[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ dzwonił z telefonu komórkowego, zwróciłem mu uwagę, że lepiej będzie, jeślizadzwoni do mnie z budki.Miał zaraz oddzwonić.- I oddzwonił? - przerwał mu Vianello.- Nie.- Brunetti pokręcił przecząco głową.- Czekałem tutaj aż do siódmej z minutami inawet na wszelki wypadek zostawiłem mój domowy numer.Ale nie zadzwonił.A dziś ranozobaczyłem w gazecie jego zdjęcie.Od razu poszedłem do szpitala, ale już było za pózno.- Dlaczego pan poszedł do szpitala, panie komisarzu?- On miał lęk wysokości.- Słucham?- Kiedy był u mnie.- zaczął Brunetti.- U pana? Ten człowiek był u pana?- To było dawno, parę miesięcy temu.Przyszedł w sprawie jakichś planów czydokumentów dotyczących mojego mieszkania, które były u nich w biurze.czy raczej, którychnie było.To w sumie bez znaczenia.Tak czy inaczej, przyszedł po jakieś papiery.Najpierwprzysłali mi pismo.Nieważne, po co przyszedł, ważne, co się stało, kiedy był u mnie.Vianello milczał, ale po wyrazie jego okrągłej twarzy widać było, że jest bardzozaciekawiony.- W trakcie rozmowy zaproponowałem mu, żeby wyszedł na taras i przyjrzał się oknommieszkania na niższym piętrze.Myślałem, że będą dowodem na to, że oba piętra dobudowanow tym samym czasie, co może mieć wpływ na decyzję Ufficio Catasto w sprawie mojegomieszkania.Mówiąc to, Brunetti zdał sobie sprawę, że nie ma zielonego pojęcia, o jaką decyzjęmogłoby tu chodzić.- Wyszedłem więc na taras, spojrzałem na okna poniżej i odwróciłem się, żeby gozawołać.Wyglądał, jakby zobaczył żmiję.Wrósł w ziemię niczym sparaliżowany.No, takieprzynajmniej odniosłem wrażenie - dodał, widząc sceptyczne spojrzenie Vianella.- Byłporządnie wystraszony.Vianello milczał.- Gdybyś go wtedy widział, zrozumiałbyś, o co mi chodzi - rzekł Brunetti.- Przeraził sięna samą myśl, że miałby się wychylić przez taras.- I co z tego wynika?- To, że według mnie nie mógł w żaden sposób wejść na jakiekolwiek rusztowanie,zwłaszcza sam.- Czy coś mówił na ten temat?- Na jaki temat?- %7łe ma lęk wysokości.- Vianello, on nie musiał nic mówić, to było ewidentne.Sparaliżowało go ze strachu.Takiego strachu nie da się przezwyciężyć.To wykluczone.- Ale nic panu o tym nie mówił - powtórzył Vianello.- Proszę się zastanowić.Przecieżnie wie pan, czy to perspektywa wyjścia na taras tak go przestraszyła.A może przestraszył sięczegoś innego?- Oczywiście, że mógł się przestraszyć czegoś innego - powiedział Brunettirozdrażniony.- Ale ja wiem, że nie.Widziałem go.Rozmawiałem z nim.- No dobrze, i co dalej? - ustąpił Vianello.- No więc jeśli on nie wszedł na to rusztowanie sam, to nie mógł z niego spaść.- Myśli pan, że został zabity?- Nie wiem.Ale powtarzam ci, że na pewno nie znalazł się na tym rusztowaniu zwłasnej woli.- Czy widział je pan, panie komisarzu?- Rusztowanie? Nie, nie miałem czasu.Vianello podciągnął rękaw munduru i spojrzał na zegarek.- Możemy pójść tam teraz.- O czwartej mam spotkanie z vice-questore - oświadczył Brunetti, równieżsprawdzając godzinę.Miał jeszcze dwadzieścia minut.Ich oczy się spotkały.- Masz rację.Chodzmy - powiedział.Wychodząc z biura, weszli na chwilę do pokoju odpraw i wzięli ze stołu porannewydanie Il Gazzettino , w którym był adres interesującego ich budynku w dzielnicy SantaCroce.Poprosili głównego pilota, Bonsuana, żeby ich tam zawiózł.Kiedy łódz ruszyła, zaczęlina stojąco przeglądać plan miasta.Numer, którego szukali, znajdował się na calle odchodzącejod Campo Angelo Raffaele.Aódz wywiozła ich prawie poza Zattere, na wody, gdzie niecodalej majaczył kształt jakiegoś ogromnego statku, przycumowanego do nabrzeża iprzytłaczającego swym rozmiarem całą okolicę.- Mój Boże, a co to jest? - spytał Vianello, kiedy podpływali coraz bliżej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]