[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpierw spróbowałam oswobodzić nogi, ale sznur tylkomocniej wpijał mi się w ciało, potem poruszyłam rękoma io dziwo, przy wielokrotnych ruchach z dołu do góry sznurzaczął się powoli obsuwać i rozluzniać.Trwało to dośćdługo, oblewały mnie siódme poty z wysiłku, ale w końcu,ku swojemu nieopisanemu szczęściu, uwolniłam obie ręce.Wyjęłam knebel, spróbowałam doczolgać się do drzwi izaczęłam w nie walić pięściami.Drzwi musiały byćzrobione z żelaza albo innego metalu, tłumiły wszystkieodgłosy.Zrozumiałam, iż w ten sposób niczego nie osiągnę,a najwyżej rozkrwawię sobie ręce.Obmacałam podłogę wtakim zasięgu, jak to było możliwe w pozycji leżącej inatrafiłam na metalowy pręt, tkwiący w samym rogukomórki.Natychmiast zaczęłam bębnić nim z całej siły, zniezłym efektem, bo powstawał silny dudniący huk.Jednakprzeliczyłam się ze swoimi możliwościami.Po paruminutach, zaczęły mnie boleć przerazliwie mięśnie, kark mizesztywniał, pot mi zalewał oczy.Jeśli za chwilę ogarniemnie całkowity bezwład, to będzie oznaczał kres mojejziemskiej wędrówki.Byłabym zapewne ucichła, gdybym nieusłyszała głosów męskich na korytarzu, dochodzących domnie jak z daleka. Posłuchaj, tam ktoś jest zamknięty, wali w drzwi. E, zdaje ci się, to łoskot turbiny tak niesie.Uczyniłam ostatni wysiłek i zastukałam kilkakrotnie, najsil-niej jak umiałam, nadając coś w rodzaju depeszy alfabetemMorse'a.Wtedy ktoś przekręcił klucz w zamku, a ja wypadłammu pod nogi, jak bezwładny pakunek i natychmiast znówstraciłam przytomność.Kiedy ją odzyskałam, leżałam na koi wdużej kabinie, wyglądającej na apartament kapitana promu,wyposażonej w stół, fotele i inne meble.Nade mną pochylał się Zdzisław Kamiński w mundurzekapitana polskiej Milicji Obywatelskiej i troskliwie rozcierał miręce.Obok niego stał starszy mężczyzna w fartuchu, którywłaśnie chował do torby lekarskiej ampułkę i strzykawkę. Już jest dobrze, przychodzi do siebie powiedział. Niech poleży i trochę odpocznie, ja już pójdę.Udawałam przez chwilę, że jeszcze nic do mnie nie dociera,aby nacieszyć się poczuciem bezpieczeństwa i świadomością, żejest na tym świecie ktoś, kto troszczy się o mnie i dobrze miżyczy.W kabinie paliło się światło, ale przez okienko, zaktórym szumiało morze, wlewał się jakby blady, szary świt.Zdzisław usiadł na krześle przy moim posłaniu, nie przestającmi się przyglądać.A więc mam przed sobą dzielnego iprzystojnego kapitana, który urządził maskaradę, aby podejśćmnie podstępem.użyć do swoich celów a przy okazji uciąćmały flircik.A ja, idiotka, łudziłam się przez dłuższy czas, żenaprawdę nie jestem mu obojętna.Dobrze mówi stareporzekadło: człowiek do śmierci się uczy.Zauważył, że mamotwarte oczy i wyglądam normalnie.Pogładził mnie po ręku iodezwał się miękko: Biedna malutka, czy możesz już mówić?Aypnęłam na niego surowym okiem, choć na pewno w mojejsytuacji wypadło to żałośnie. Witam, panie kapitanie powiedziałam głosembrzmiącym jak zardzewiały zawias. To prawdziwaniespodzianka, że pana tu widzę. Rozumiem, jesteś zaskoczona, usiłował sięusprawiedliwić. To było to, o czym nie mogłem ciwówczas powiedzieć przez telefon: tajemnica służbowa.Musisz mi wybaczyć i wiele zrozumieć, kiedyś o tym bliżejporozmawiamy.Teraz najważniejsze, że żyjesz i czujesz sięjuż całkiem niezle.Chciałbym, żebyś odpowiedziała nakilka pytań, czy możesz?Miałam zamiar mu oznajmić, że jest perfidnym łajdakiem, doktórego, mimo wszystko, czuję słabość, ale nagle zrobiło mi sięwszystko jedno. Pytaj skinęłam głową. Czy widziałaś kto cię napadł? Nie.Dwóch drani skoczyło mi na plecy na drugimpiętrze, ściągnęło ze mnie futro, a potem dało mi w łeb.Straciłam przytomność i dopiero obudziłam się w klitce.Powiedz, dlaczego zależało im właśnie na moim futrze? Niewidzieli w życiu norek, czy co? Chyba nie ja jedna noszę je naświecie. Być może nie jest to przeciętne futro.Okaże się, kiedyje odnajdziemy.A stanie się to chyba w ciągu kilkunajbliższych minut.Słuchaj, czy rozmawiałaś z kimśwczoraj na promie, a może spotkałaś kogoś znajomego? Spędziłam wieczór w towarzystwie uroczego kociaka,jadącego w wiadomych celach zarobkowych do Sztokholmu.Ale to chyba nie ona zwędziła mi norki.Nie mogę uwierzyć,żeby była członkiem jakiejś złodziejskiej szajki.Kilkagodzin bez przerwy jechała do rygi, właśnie wyszłam zkabiny szukać dla niej lekarza, kiedy mnie napadnięto.Czyją podejrzewacie? Raczej nie.Może jakiś fakt poza tym zwrócił twojąuwagę? Tak.W restauracji urzędował duet Radżiw i Inez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]