[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coś się niezgadza, Duncan jest młodszy.Z żalem musiała przyznać, że tym razem się pomyliła.Nad wzgórzami otaczającymi miasteczko świeciło słońce.Sandra już z dalekadostrzegła Duncana i pokiwała mu z zapałem.Rozradowany biegł jej na spotkanie, aż habittrzepotał mu na wietrze.Z bliska jednak wcale nie wyglądał chłopięco.Po raz pierwszyujrzała go w świetle dnia i odkryła nowe rysy w jego twarzy.Oczy miały barwę niezabudek,ale linie wokół ust zdradzały, że doświadczył niejednej biedy i poniżenia.%7łycie z pewnościągo nie rozpieszczało.Ze zdumieniem odkryła, że Duncan jest przynajmniej o pięć lat od niejstarszy, a kto wie, czy nie więcej.Ujął ją za ręce i popatrzył na nią z miłością.- Sprawdziłam, jednak nie jesteś Georgem - powiedziała Sandra.- Właściwie cieszęsię z tego powodu.- Oczywiście, że nie mam na imię George - uśmiechnął się, nie pytając, dlaczego takją to uradowało.- Chodz! Pokażę ci ładne miejsce.Pociągnął ją za rękę.Weszła za nim do lasu.- Przypuszczam, że to Emerson dzgnął cię nożem - zagadnęła Sandra.- Wiesz.tenwoznica o wyglądzie trupa, który wszędzie węszy.- Nie, to nie on.Widziałem go tamtego wieczoru, jak pilnował bramy.- Jesteś pewien?- Tak, to nie mógł być on.- Wszystkie moje teorie rozpadają się jak domki z kart - westchnęła.- Chwilamiwydaje mi się, że duszę się w tym domu.Przez cały czas muszę się pilnować, by nie popełnićjakiejś gafy, nie powiedzieć czegoś niestosownego.Teraz, kiedy poznałam ciebie i wiem, żeakceptujesz mnie taką, jaka jestem, jeszcze gorzej znoszę tę atmosferę.Weszli na niewielką polanę otoczoną gęstym lasem.Duncan odwrócił się dodziewczyny i dotknął jej pośladków.- Jesteś wspaniała, moja Sandro - wyszeptał rozpromieniony.- Taka piękna.Znów porwała ją ta niezwykła beztroska i radość życia, którą mógł jej dać tylko on.Zarzuciła Duncanowi ręce na szyję i przytuliła się do niego.Jego dłonie przesunęły się wstronę piersi.Widząc, jak niezdarnie rozwiązuje wstążki, Sandra pomogła mu poluzowaćwiązania w staniku sukni.Kiedy dotknął jej nagiej skóry, przymknęła oczy i westchnęłacicho.Zwróciła twarz ku słońcu i z uśmiechem chłonęła muśnięcie jego drżących dłoni,delikatnie sunących pod tkaniną i zaciskających się na jej plecach.Utkwiwszy w dziewczynie zalękniony wzrok, Duncan z niezwykłą ostrożnościąpociągnął ją za sobą na ziemię.Sandra, odurzona, niczym na lekkim rauszu, pocałowała go w szyję.Nagle wyzbyłasię wszelkich obaw, całkowicie ulegając nastrojowi tej niezwykłej chwili i pozwalając swymustom szukać jego warg.Duncan, dygocząc na całym ciele, wstrzymał oddech, pojmowałjednak intencje dziewczyny.Ten ich pierwszy pocałunek zdawał się trwać niemal całą wieczność, zaraz jednakopanowała ich niecierpliwość.Pośpiesznie zdejmowali ubrania, Duncan pomagał Sandrzepoluzować wiązania sukni.Słońce świeciło za jego plecami, a dziewczynie zdawało się, że onsam jest słońcem.Oszołomiona, zanurzyła się w jego złotym gorącym blasku.Chłopak niewiedział nic poza tym, co podpowiadał mu instynkt, Sandrze także brakowało doświadczenia.A jednak to właśnie ona musiała mu pomóc, mimo ze sama potrzebowała pociechy izrozumienia.Duncan od razu to odgadł i szeptem poprosił o wybaczenie.Gdy potem ze łzami w oczach patrzył na dziewczynę, na jego twarzy malowały sięczułość i miłość.Ona zaś śmiała się i płakała na przemian, szepcząc:- Duncan, najdroższy.Kocham cię, kocham.