[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjrzałam się im uważnie i uznałam za słuszne pójść do kuchni po koniak.Kapitan skończył przegląd, wypił zimną kawę i odchylił się na oparcie kanapy.— Owszem, możemy wznieść toast — oznajmił z satysfakcją.— Powiem pani jeszcze, że dostaliśmy te odciski palców od duńskiej policji.Kozłowski to był utalentowany facet, istniał w dwóch osobach, lewą rękę niekiedy miał, a niekiedy nie.Własny syn był przekonany, że jej nie ma.Tę atrapę protezy miał zrobioną doskonale, nigdy nie podpadł i żadna policja nie robiła mu badania lekarskiego.Rękawiczkę zdejmował bardzo rzadko i właśnie coś takiego nastąpiło w tej Danii.Nie wiem co się tam działo, ale coś go musiało chyba mocno zaskoczyć, bo już nie zdołał wrócić do symulacji.Pierwszy raz w całej karierze przytrafił mu się taki pech.Pomyślałam, że relacje o awanturze dostałam widocznie bardzo złagodzone.Alicja, raz na ćwierćwiecze, wpadła w szał i efekt musiał być epokowy.Nic dziwnego, że syn sąsiadów przeraził się śmiertelnie… — I te odciski palców, jak rozumiem, są panu znajome? — Od dawna.Przechowujemy je od trzydziestu lat.Mateusz nalał do kieliszków.Nie pozwoliłam mu się odezwać.— Zaraz, jeszcze nie wszystko wiem.Co to był za jakiś ten Lothar, jak mu tam… Schulc? Najwcześniejsza ofiara? Kapitan Legowski nie usiłował ukryć swojej wiedzy.— Owszem, najwcześniejsza ofiara.Zginął krótko po wojnie, w czterdziestym szóstym roku.Dysponował największą ilością materiałów, bo myśl o powojennym rabunku zaświtała mu już w czterdziestym trzecim.Kozłowski wszedł z nim do spółki i zabił go, przypadkiem, czy z premedytacją, tego się już nie dowiemy.— A Michałek? Wie pan jak to było? Kanada rozgryzła? — Owszem.Oni tam mają duże możliwości techniczne, a sugestie od nas trochę im pomogły.W skrócie to było tak, że ktoś walnął jego głową o burtę łodzi, nieprzytomnego przewlókł pod wodą na środek jeziora i utopił.Sam zaś skoczył kilka razy i za ostatnim skokiem nie wypłynął.To znaczy, pod wodą popłynął do brzegu, czego nikt nie zauważył.Jakieś dziecko tylko twierdziło, że przez chwilę widziało głowę nad wodą w połowie drogi.Co się tam naprawdę działo, pani powinna wiedzieć lepiej ode mnie, to pani tam była, a nie ja.Spróbowałam to sobie wyobrazić.— Być byłam, ale cokolwiek oddalona.U Finetki natomiast był Kozłowski.Chyba Mateusz ma rację… Mateusz powtórzył swoją opinię o wydarzeniach.Kapitan wysłuchał z zainteresowaniem i przyświadczył, istotnie, mogło tak być.Źródłem konfliktu było zdjęcie, usunęli Michałka, żeby pozbyć się wreszcie konkurencji.Udział Finetki w tej imprezie był nie do rozwikłania i nie miałam najmniejszych wątpliwości, że kanadyjska policja też do niej nie trafi.— Swoją drogą, chciałbym na to zdjęcie popatrzeć — rzekł Mateusz nieco podejrzliwie.— Najlepiej w dużym powiększeniu.Mam na myśli to, które jej ukradłaś, nie wiem, ale jakoś mi się to wszystko nie podoba.Nie uspokoję się, dopóki go dokładnie nie obejrzę.— Możemy to załatwić od razu — zaproponował uprzejmie kapitan i sięgnął do swojej myśliwskiej torby.Zaskoczył nas tak, że nie powiedzieliśmy nic.W milczeniu przyglądaliśmy się, jak wyciąga z torby przyrząd, podobny nieco do rzutnika Alicji, ale trzy razy mniejszy.Przypomniałam sobie, że Japonia kocha miniaturyzację.— Zasłoń okna — poleciłam Mateuszowi i zdjęłam ze ściany haft mojej matki.— Przecież mamy odbitkę — zaprotestował Mateusz, nie ruszając się z miejsca.— Chyba trzeba najpierw zrobić negatyw…? — Nie przejmuj się — uspokoił go kapitan.— Nic nie trzeba.Technika idzie do przodu, nawet u nas.Poszłam po zdjęcie, które cały czas tkwiło spokojnie w mojej kosmetyczce.Nie znalazłam dla niego bezpieczniejszego miejsca, więc na wszelki wypadek nosiłam je przy sobie i woziłam po świecie.Myśl, że mogłoby zostać zakwestionowane na którejś granicy jako materiał szpiegowski, przyszła mi do głowy, ale nie miała żadnych konsekwencji.Pozostała myślą i cześć.Kapitan podłączył swój przyrząd do gniazdka w ścianie i wetknął w niego odbitkę.Prztyknął.W pokoju panował półmrok.Na jasnym tle, w miejsce haftu mojej matki pokazał się wielki, czarno–biały obraz.Wszyscy troje patrzyliśmy nań w kamiennym milczeniu.Kawałek obrazu wchodził wprawdzie w regał z książkami, ale to nie przeszkadzało dokładnie go rozpoznać.Poczułam, jak mi się robi całkiem niedobrze.Mateusz chrząknął.— Sprawdź może, co masz w torebce — zaproponował dziwnym głosem.— Gówno — odparłam uprzejmie, acz zdecydowanie.Kapitan nie mówił nic i z wyraźnym upodobaniem wpatrywał się w ścianę.Widniało na niej olbrzymie, straszliwie ozdobne i potwornie skomplikowane drzewo genealogiczne królów i książąt francuskich, szczegółowo opisane pismem maszynowym i przystrojone dekoracyjnymi ornamentami.Nawet w tym powiększeniu ciężko było wszystko odczytać, wyróżniali się nieco królowie, wybici wersalikami.Największy rozmiar z nie znanej mi przyczyny, miał Franciszek I.— No to cześć — powiedział z rozgoryczeniem Mateusz.— Ktoś nas wyrolował konkursowo.Jak znam Finetkę… — Może nie będzie tak źle — przerwał kapitan i zgasił obraz.— Szczerze mówiąc, spodziewałem się trochę czegoś podobnego.Zaraz sprawdzimy.Niech pani na razie zostawi te okna.W milczeniu zapaliłam lampę.W oszołomieniu usiłowałam zastanowić się, co to, u diabła, mogło znaczyć.Ukradł mi to ktoś, zamienił, tak jak ja Finetce…? Przypomniałam sobie, że przez tydzień miał to mój syn, Jezus Mario, może prawdziwe zdjęcie jest u niego…?! Kapitan przeglądał nieliczne listy Hilla do Goboli.Mateusz palił papierosa i przypatrywał mi się z pełną zainteresowania zgrozą.Zdaje się, że nie zdziwiłoby go wcale, gdyby mi nagle wyrosły potężne kły, szpony i błoniaste skrzydła.Możliwe, że uciekł by wówczas w pośpiechu, ale bez zaskoczenia.Z jednej koperty kapitan wyciągnął pojedynczą, złożoną na pól kartkę i poprosił o nożyczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]