głupcy.Nie martw się, Donatien,znajdę czas, by złożyć wizytę w Sans Desespoir.Chcę zobaczyć, jak będziesz sobie radził z laMontalią.- Nie martw się, sprawię się dobrze - poklepał wuja po ramieniu , wymieniając z nimjednocześnie porozumiewawcze mrugnięcie, po czym odeszli w kierunku północnego skrzydła.Saint-Germain stał nieruchomo w Wielkiej Sali przez całe dwie minuty.Wzrok miałnieobecny, jakby jedna myśl goniła drugą.Ruszył ku Velazquezowi, przystając co chwilę, bypowitać spóznionych.Patrząc w górę, na wspaniałe oblicza starożytnych, Saint-Germain poczułukłucie samotności.Pamiętał, jak wpatrywał się w to dzieło, gdy farby były jeszcze wilgotne ilśniły tłusto.Artysta spytał go wówczas, czyjego zdaniem postać Sokratesa zawiera w sobiewystarczająco mroku przeznaczenia i zagłady.Tak jak i wtedy, Saint-Germain pomyślał, iż obdarty,szczery i mający zamiłowanie do dysput Sokrates nigdy nie rozpoznałby siebie w tej srogiejpostaci, zrodzonej z wyobrazni Velazqueza.Przypomniał sobie, jak powstrzymał się kiedyś odpowiedzenia tego wielkiemu malarzowi.Wolnym krokiem przemierzył jadalnię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]