[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To mogło być cokolwiek.A kiedy zadzwoniłem na poli-cję, powiedzieli mi.Cassie mu przerwała.Odchyliła głowę - kolejny znajomygest, znak, że szuka odpowiedzi na suficie albo w niebie.Robiłatak, kiedy Adrian się przy czymś upierał.Była artystką i postrze-gała zdarzenia okiem artystki: Narysuj kreskę, nanieś kolor napłótno - i już.Po szukaniu pomocy w niebiosach zawsze nastę-powała cięta, stanowcza uwaga.Adrian uwielbiał ten jej nawyk,tę jej absolutną pewność.- Nie obchodzi mnie, co ci powiedzieli.Ona tam stała, napoboczu, a potem zniknęła.To było przestępstwo.Musiało być.Widziałeś to na własne oczy.Przypadkiem.Ty jeden.I terazmasz kilka rozrzuconych kawałków bardzo trudnej układanki.Twój ruch.Złóż je w całość.Adrian się zawahał.- Pomożesz mi? Jestem chory.To znaczy, Oposiku, na-prawdę chory.Nie mam pojęcia, jak długo jeszcze będę się trzy-mał.Wszystko wymyka mi się z rąk.Wszystko się rozłazi.Jeślisię tym zajmę.cokolwiek to jest.nie wiem, czy dożyję końca.- Kilka minut temu zamierzałeś się zabić - ucięła Cassie,jakby to wyjaśniało całą sprawę.Zakręciła dłonią szeroki łuk i wskazała rugera.- Chciałem być z tobą.I z Tommym, i z innymi.Uznałem,że nie ma sensu dłużej czekać.- Ale zobaczyłeś tę dziewczynę na ulicy, a ona zniknęła i tosię liczy.- Nawet nie wiem, kim jest.- To nieistotne.Zasługuje na szansę, żeby żyć.I ty jedenmożesz jej ją dać.- Ale.od czego zacząć.?- Kawałki układanki.Uratuj ją, Adrianie.48- Nie jestem detektywem.- Ale potrafisz myśleć jak detektyw, tylko lepiej.- Jestem stary, chory, nie umiem już jasno myśleć.- Umiesz na tyle, na ile to konieczne.Jeszcze ten jeden,ostatni raz.Potem będzie po wszystkim.- Sam nie dam rady.- Nie będziesz sam.- Nigdy nikogo nie potrafiłem uratować.Ani ciebie, aniTommy'ego, ani swojego brata, ani w ogóle żadnej osoby, którąkochałem.Jak mogę uratować kogoś, kogo nawet nie znam?- Czy nie my wszyscy szukamy na to pytanie odpowiedzi?Uśmiechała się.Wygrała ten spór i doskonale zdawała sobie ztego sprawę.Zawsze wygrywała, bo Adrian już w pierwszychminutach ich wspólnych lat odkrył, że dużo przyjemniej jest się zCassie zgadzać niż kłócić.- Byłaś taka piękna.- powiedział.- Nigdy nie rozumiałem,jak to możliwe, że ktoś tak piękny jak ty chce być ze mną.Zaśmiała się.- Kobiety wiedzą - odparła.- Dla mężczyzn to zagadka, aledla kobiet nie.My wiemy.Adrian się zawahał.Przez chwilę myślał, że łzy wzbierają muw oczach.Ale właściwie nad czym miałby płakać? Może nadwszystkim.- Tak mi przykro, Cassie.Nie chciałem się zestarzeć.To zabrzmiało niedorzecznie.A jednak dziwnie miało sens.Zaśmiała się.Na moment zamknął oczy, żeby wsłuchać się wten dzwięk.Jakby orkiestra wznosiła się na wyżyny symfonicz-nej perfekcji.- Nie cierpię być sam - wyznał.- To boli, że nie żyjesz.- Ta sprawa zbliży nas do siebie.Skinął głową.- Tak.Chyba masz rację.- Spojrzał na komodę.Recepty odneurologa leżały ułożone w stos.Jeszcze niedawno zamierzał jewyrzucić.Teraz je podniósł.- Może.- zaczął wolno - coś z tegopozwoli mi zyskać trochę.Odwrócił się, ale Cassie już nie było.Westchnął.Do roboty,powiedział sobie.Zostało tak mało czasu.49ROZDZIAA 7Zamknęła za sobą drzwi i znieruchomiała.Wzbierało w niejpodniecenie i chciała chwilę się nim delektować. Linda zwykle miała wszystko starannie uporządkowane; na-wet swoje namiętności.Jak na kobietę o niekonwencjonalnychpragnieniach i egzotycznych gustach, przywiązywała wielkąwagę do rutyny i dyscypliny.Lubiła planować swoje przyjemno-ści, tak by na każdym kroku wiedzieć, czego się spodziewać i jakto będzie smakowało.To wcale nie tłumiło doznań, wprost prze-ciwnie, potęgowało je.Jakby te dwie części jej osobowości nie-ustannie toczyły ze sobą bój i każda ciągnęła ją w przeciwnąstronę.Uwielbiała jednak napięcie, jakie to w niej wytwarzało;dzięki temu czuła się wyjątkowa i sądziła, że to właśnie czyni jąprawdziwie genialnym przestępcą, bo za takiego uważała siebie -i Michaela.Wyobrażała sobie, że są z Michaelem jak Bonnie i Clyde wwersji Faye Dunaway i Warrena Beatty'ego.Samą siebie po-strzegała jako osobę zmysłową, liryczną i uwodzicielską.Była tonie tyle arogancja, ile uczciwa ocena tego, jak wygląda i jakiewrażenie robi na mężczyznach.Oczywiście, ci, którzy się na nią gapili, w ogóle jej nie ob-chodzili.Liczył się tylko Michael.Powoli omiotła wzrokiem piwniczny pokój.Nagie białe ścia-ny.Stare brązowe metalowe łóżko z białym prześcieradłem naspłowiałym szarym materacu.Przenośny sedes turystyczny wkącie.Niemiłosiernie jasne światło mocnych lamp pod sufitem.Smród środka odkażającego i świeżej farby w nieruchomym,gorącym powietrzu.Michael jak zwykle dobrze się spisał, przy-gotowując wszystko do rozpoczęcia Serii numer 4.Zawsze tro-chę ją to dziwiło, że zrobiła się z niego taka złota rączka - jegogłówną specjalnością były przecież komputery i operacje siecio-we, o nich uczył się na studiach.Zwietnie też jednak posługiwałsię wiertarką i młotkiem.Prawdziwie wszechstronny talent.Mo-że dlatego tak mocno go kochała.50Linda uważała, że łączy ich więz, do której pasuje tylko okre-ślenie  wyjątkowa.Popatrzyła wkoło okiem detektywa: czy jest w tym pokojucoś, co pozwoliłoby ich zidentyfikować? Czy w tle nadawanegoprzez Internet obrazu mogło znalezć się coś, co wskazywało,gdzie się znajdują i kim są?Miała dość oleju w głowie, by wiedzieć, że taki drobiazg jakkształtka od rury, piecyk gazowy albo oprawa lampy może na-prowadzić spostrzegawczego policjanta na ich trop - o ile kto-kolwiek w ogóle będzie ich szukał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl