[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Te tajemnicze „światłocie-nie” przyciągnęły mój wzrok iprzykuły do siebie na dłużczą chwilę.Nie był to Eufrat,który widzieliśmy w dziefi, który niedawno przepłynęliśmy,lecz zagadkowa źyjąca, wężowata istota, wygnana z raju,przeistoczona w to bezkształtne, nieskończone ciało,ciągnące 232 się w niemej męce, niezatarty dowódnieubłaganej sprawiedliwości tego, który nie pozwala sięwyszydzać.T~, nad tą rzeką, spełnił się niegdyś sąd, októrym psalmista mówi: Nad rzekami babilohskimisiedzieliśmy i plakaliśmy na wspomnienie Syjonu.Nawierzbach zwisaly nasze harfy, albowiem ci, którry wzięlinas w niewolę i wywieźli, ,żądali od nas pieśni.Jakżemieliśmy śpiewać pieśni Panu na obcej ziemi! Być możetutaj, gdzie teraz leżałem, siedzieli ci rozpłakani i z tęsknotąspoglądali ku prądom, płynącym z wyżyn, przez któreprowadzi droga do Palestyny.A gdy w samotności kończyliswe skargi, wsiadali do łódek, aby przejechać na lewybrzeg, gdzie stały ich niskie, ceglane lub gliniane domki.Był to przecież ten sam ówczesny nurt, a na prawo odemnie, w dole widniała na wodzie łódka zupełnie tej samejformy, jaką miały pod-ówczas te łupiny przewozowe,okrągło i płytko wydrążona, podobna do wielkiej,puszczonej na wodę balii.Ta łódź była na wpół zakryta gęstym splotem tomaryszków,które biegły wzdłuż brzegu płotem nieprzeniknionejgrubości.Na jedynym wolnym skrawku przestrzeni płonęłoognisko, przy którym widać było na razie jednegoczłowieka.Potem ujrzałem drugiego, który siedział nadwodą, twarzą do rzeki, bez ruchu.Łowił ryby wędką.Jakiżspokojny obraz! Gdzie tu szukać śladówniebezpieczefistwa! Czy znajdowałem się w zagadkowejkryjówce, gdzie duchy skrytobój-czo zamordowanych zdająsię w nocy snuć swe widmowe istnienie? Czy też ci dwajludzie byli nieszkodliwymi rybakami, którzy w mroku ichłodzie chcieli zgarnąć połów, aby go nad ranem sprzedaćw Hilleh? Jakoś nie chciało mi się brać ich za taknieszkodliwych, na jakich wyglądali.Nie opłaci sięwiosłować dwie bite godziny, w górę rzeki, w łódce,ślizgającej się wokoło własnej osi, aby przedsięwziąć połów,którego powodzenie nie jest wcale pewne.Poza tymwłaśnie ten stan spokoju wzmacniał moje podejrzenie,wydawał mi się sztuczny.Po-wiedziałem sobie, że jak toutarło się mówić, coś się za tym kryje.Byłbym pozwolił tymludziom dalej grać swą rolę, nie zakłócając ich 233pozornego spokoju, gdybym przyszeuł tutaj dla innychpowodów, niż bezpieczefistwo Halefa.Musiałem wiedzieć,dlaczego nie wrócił i tylko tutaj mogłem tego dojść.Kto wie,co mu zrobiono, co z nim poczęto! Każda minuta byładroga, nie wolno mi więc było ociągać się i wyczekiwaćbezczynnie.Musiałem coś począć, ale co? Pomyślałem, żenajpierw trzeba się dowiedzieć, czy te dwie osoby sądoprawdy same, jak na to wskazywały pozory, tak więcpostanowi-łem przeszukać cały skraj nadbrzeżnegourwiska.Popełzłem po ziemi bardzo wolno i ostrożnie wewspomnianym kierunku.Upłynął dobry kwadrans, zanimobszedłem całą, zupełnie nagą przestrzefi.Tu położyłemsię znowu i zważyłem szanse.Mimo dobre-go słuchu iwzroku, nie widziałem, ani nie słyszałem nic.Jeżeli ktośukrywał się tutaj, to chyba na dole w gęstwinach.Wypadałomi więc udać się tam, ale to było zarówno trudne, jak i niebezpieczne; trudne, bo górna część krawędzi byłapokryta grubym, śliskim piaskiem, z którego musiałbym sięześlizgnąć; niebezpieczne, bo zostałbym za-uważony przezkażdego, kto krył się w dole, gdybym przybywał wprost zgóry.Miałem jeszcze jeden sposób do osiągnięcia megocelu, mia-nowicie popełznąć dalej, dotrzeć do wody i potemwzdłuż samego brzegu, znów wydostać się na górę; w tensposób uniknąłbym stocze-nia się z góry i omijając krągognia, nie byłbym zauważony.Ale to wymagało czasu,więcej niż miałem prawo użyć do tych może nawetzbytecznych przygotowafi.Może jednak uda mi się zejśćwprost na dół nie będąc zauważonym i może piasekmwiskajest bardziej wytrzyma-ły, niż mi się wydaje?Dostrzegłem na nim wiele ciemnych punktów, którewydawały mi się kamieniami czy zgoła stwardniałościamigrun-tu, odcinającymi się na jasnym tle piasku.‘I~ż przedemną widniały dwa takie punkty, a z boku podobne trzy.Alekiedy zważyłem okoli-czności, wywnioskowałem, że jednaklepiej będzie pójść okólną dro-gą.Ruszyłem ostrożnie dalej.Pierwszym ruchem zbliżyłem się do dwóch wspomnianychpun-któw.Chciałem je wyminąć, ale wnet zastygłem, gdyżporuszyły się!234Czy ciśnienie mego ciała na piasek wprawiło kamienie wruch? Nie, nie były to żadne kamienie, bo naraz wyskoczyłyz piasku cztery ramiona, tyleż rąk w tejże samej chwiliścisnęło mi gardło i plecy, i głos jakiś zawołał:- Lahaun, lahaun ia ridża! Do nas, do nas, ludzie!Mamy go!Trzymajcie go mocno!.Trudno uwierzyć, ale nie byłem przestraszony: przywykłem do takich nagłych niespodzianek.To było tak raptowne, żenie zostało mi sekundy do stawienia oporu.Mimo, żetrzymany mocno za gardło i ramiona, chciałem się wyrwaE,zdołałem też jednego odtrącić.Na wpół wyswobodzony,chciałem już załatwić się z drugim, gdy pierwszy cisnął mi wtwarz dwie garści piasku! Momentalnie ręce moje ode-nwałysię od przeciwnika, aby instynktownie sięgnąć dozasypanych oczu, przez co cały mój wysiłek spełzł naniczym.Byłem pozbawiony zdolności widzenia, a z nią imożności wymknięcia się moim przeciw-nikom.Nadbiegłoich więcej i słyszałem dziesięć, dwanaście różnych głosów,krzyczących jednocześnie.Byłem obezwładniony,powalony, związany, potem ściągnięty w dół po zboczupoprzez zarośla, by nareszcie zostać rzuconym kołoogniska na ziemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]