[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wśród bębnienia deszczu i sztućców próbował się wytłumaczyć.Przedludzką publicznością zawsze trudno mu to przychodziło, tu jednak miałniewiele do powiedzenia, nawet zważywszy, że musiał mówić ustami.Musiał powiedzieć o swoim tak zwanym powołaniu do zachodnichsił zbrojnych, o latach trudów i nużących podróży.pojmaniu przezWschód.Podwinął rękawy peleryny, żeby pokazać srebrzące się na rękachślady po używanych podczas przesłuchań elektrodach.Widzicie, ja teżmam swój Znak.Jemu wydawało się to znakomitym zabawnym żartem,ale nikt nigdy nawet się nie uśmiechnął, oni teraz też nie.Jak sądził, poprostu się go bali.- A potem zawieziono mnie na Wschód.Nastąpiły miesiące pełnenudy.Mogłem śpiewać tylko samotnej żarówce oświetlającej moją maleńką celę.I przyszła noc zmiany w pieśni, w jednej chwili wszystkozgasło.Ludzie krzyczeli.Strażnicy nie panowali nad zamkami.Lecz japomyślałem, że to drobiazg zaledwie.Ale i wielka rzecz.Uświadomił to sobie, gdy tylko wyprowadził swychstrażników i współwięzniów w chaotyczną londyńską noc, nieoświetlonążadnymi oknami ani latarniami.Wiedział to i teraz.Nawet gdyby on i inniodmieńcy, Wybrańcy - jakkolwiek chcesz czy nie ich nazywać - wyszli,rozkrzyczani i mrugający, ze swych kryjówek, uwolnili się z zepsutychoków i zza niedziałających zamków i zaczęli w ramach odpłaty wyciszaćtę pieśń, byłoby to zadanie na całe lata.AIe Silus, niegdyś człowiek u władzy, umiał ją dostrzec, gdy pchała mu się w odmienione dłonie i krok pokroku, szczebel za szczeblem, piął się w górę cechowych władz, w miaręjak miasto pogrążało się w otchłani zamieszek.Raz za razem tłumaczył, że373 on i wszyscy inni Wybrańcy potrafią gwizdać, śpiewać, nucić, tańczyć doprzesuniętej w tonacji pieśni jak do najpospolitszej śpiewki.Pokazywanomu unieruchomione osie.im się kręcić.W którymś z niższych domów cechowych, trochę nieśmiało, podsunięto mu małą prądnicę.Onarównież ożyła.Jeszcze bardziej nieufnie zawieziono go do małej maszynyobliczeniowej w stacji przekaznikowej jakiegoś pomniejszego cechu.Lidla nich znacznie bardziej, niż chcieli przyznać.Tym razem oddopóki nie spełniono rozmaitych warunków dotyczących traktowania innych Wybrańców.Owszem, mogli go zabić albozakuć w tanie, nienaeteryzowane kajdany, ale co by przez to wskórali? Onzaś nawiązał już kontakt z Ludzmi-Cieniami, którzy jakimś sposobemprzestali istnieć cieleśnie, przenosząc się w głąb oplatających Anglię sieciWybrańcy organizowali się powoli - tym razem nie będąich wiązać żadne warunki poza tymi, które sami postawią.To tylko kwestia cierpliwości i czasu.A, i jeszcze paru innych postulatów.Choć raz, Alice, postąpiłem tak bezwzględnie, żemi i podziwiała.Ale jednocześnie cieszę się, że uczyniłem dokładnie to,co trzebaStara kobieta nań tępo ponad stołem i Silus zdał sobie sprawę,że ona ledwo widzi, a słuch ma na tyle słaby, że przez hałas, jaki robi przyjedzeniu, pewnie nie słyszy jego seplenienia.Z ich dwojga Alice byłao wiele bardziej odmieniona.Przypominała ten cieknący, kapiący dom;osłabłe, ginące zaklęcie.Wiedział, że niebawem będzie musiał zacząćrozpocząć proces odblokowywania zamarłej w pół nuty Anglii,tak jak obiecał cechom w Londynie i Bristolu.Ale nawet wtedy, nawetgdy kola na nowo się zakręcą, gdy zaszumią prądnice, ich mistrzowie niebędą znali rządzących nimi zaklęć ani nie będą w stanie się ich nauczyć.Co do jednego był bowiem zdeterminowany - wyjaśnił z pełną szczerością.Od dzisiaj praca przy eterze pozostanie wyłącznie w rękach tych,którzy go dotykali i odeń ucierpieli.Wydaje oświadczył zmęczonymludziom przy stole, że to uczciwa rekompensata.Klade, kłębek błota, powstał z grobu, w którym leżał, isię przez ogród w pierwszych przebłyskach zimowego świtu.Ostatniespojrzenie na dom, powiedział sobie, i odchodzi.Invercombe i tak jużpuste.Odeszła większość pobojowników, wygnana podłą pogodą374 i perspektywą odmienionego świata, się wszystkie kominydomu.Z ogromnym zdziwieniem zobaczył przed domem elegancką iważną machinę.Dotknął jej zroszonych kroplami chromów i skór, powąchał zionący ciepłą solą silnik, wsłuchał się w wątłą, dziwną pieśń.Jak tamaszyna w ogóle tu dotarła? Przecież podobno nic nie działa?Dostrzegł światło rozlewające się po płytach tarasu.Padało z zachodniego salonu.Przez deszcz słyszał głosy i czuł coś jeszcze.Coś utraconego.Coś znajomego.Obecność - i głos, który brzmiał jak bulgot w rynnieponad nim, a jednak sprawił, że ukrył twarz w ubłoconych dłoniach.Poczłapał przez gąbczastą trawę i przykucnął w miejscu, gdzie deszcz bębniłpo zwiędłych czarnych liściach parasolkowca.Stąd mógł zajrzeć w powybijane szyby przeszklonych drzwi, natomiast ci w środku nie mogli gozobaczyć ani wyczuć - nawet Silus, siedzący u szczytu stołu, gestykulujący.Klade wiedział już, że takie gesty oznaczają władzę.Mógł kucać tu bez końca, mógł też zastukać w okno i poprosić, żebygo wpuszczono.Silus uśmiechnie się wężowo - po latach wróci do niegojego Zuch, który naprawdę urósł - lecz Klade rozumiał że w tej piosence Zucha spotkał całkiem inny los.Zuch rósł, bo zakopano go w dole,takim, jakie kopali wczoraj z Marion, musiał więc tylko poczekać, ażnakarmią się nim robaki i korzenie.Znał gorsze rzeczy niż zmienić sięw kwiaty i liście.Na przykład zmieniony wyraz oczu ludzi, kiedy go widzieli.Albo przerażone sapanie mu się Marion Price.Albokiedy był z Silusem, a jednak jakby wcale z nim nie był.Tak samo jak niecałkiem był z Idą czy Fay, czy nawet ze Stalmistrzami, grzmocącymi metalowymi dłońmi i wyśpiewującymi wesołe piosenki.Tak jak nigdy niebył czyjś, nie przynależał do nikogo i niczego, w Einfell czy poza nim.Bujne ogrody się drzewami, deszczem, głosami, blaskiemświec.Wychynąwszy z plamy cienia, Klade okrążył dom i dotarł do trawnika, nad którym wciąż ociekało wodą zapomniane pranie.Wszedł dośrodka przez pomieszczenia dla służby, wymacał drogę pomiędzy porośniętymi pleśnią obrazami, po omacku trafił na schody i ruszył w dół.Zrobiło się ciemno.Uszy wypełnił już nie szmer deszczu, lecz niższy, basowy jęk niespokojnej słonej wody od dawna falującej pod Invercombe.Na czworakach, potem na brzuchu Klade popełzł po wibrującymkamieniu.Trudne to było i niebezpieczne.Ale się nie przejmował - tetunele niewiele dzieliło od zawalenia, a z nimi runie cały cypel, ogrody,dom.Jeszcze dzień, jeszcze parę godzin i będzie za pózno.Przed oczymazaczęły mu polatywać pierwsze cętki światła.Wydawało się więc, że idzie375 mniej w kierunku, jaki mu parę dni temu ojciec, choćkamienie się i odpowiadały echem, którego zupełnie nierozumiał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl