[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wahała się przez moment, mówiąc sobie, że powinna szybko ukryć się w domu.A jednak nie była w stanie zawrócić.Po chwili znowu ostrożnie ruszyła do przodu,wkraczając teraz w krąg światła.Raptem jednak zawahała się, gdy jakaś postać oderwała sięod grupy stojącej w ciemności i pospieszyła w jej stronę.Rozpoznając się nawzajem, obie kobiety stanęły jak wryte, obie tak samo zaskoczone.Przez jakiś czas tkwiły na arenie bladego światła, gapiąc się jedna na drugą w niemejkonsternacji.Pani Bates poruszyła się i przemówiła jako pierwsza.Pod wpływem szokudoznanego w ciągu kilku ostatnich minut podniosła rękę w melodramatycznym geścieoskarżenia i wskazała w dół wzgórza.- To pani robota! - oświadczyła ostro.- Pani jest za to odpowiedzialna! Powinno siępanią oddać w ręce policji! - Zbladła gwałtownie.Wstrząśnięta własnymi słowami, odwróciłasię i pośpieszenie znikła w ciemności.- Nie - krzyknęła Jane, patrząc za nią.- Nie!Gdzieś w mroku kroki pani Bates stały się niepewne, zawahały się i zatrzymały.- Nie miałam zamiaru tego zrobić! - Wyciągając rękę w rozpaczliwym, błagalnymgeście, Jane ruszyła do przodu.- Pani niczego nie rozumie!.- Ani kroku dalej - wrzasnęła nagle pani Bates z ciemności.- Niech się pani trzymaode mnie z daleka! - Kroki zabrzmiały znowu, tym razem w biegu.125SR Jane stała w miejscu, gapiąc się nieruchomo przed siebie, oniemiała z nieszczęścia.Iwtedy ją olśniło: pani Bates wie.Ona wie! Zawsze kręciła się gdzieś w pobliżu i węszyła.Tamtej nocy, kiedy wywoziła na wózku ciało pani Stitt.Rozejrzała się szybko wkoło, jakgdyby ogarnęło ją nagle przeczucie czyhającego niebezpieczeństwa.Obróciła się nerwowo iruszyła w stronę domu.- Blanche! - krzyknęła słabym z przerażenia głosem.- Och, Blanche!.CZZ TRZECIAROZDZIAA SIEDEMNASTYOdkąd wyruszyły, Blanche dwa razy zdrzemnęła się - czy też straciła świadomość - takwięc zupełnie nie miała pojęcia, gdzie się teraz znajdują ani jak długo jadą.Jedyniewilgotność powietrza i wzrastający chłód sprawiły, iż pomyślała, że zrobiło się bardzo,bardzo pózno.Wszystko to przywodziło na myśl jakąś tragikomiczną przygodę: Jane ubierająca ją wszaleńczym pośpiechu w płaszcz i buty i znosząca po schodach aż na najniższy stopień, gdziezostawiła ją jak szmacianą lalkę, by pójść po składany wózek.Co najdziwniejsze, rzecz całaodbyła się w absolutnym milczeniu.Nie padło żadne wyjaśnienie; od tamtej pory też niezamieniły ze sobą ani słowa.Na początku była zbyt oszołomiona przez migające przed oczami kolorowe światłamiasta i białe, jaskrawe snopy rzucane przez jadące z naprzeciwka samochody, aby zauważyćcokolwiek innego.Lecz potem, pomimo słabości i wyczerpania, zdała sobie sprawę, że dwarazy zawróciły z obranego kursu, i doszła do wniosku, że wyruszyły na tę osobliwą nocnąwyprawę bez żadnego z góry obmyślanego celu.Jane uciekała na ślepo, najwidoczniejwiedziona ogłupiającym strachem.To wszystko zostało oczywiście spowodowane przez tędziwną wizytę mężczyzny w pokoju Blanche.Właśnie gdy zaczęła o tym myśleć, po razpierwszy zapadła w sen.Teraz, kiedy ocknęła się po powtórnej utracie świadomości, jako pierwsze dotarło doniej wrażenie przerażającej ciszy.Była