- Ojciec Andrzej zabronił mi pokazywać się w Elms of Goram, nigdy więcej nie wolnomi tam przyjść - rzekł Duncan, głaszcząc dziewczynę po włosach.- Ale nie można zatrzymaćmorza wdzierającego się w głąb lądu.Uśmiechnęła się, słysząc to porównanie, ale zaraz spoważniała.- Wrócisz niebawem, prawda?- Jak szybko zdołam.- Będzie mi się dłużyło bez ciebie.- Mnie też, Sandro, nie zapominaj nigdy, że należymy do siebie, ty i ja.Pocałował ją znowu.Niechętnie oderwała usta od jego gorących warg, było jednak jużpózno i musiała wracać.Odwróciła się jeszcze raz i popatrzyła na Duncana.Chwycił ją takiżal, że zapragnęła go zatrzymać.Nie mogła wszak tego uczynić.Cóż więc innego jejpozostało, jak pomachać na pożegnanie i pośpieszyć do Elms of Goram.W kilka dni pózniej Sandra zamyślona wyglądała przez okno swego pokoju nadziedziniec.Tyle spraw zaprzątało jej głowę.Nie mogła pozbyć się uczucia, że w pałacudzieje się coś niedobrego, że jakieś zło zawisło nad tym domostwem, nie potrafiła jednakwskazać nic konkretnego.Uporczywie powracała jedna myśl: Dlaczego Duncan czuje się wpałacu jak u siebie? Przypomniała sobie, że pani Fields, która kiedyś była w Elms of Goramkucharką, wspomniała coś na ten temat podczas rozmowy, tyle że nie zapamiętała dokładniejej słów.Colin spędzał z Sandrą coraz więcej czasu.Dziewczyna bardzo lubiła z nimrozmawiać, był wszak bardzo inteligentny i wrażliwy.Miał jednak jedną wadę: nie byłDuncanem.Uważała co prawda, że jest bardzo pociągający, ale miłość do tajemniczegomłodzieńca, który dał jej tyle szczęścia, całkiem przyćmiła wcześniejsze zauroczenie.Tęsknota za Duncanem przyprawiała ją niemal o fizyczny ból.Nigdy dotąd nieprzypuszczała, że można tak bardzo tęsknić za innym człowiekiem.Jej spojrzenie powędrowało mimowolnie w stronę wschodniego skrzydła pałacu.Przyoknie na piętrze w pomieszczeniu sąsiadującym z głównym budynkiem siedzieli z Duncanemtamtego wieczoru podczas przyjęcia.Sandra przypomniała sobie ścianę salonu obitą nowymideskami i nagle doznała olśnienia.Przecież między jej sypialnią a oknami tamtego salonuznajdują się dwa okna! To znaczy, że istnieje jeszcze jedno pomieszczenie, pokój narożny!Wszak od strony wschodniego skrzydła nie było żadnych drzwi, które mogłyby dońprowadzić.Czyli?Gobelin!Na ścianie w sypialni wisiał duży barwny gobelin przedstawiający scenę polowania.Sandra szarpnęła za brzeg tkaniny, jednak ta była przytwierdzona do ściany gęsto wbitymigwozdziami.Kiedy dokładnie pomacała tkaninę, nagle pod palcami wyczula kontury drzwi.Pełna zapału chwyciła nożyce i z uporem zaczęła wyjmować ze ściany gwózdz pogwozdziu.Szło jej to dość opornie, denerwowała się, bo miała już mało czasu.Wreszciejednak szczelina była na tyle duża, że Sandra mogła się przez nią przecisnąć.Za zakurzonymgobelinem znajdowały się zabite deskami drzwi.Rozległ się trzask, gdy dziewczyna, używając całej siły, wyrwała pierwszą deskę.Zagrubą tkaniną było ciemno, ale Sandra, nie zważając na to, pracowicie odrywała kolejnedeski.Wreszcie zdołała uchylić drzwi i przez wąską szparę przecisnęła się do dosyć sporegopomieszczenia.Ależ to ruina! Języki płomieni, które sięgnęły aż po sufit, zostawiły watłasowej tapecie czarne wypalone dziury.Dostrzegła także ślad po schodkach, którenajprawdopodobniej prowadziły do wschodniej wieżyczki.Chyba próbowano naprawićszkody, ale wyraznie zaniechano remontu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]