[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjechał.Ustanowił w ten sposób pewną tradycję.Miasteczko miało odtądżyć z przekazów pochodzących stąd robotników, którzy wyemigrowali.Jegosyn, Fortunato tak jak on, mógł wyjechać do Kalifornii podczas drugiej wojnycałkiem legalnie.Jako niewykwalifikowana siła robocza.Wyjechał zatem legal-nie, ale szefowie dawali mu do zrozumienia, że tak czy owak, jego sytuacja wy-gląda bardzo kiepsko.On znajduje się zaledwie o krok od swego własnego kra-ju, Meksyku.Aatwo będzie go deportować, kiedy zacznie się zle dziać w Sta-nach.Jak to dobrze, że nie interesuje go obywatelstwo amerykańskie.Jak to do-brze, że tak bardzo kocha swój kraj i chce jedynie móc do niego wracać.- Jak to dobrze, że jestem robotnikiem, a nie obywatelem - odparował na toFortunato syn, i to nie spodobało się jego pracodawcom.- Jak to dobrze, że je-stem tani i pewny, prawda?Pózniej pracodawcy wymienili uwagi na temat zalet meksykańskiego ro-botnika, który nie przyjmuje obywatelstwa i nie organizuje związków zawodo-wych ani strajków, tak jak imigranci z Europy.Ale jeśli ten Fortunato Ayalastanie się krnąbrny, trzeba będzie się go pozbyć, ukarać go.- Wszystkim zaraz woda sodowa uderza do głowy - rzucił jeden z praco-dawców.- Wszyscy oni wcześniej czy pózniej dowiadują się o swoich prawach -rzekł inny.Dlatego kiedy skończyła się wojna, a wraz z nią zapotrzebowanie na na-jemną siłę roboczą, młody wnuk Fortunata ojca i syn Fortunata syna zastał gra-nicę zamkniętą.Meksykanie już nie byli Stanom potrzebni.Ale miasteczko wpobliżu Purisima del Rincón przyzwyczaiło się do życia z przekazów.Wszyscy,cała jego młodzież, porzucali miasteczko, żeby szukać pracy na północy.Jeżeli-by tego nie robili, miasteczko umarłoby, tak jak umiera dziecko porzucone wlesie przez swoich rodziców.Warto było zaryzykować wszystko.Mężczyzni,chłopcy.Najsilniejsi, najsprytniejsi, najodważniejsi.Oni odchodzili.Dzieci, ko-biety, starcy zostawali.Wszyscy zależeli od robotników.- Tutaj widać, że się żyje, bo są ludzie, którzy odchodzą.Niech nikt niemówi, że tu się umiera, bo nikt nie odchodzi.Salvador Ayala, ojciec Benita, syn i wnuk obu Fortunatów, został mokrymgrzbietem", nielegalnym pracownikiem, przepływającym przez rzekę i dającymsię złapać z drugiej strony przez patrol graniczny.Ryzykowali.On i cała reszta.Warto było zaryzykować.Jeżeli teksańscy rolnicy potrzebowali siły roboczej,mokry grzbiet był jedynie odstawiany z powrotem na meksykańską stronę.Jużsuchego natychmiast brał pod opiekę jeden z pracodawców po stronie teksań-skiej.Ale co roku powtarzała się ta niepewność.Czy tym razem uda mi się wy-jechać, czy nie? Czy tym razem będę mógł wysłać sto, dwieście dolarów domiasteczka?Wieści krążyły po Purisima del Rincón.Od rynku do kościoła, od zakrystiido kantyny, od rzeczki do pól pełnych kaktusów i chwastów, od stacji benzyno-wej do zakładu krawieckiego, wszyscy wiedzieli, że w czasie zbiorów prawo nieistnieje.Tamci otrzymują rozkaz, żeby nikogo nie deportować.Możemy iść.Możemy przejść na drugą stronę.Policja nawet nie podchodzi pod opiekuńczeteksańskie rancza, choćby nawet wiedziała, że wszyscy pracują tam nielegalnie. Nie przejmuj się.To nie zależy od nas.Kiedy jesteśmy im potrzebni, po-zwalają nam przejść na drugą stronę, czy jest to zgodne z prawem, czy nie.Kie-dy nie jesteśmy im potrzebni, przepędzają nas kopniakami, czy jest to zgodne zprawem, czy nie.Nikomu nie poszło gorzej niż Salvadorowi Ayali, ojcu Benita i wnukowipierwszego z Fortunatów.Jego dotknęły najgorsze represje, wydalenia i opera-cje czyszczenia granicy.To on stał się ofiarą brutalnego kaprysu.Pracodawcadecydował, kiedy traktować go jak pracownika kontraktowego, a kiedy jak ban-dytę, którego należy oddać do dyspozycji Urzędowi Imigracyjnemu.SalvadorAyala nie mógł się bronić.Jeżeli się bronił, twierdząc, że pracodawca zaofero-wał mu pracę nielegalnie, skazywał się sam, nie mając przy tym żadnych dowo-dów przeciwko tamtemu.Pracodawca posiadał fałszywe dokumenty, wedlektóiych Salvador był legalnym pracownikiem, kiedy zachodziła taka potrzeba,ale mógł owych dokumentów nie okazać i deportować Salvadora, kiedy już muna nim nie zależało.Teraz nadszedł najgorszy czas.Benito, wnuk drugiego z Fortunatów i synSalvadora, pochodzący w prostej linii od prekursora tego eksodusu, Fortunatapierwszego, wiedział, że każdy czas jest trudny, ale ten był trudniejszy niż inne.Bo w dalszym ciągu istniało zapotrzebowanie na pracę.Ale istniała także nie-nawiść.Czy ciebie też tak nienawidzono? - zapytał Benito swojego ojca Salvadora.Tak jak ciebie będą nienawidzić, nie.Nie znał powodów tej nienawiści, ale wyczuwał je.Stojąc po meksykań-skiej stronie Rio Bravo, czuł strach tutejszych i nienawiść tamtych z drugiegobrzegu.Ale mimo wszystko gotów był przejść.Pomyślał o tych wszystkich, któ-rzy zależeli od niego w Purisima del Rincón.Rozwarł, jak tylko mógł najszerzej ramiona, rozkrzyżował je, zaciskającpięści, pokazując całe swe ciało, gotowe do pracy, prosząc o trochę litości iwspółczucia.Sam nie wiedział, czy zaciska pięści z gniewu, agresji, czy tylko zrezygnacji i zniechęcenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]