[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Przeziębienie? – zapytał współczująco Bleys.Bili Delancy przecząco potrząsnął głową i szybko schował cylinder.–Rodzaj artretyzmu – odpowiedział.– Ten cylinder to nowość z Cassidy, z laboratorium medycznego, dla którego moja firma robi części.Inhalator umożliwia mi szybkie wchłonięcie lekarstwa kilka razy dziennie.Jego głos nabrał rozmarzenia.–Z tego co słyszałem, na Starej Ziemi już od lat mają sposoby na trwałe wyleczenie wszelkich chorób autoimmunizacyjnych.–Nie zebraliśmy się po to, żeby o tym rozmawiać, prawda? – wtrąciła się Zara.– Zgadzam się z tym, co mówi Anjo.Wielki Nauczyciel i jego ludzie mogą tu zostać jeszcze jakiś czas, ale i tak powinniśmy jak najszybciej zacząć ich stąd wywozić – po dwie-trzy osoby w prywatnych pojazdach, przez platformę wyładunkową.–Zgadzam się – w zamyśleniu powiedział Bleys.– Jak powiedział przed chwilą Bili Delancy, jesteśmy jak materiał wybuchowy – albo może, stosując lepsze porównanie – jak zapalnik do uzbrojonego już ładunku.Im głębiej nas schowacie, tym lepiej.Zdaje się, że trafiłem na wasz świat w dość krytycznej chwili.Uśmiechnął się do swoich gości, bo Toni skrzywiła się na ostatnie słowa, a twarz Henry’ego stała się nagle surowa.–Tak – kontynuował Bleys swobodnie – ale zawsze byłem głęboko zainteresowany Nową Ziemia.Może powinienem był wybrać lepszy czas.Swoje słowa zakończył lekkim tonem, ale rzucił Toni i Henry’emu spojrzenie bez przybierania żadnego konkretnego wyrazu twarzy.–Gdyby doszło do rewolucji, poprowadziłbyś nas, Nauczycielu? – zapytał Delancy.–Nie – pewnie odpowiedział Bleys.– Powtarzałem wielokrotnie: jestem filozofem, nie rewolucjonistą.Choć zdaje się, że filozof też czasem musi uciekać i ukrywać się jak rewolucjonista.A gdzie tradycyjnie ukrywali się rewolucjoniści, gdy ścigały ich potęgi tego świata?Rozejrzał się po twarzach zebranych.Jednak kiedy nikt z nich się nie odezwał, odpowiedział na własne pytanie.–Oczywiście w górach.Tej planecie nie brak pasm górskich, między którymi powinny być miejsca, gdzie możemy się ukryć nawet przed poszukiwaniami prowadzonymi z powietrza i cały czas pozostać razem – co jest ważne.Anjo westchnął cicho.–Nauczycielu, czytasz w myślach.Tam właśnie chcieliśmy cię zabrać.–Nie – odpowiedział Bleys ze smutkiem w głosie.– Po prostu używam logiki.Ale powinniśmy wyjechać najszybciej, jak to możliwe.Najlepiej jeszcze dziś.Rozdział 12 Zanim Anjo dokonał niezbędnych przygotowań, minęła północ.Zeszli małymi grupkami przez ciche o tej porze przejście dla personelu i hotelową kuchnię do platformy wyładunkowej.Tam zabierano ich, po kilka osób, do różnorakich pojazdów.Bleys odczuwał wewnętrzne podniecenie, taki sam rodzaj męczącego uczucia, jakie wygoniło go na ścianę budynku w kwaterze Innych na Zjednoczeniu, w noc poprzedzającą nieoczekiwane pojawienie się Henry’ego z ofertą pomocy.Jednak wiedział, że tym razem było to coś innego.Spodziewał się pojawienia się Anjo – a w każdym razie kogoś takiego jak on – reprezentującego trzecią siłę Nowej Ziemi, stojącą w opozycji do Gildii i Prezesów.Anjo nie stanowił nawet takiego zaskoczenia, jakim było nagłe i szczęśliwe pojawienie się Henry’ego.Wyglądało na to, że nie miał powodów do niepokoju.Ich ucieczka z miasta, przynajmniej z początku, wyglądała nudno i mało interesująco – bardziej niewygoda niż cokolwiek innego.Bleys odsunął od siebie podniecenie i niepokój.Bleys, Toni, Dahno i Henry jechali pierwsi, w stosunkowo luksusowym pojeździe dostawczym – niestety, na kołach, podobnie zresztą jak większość z nie rzucających się w oczy pojazdów.Jego pozbawione okien wnętrze wyposażono w dywan, kilka sof i dwa olbrzymie fotele dla Bleysa i Dahno – wszystko klasyczne.Żołnierze jechali czwórkami i piątkami w innych pojazdach.Dojechali dopiero rano – zatrzymując się na krótko na śniadanie – do małego miasteczka Guernika, stanowiącego niewiele więcej niż kropkę na mapie.Składało się z kilku domów osłoniętych wyblakłymi i noszącymi ślady zużycia gontów, pokrywających boki i dach tych dwupiętrowych budowli; dwóch niewielkich sklepów i baru.–Nie przejmuj się tym widokiem – powiedział Anjo, kiedy wysiadali z ciężarówki na ścierpniętych od siedzenia nogach.– Będziesz przebywał z ludźmi jeszcze głębiej w dziczy.Śniadanie w barze zjedli bardziej ze zmęczeniem niż apetytem i pojechali dalej.Otaczające ich teraz krajobrazy były typowe dla pustynnych wyżyn, z twardą, czerwonawą ziemią i skąpą wegetacją.W pewien sposób, dzięki swojej surowości, były nawet atrakcyjne.Bleys stwierdził, że myśli o tym krajobrazie jako o ziemi prawdy – choć nie bardzo pamiętał, gdzie usłyszał czy przeczytał to określenie i nie wiedział, czemu teraz wypłynęło z pamięci.Najbardziej rzucającą się w oczy rodzimą florę stanowiły rośliny podobne do kaktusów.Resztę roślin stanowiły małe łaty odmian pustynnych traw i krzewów, posianych tu jako część pierwotnej operacji terraformingu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]