cała odrętwiała, bo zbyt długo tkwiła w tej samejskurczonej pozycji, a gdy sięgnęła do krawędzi półki nad deską rozdzielczą, żeby siępodciągnąć, ruch ten spowodował ostre ukłucie w boku.Kiedy udało jej się nieco podnieść,wyjrzała w ciemność i zobaczyła niewyraznie coś, co wydało jej się ślepą ścianą jakiegośmałego budynku.I w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że samochód już nie jedzie.Rozejrzała się wokół siebie i drgnęła zaskoczona, odkrywając, że jest sama.Janeuciekła i ją zostawiła! Szyby w samochodzie były zasunięte, a drzwi zamknięte na klucz.Odwróciła się ponownie do okna, czując pierwsze, słabe jeszcze ciarki prawdziwegoniepokoju.126SR Wtedy gdzieś blisko rozległ się odgłos kroków.Obejrzała się szybko, gdy kluczdotknął zamka drzwi od strony kierowcy.Drzwi się otworzyły, a Jane, zarysowana niewyraznie na tle nocy, nachyliła się doprzodu i zajrzała do niej.Gdzieś z mroku, z oddali doszedł dzwięk, delikatnie falujący,szepczący dzwięk, który wydał się nieznany, a jednocześnie tak dobrze znajomy.Gdy Janeprzemówiła, jej głos był monotonny, całkowicie pozbawiony jakichkolwiek emocji.- Obudziłaś się.Blanche nie odpowiedziała.Zwiadoma ostrej świeżości napływającej z zewnątrz dosamochodu, zorientowała się, że są blisko oceanu.Zatem szepczący dzwięk był odgłosemprzetaczających się fal.Jane obejrzała się przez ramię i spoglądała w ciemność.- Spacerowałam.po piasku.- W jej głosie wciąż utrzymywała się nuta obojętności,jak gdyby tak naprawdę mówiła do siebie.- To takie miłe.Blanche skinęła głową, pragnąc nagle sprawić jej przyjemność i zastanawiając się, coteż ją tak wystraszyło, że przyjechała aż tu, nad morze.- W ciemności na wodzie widać światła - mamrotała Jane.Blanche zawahała się, a po chwili, decydując się na ostateczne błaganie, pochyliła sięnerwowo do przodu.- Proszę, Jane - odezwała się - proszę, zabierz mnie do domu! Jestem taka zmęczona.taka zmęczona.Przez długą chwilę Jane milczała, wpatrując się w noc, a Blanche zaczęła sięzastanawiać, czy w ogóle ją usłyszała.Potem obróciła się nagle, kierując badawczespojrzenie w oczy Blanche.- Powinnaś zobaczyć ocean, Blanche - powiedziała.- Kiedyś to lubiłaś.Blanche opadła już do tyłu na siedzenie i zmęczona zamknęła oczy w poczuciu klęski.Nieustający szum fal odbijał się proroczym echem gdzieś na dnie jej świadomości.- Dobrze, Jane - wyszeptała w końcu - dobrze.O Pani Jutrzenko,Na wzgórzu het, tam,Wyłoń się z nocy,I pójdz ku nam.Twym głosem śpiew ptaków,Co szczęściem tchnie.O Pani Jutrzenko,Witam, witam cię!Otwierając oczy, Blanche spojrzała na świat, szary i nierzeczywisty.Gdzieś zzadryfujących mgieł dobiegł szum.I wtedy przypomniała sobie.Ocean.Poruszyła ręką podkocem, którym była okryta, i wyczuła piasek.127SR O Pani Jutrzenko.Był to wierszyk dla dzieci, który ona i Jane.znały jako małe dziewczynki.Matkanauczyła je recytować wersy na zmianę, tak by ich głosy wymieniały się, nie gubiąc rytmu.Przez lata codziennym rytuałem było mówienie wierszyka mamie, gdy tylko wchodziła dopokoju, aby je obudzić.Ale to było tak dawno, tak strasznie dawno temu.Blanchezamrugała oczami, próbując otrząsnąć z nich mgiełkę snu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl