[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ona by to zrobiła, tak.Zapomniałam o Choushi-wai!  W takim razie. zaczął Soukyan i urwał, gdy\ churfy zaczęły się ślizgać po świe\ymśniegu. W takim razie mógłbym tam wrócić i powiedzieć jej o tym.Lal zatrzymała Motyla i zaczęła się Soukyanowi przyglądać z namysłem. Myślałem, \e tam odpocznę przez jakiś czas  mówił dalej. Ty chcesz się trochępowłóczyć po świecie, a ja doszedłem do punktu zwrotnego.Potrzebuję teraz spokoju, Lal.Nie przestawała się w niego wpatrywać, dopóki nie klepnął jej po ramieniu, bynajmniej nielekko. Dalej, ruszaj, jest zbyt zimno, \eby stać.Ruszaj, cholerny Motylu!Nie podró\owali teraz groblą, którą jechali do Kulpai, ale wę\szą ście\ką wzdłu\ wybrze\a.Morze było prawie ukryte we mgle i padającym śniegu.O pół dnia drogi le\ał boczny szlakwiodący do Gościńca Królowej, gdzie się kiedyś rozstali.Jechali w milczeniu przerywanymjedynie przez gorzkie u\alanie się churf, dopóki Soukyan nie zapytał: Czy sądzisz, \e ludzie ze wsi będą mieli coś przeciwko temu?Nie, nie widzę powodu, dla którego byliby temu przeciwni.Opowiesz im własne historie, napewno odmienne od moich. Nagle zaśmiała się, a w jej głosie zabrzmiała zarówno ironia, jakulga. Choushi-wai będzie poruszona a\ do podeszew butów, je\eli kiedykolwiek wło\y buty.Nauczy cię wszystkiego, co powinieneś wiedzieć, i przy odrobinie szczęścia wkrótce będzieszwyglądał jak jejebhai tuczony na Dzień Złodziei.Tak, sądzę, \e powinieneś, to zrobić.Zwietnypomysł. A zatem u schyłku \ycia zamieniamy się miejscami? Owszem, dlaczego by nie? Wydaje się to najbardziej naturalną rzeczą na świecie, jak sammówisz. Więc dlaczego jesteś rozgniewana?  Nawet przez śnieg widziała, \e przygląda jej sięw sposób, jakiego nigdy nie znosiła, poniewa\ widoczne w tym spojrzeniu uczucie niepozostawiało jej miejsca na prywatność.Kiedy nie odpowiedziała, dorzucił:  Stary przyjacielu.Mój stary nieznośny przyjacielu.Mam prawo to wiedzieć. Jestem zła, poniewa\ nigdy się ju\ nie zobaczymy  wy-buchnęła. Wiesz to równiedobrze jak ja, wiesz te\, \e nic nie mo\na na to poradzić.Zegnaliśmy się przez czterdzieści lat.To by mi wystarczyło, a jednak pozwoliłam sobie na jeszcze jedno po\egnanie. Gdy chciałwziąć ją za rękę, cofnęła się gwałtownie. Jestem rozgniewana sama na siebie, Soukyanie,pozwól mi na tę złość.Z powodu gęstego śniegu o mało nie przeoczyli drogi prowadzącej w głąb lądu; Lal pierwszazauwa\yła koleiny po wozach.Zatrzymali churfy i długo patrzyli sobie w oczy pomimo ostregowiatru. Wiesz  rzekł w końcu starzec  mimo wszystko mo\e się okazać, \e chłopiec nie nadajesię na rybaka.Mo\liwe, \e jeszcze będziemy mu potrzebni.  Do widzenia, Soukyanie.Szczęśliwej podró\y.Pomagaj Choushi-wai w nauce czytania.Lal pociągnęła Motyla za prawe ucho i zwierzę posłusznie zaczęło zawracać w kierunku drogiprowadzącej na wybrze\e.Odpowiedziało jej pełne oburzenia milczenie, a potem krzyk: I to wszystko? To wszystko? Po czterdziestu latach?! Mówiłam ju\.To o jedno po\egnanie za du\o!  zawołała nie odwracając głowy.Motylpodreptał dalej.Dotrzymała postanowienia, \e się nie odwróci; zaczęła nawet śpiewać, \eby przestać myślećo zakłopotaniu i padającym śniegu z deszczem.Gdy jednak zobaczyła obok siebie idącego So-ukyana, który jedną ręką prowadził churfę, a drugą wpychał zwierzęciu do gardła, abypowstrzymać je od ryku, omal nie spadła ze swego wierzchowca. Zsiadaj  powiedział bez emocji, choć efekt wypowiedzi psuł nieco brak tchu.Wryła siękolanami w boki Motyla, ale churfa ryknęła i pozostała na miejscu.Znieg, który stłumił krokiSoukyana, był tak\e w jego włosach i teraz stały się równie białe jak jej.Zsunęła się na ziemię.Gdy stawała, potknęła się o kawałek lodu, ale Soukyan ją złapał.Długo stali, obejmując się i tuląc, mówiąc coś cicho.Wiatr nieco zel\ał, ale śnieg padał dalej,a oni wcią\ stali objęci.Druga churfa podeszła do nich, dla towarzystwa, wydając \ałośniepompatyczne ryki. Czuję się jak Riaan  wyznała Lal. Znalazł ojca, stracił ojca, zobaczył ocean po razpierwszy w \yciu.To ponad moje siły, Soukyanie.Pozwól mi odejść.Pogłaskał ją po wilgotnych włosach. Wcią\ jeszcze mamy szansę skończyć w tym samym areszcie.O tym pewno niepomyślałaś. Ale\ tak.Tym razem pomyślałam.Do widzenia, Soukyanie.Do widzenia, do widzenia.Pocałowała go z niewinną dzikością młodej dziewczyny, a potem znów wsiadła na churfę.Niech na twojej drodze zawsze świeci słońce  pozdrowiła go, jak gdyby łączył ich tylkowspólnie zjedzony posiłek, niewielki odcinek razem przebytej drogi albo jedna wspólniespędzona noc.Motyl ju\ ruszył drogą prowadzącą na wybrze\e. I na twojej!  zawołał za nią Soukyan. Przynajmniej wiesz, gdzie mnie szukać, gdybyśmnie potrzebowała. Och, zawsze cię będę potrzebowała. Płachta śniegu, która się raptem pojawiła, zasłoniłają przed nim, ale wiatr przywiał jej słowa. I do cholery, z czasem będę cię potrzebować jeszczebardziej.Nie popatrzył za nią, poczyniwszy własne przyrzeczenie; chocia\, gdy dosiadł churfy, nieruszył od razu.Sądził, \e mo\e jeszcze usłyszy jej śpiew. Mleko się kwasi na dzwięk jej głosu  zrzędził. Tylko churfy kochają tę jej muzykę. Zwierzę czknęło z oku końców, Soukyan uśmiechnął się od ucha do ucha, krzywiąc zziębniętątwarz a\ do bólu. No dobra, rusz to swoje stare śmierdzące cielsko.Przed nami daleka droga dodomu.Powinniśmy zobaczyć zagrody rolników za kilka godzin.Idz ju\!Churfa ruszyła, powłócząc nogami.Wkrótce mgły otuliły ich zupełnie. Opowieść Choushi-WaiUwa\ajcie, uwa\ajcie! Nie zapomnijcie pomodlić się za biednych, umiłowanych bogów i niezapomnijcie pomodlić się za bogów, którzy nie mają przyjaciół poza biednymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl