[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tunstall stanął na palcach, żeby popatrzeć.– Bracia Parks.Jakiś nieszczęsny dureń musiał na nich krzywo spojrzeć.Teraz ostrotrzepią mu skórę.Goodwin trąciła pałką jednego z rozkrzyczanych chłopów.– Jakie stawki?– Trzy do dwóch przeciwko nowemu – odparł, nie odrywając wzroku od bójki.–Podobno jest mistrzem zapasów w swojej zafajdanej wiosce.Mówi, że jego bracia przenosząbyki… Na Mithrosa, jeśli ci dwaj to bracia… stawiam pięć do trzech przeciwko Parksom!Usłyszałam trzask pękającego drewna.Ktoś wrzasnął, wzywając gwardię.Goodwinwestchnęła.– A już miałam trochę zarobić.Tunstall, Szczenię, chodźcie.Szczenię, stań obok zwyciągniętą pałką i obserwuj.Jeśli ktoś spróbuje rozwalić czaszkę mnie albo Tunstallowi,możesz działać.Poza tym trzymaj się z daleka.Wyciągnęłam pałkę i ruszyłam za nimi, gdy przedzierali się przez tłum.Używali pałek,gdy podniesione głosy nie wystarczały, by ludzie odsuwali się dostatecznie szybko.Przepchnęliśmy się do miejsca walki.Trzask drewna musiał pochodzić z pobliskiego straganusprzedawcy piwa.Drążki, podtrzymujące płócienne boki, były złamane.Dach zwieszał siężałośnie.Skórzane kufle i drewniane kubki walały się w kałużach na bruku, przynajmniej dopókilepkie ręce, zmora Targu Nocnego, nie zdążyły ich ukraść.Uwagę tłumu przyciągało pięciu chłopa, bijących się pośrodku całego tego rozgardiaszu.Znałam dwóch braci Parksów.Pozostali trzej byli wieśniakami, po wiejsku wielkimi i po wiejskusilnymi.Jeden z nich dowiódł tego, odrywając starszego Parksa od ziemi i unosząc go nad głowę.Wymierzył w pięciopoziomową fontannę, poświęconą pamięci króla Jonathana Pierwszego.Goodwin wkroczyła do akcji.Lekko, jak na Psa, uderzyła wieśniaka w brzuch swojąpałką.Stracił dech i upuścił mężczyznę.Drugi z przybyszów ze wsi, o oczach błękitnych jak niebo i twarzy szerokiej jak pole,ruszył ratować tego pierwszego przed drobną kobietą.Nie wiedział, że Tunstall wszedł pomiędzyniego a trzeciego bijaka.Mój partner nawet nie wyjął pałki.Po prostu złapał drugiego i trzeciegowieśniaka, po czym zderzył ich ze sobą głowami.Następnie pozwolił im usiąść.Parks, który bił się z tym trzecim, był zbyt głupi, by ucieszyć się z końca walki.Ryknął irzucił się na Tunstalla z opuszczoną głową.Gwardzista odstąpił w bok i uniósł zgięte kolano.Trafił napastnika w podbródek, a ten postanowił się położyć.Popatrzyłam na Parksa, upuszczonego na ziemię.Widać było, że mocno uderzył się wgłowę.Leżał bez ruchu.Goodwin nachyliła się, by sprawdzić mu puls.Potem odwinęła mupowiekę.– Jego mózg ciągle działa, o ile w ogóle go ma.Będzie…– Hej! – wydarł się ktoś za mną.– Chłopaki, miastowe napadły na Weatherskillów!Chodźcie! Chodźcie!Odwróciłam się.Trzech kolejnych wieśniaków biegło prosto w moją stronę.Ten, którypędził na przedzie, a wcześniej krzyczał, trzymał obnażony sierp.Dobre pół metra ostrza narękojeści.Najwyraźniej żaden inny Pies nie zauważył narzędzia, noszonego ukradkiem na ulicy.Zrobiłam to, czego uczyła mnie Ahuda.Chłop galopował wpatrzony w Tunstalla iGoodwin.Nawet nie zobaczył, jak walę go pałką w nadgarstek.Upuściwszy broń, schylił się ponią.Przyłożyłam mu w kręgosłup, modląc się, by cios nie okazał się zbyt mocny.Nie chciałamgo okaleczyć, a tylko zatrzymać.Jeden z jego kolegów złapał mnie za rękę.Wolną dłoniąchwyciłam go za mały palec i mocno odgięłam w tył.Próbowałam tego na sobie.Wiem, żetakiego bólu nie da się długo wytrzymać.Tak jak się spodziewałam, puścił mnie z wrzaskiem.Po chwili Goodwin i Tunstall byli już przy mnie i zajmowali się ostatnimi dwomadrabami, stojącymi jeszcze na własnych nogach.Gdy wszyscy już leżeli, Tunstall sięgnął pogwizdek.Dmuchnął, dobywając z niego trzy krótkie i dwa długie gwizdy, sygnał dla Psówklatkowych na służbie w okolicach Targu Nocnego.– Zabierzcie tych durniów – poleciła Goodwin, gdy wezwani się pojawili.– Niech siękłócą o to, co się wydarzyło, w miłej atmosferze klatek.– Przeniosła wzrok na Tunstalla i namnie.– Nie wiem, jak wy, ale ja zgłodniałam.Rozległ się czyjś krzyk:– Zawarłem zakłady na tę walkę!– Nikt nie wygrał, głąbie! – zawołał ktoś inny.– Nie wygrałeś i nie przegrałeś.Zabierzswoje monety z powrotem albo daj w pysk temu, kto je ukradł!– Ej, przyjmujący zakłady! – Grzmiący ryk Tunstalla mógłby wstrząsnąć całym pałacem.– Macie oddać wszystko, co do miedziaka.Jak usłyszę, że ktoś oszukał gracza, kanciarz już jutrozobaczy mnie na swoim progu!– On nie żartuje – szepnął ktoś w tłumie.– Zwróć pieniądze, gałganie.To jest Tunstall.Gdy przechodziliśmy przez ciżbę, wyławiałam z pomruku pojedyncze głosy.– Brawo, Szczenię.– Dobra robota.– Ma dziewczyna zimną krew.– To najstarsza córka Ilony Cooper.No, wiecie.– Matka byłaby dumna.Goodwin zwolniła, by iść obok mnie.– Myślisz, że jesteś teraz ich złotą dziewczyną, Cooper? – spytała, mówiąc tak, by jej głosdocierał wyłącznie do moich uszu.– Poczekaj, aż będziesz musiała przymknąć kogoś, kogokochają, kogoś lubianego.Takiego wiecznie uśmiechniętego i czarującego.Szybko zrozumiesz,po czyjej stoją stronie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl