[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero gdy przekroczylicienką granicę, gdy zaczęli posuwać się do oszustw, a nawetdokonywać aktów zła na bezbronnych, opierających się ich decyzjiludziach, stali się zwykłym śmiertelnikami. Medison wstała z fotela i podeszła do klombu róż.Nie mogłauwierzyć, że pomimo rychłego nadejścia zimy kwiaty nie więdną.Ichłodygi powinny być już nagie, ale puszyste płatki róż chyba nie miałyzamiaru opaść w najbliższej przyszłości.Czy powinna być zdziwiona?Tak bogaci ludzie musieli mieć tajemnice, swoje własne sposoby nazachowanie nienagannej estetyki otoczenia.Nawet przeczące prawomnatury.Wyciągnęła z kieszeni żakietu nożyczki, znalezione w kuchniponad tydzień temu, i ucięła kilka czerwonych kwiatów.Uklękła ipołożyła je na grobach.Ci ludzie nic dla niej nie znaczyli, nie powinni.Czuła się jednak tak samotna jak ich szczątki przykryte ziemią,zabezpieczone przed zimnem.Nie mogła się powstrzymać przedzłożeniem na grobach tej drobnej ofiary.Wstała z zamiarem wrócenia do domu.Nad lasem gromadziły sięjuż czarne chmury, zapowiadające kolejną wichurę.Zmierzały zzawrotną prędkością w stronę domu, przeganiał je ostry wiatr.Las, takjak drzewo, wyglądał na wymarły.Iglaste drzewa były ciemne, liściastesprawiały wrażenie umarłych.Medison odwróciła się w stronę domu inatychmiast zauważyła na tle okna okna owego kamiennego pokoju twarz.Strach chwycił ją za serce oblicze to było białe niczym twarztrupa, czarne oczy wybijały się ostro na jej tle.Odetchnęła z ulgą, dostrzegłszy blond włosy.Powinna była siędomyślić, że to tylko Daniel.W jej wyobrazni układały się jednakcoraz gorsze sceny, rodem z horrorów, w których dom ten byłnawiedzony przez żądne krwi duchy i trupy.Biorąc pod uwagę wystrójwilli, nie byłoby w tym nic dziwnego.Gdyby nie to, że Medisonstąpała twardo po ziemi. No i czego się boisz, idiotko? pytała wduchu samą siebie, gdy idąc w nocy ciemnym korytarzem, usłyszałaciche szmery. To tylko głupie odgłosy materii.Daniel uważnie ją obserwował.Nie wiedziała, od kiedy czyzauważył, jak obcina kwiaty i kładzie je na grobach, czy też możedopiero podszedł do okna, aby tak jak ona obserwować nadchodzącąburzę? A może przez cały czas stał w oknie, niezauważony?Nie chciała dłużej się nad tym zastanawiać, otuliła się szczelniejżakietem.Słychać już było ciche grzmoty, jęki wiatru, powietrzewilgotniało z każdą sekundą.Przemaszerowała przez ogród,wzdrygając się, jak zawsze, przy umierającym drzewie.Z ulgą weszłado domu, który teraz wydał się jej dziwnie ciepły.Dotarła do schodów,skakała po dwa stopnie naraz.Pobiegła korytarzem do swojego pokojui pchnęła czarne drzwi.Sama nie wiedziała, dlaczego tak się śpieszyła,wręcz miała wrażenie, że ucieka.Usiadła zdyszana na miękkim łóżku i zaczęła głęboko oddychać.Jej spojrzenie na chwilę zatrzymało się na szafie, w której połyskiwałaniezałożona dotąd suknia.Odwróciła od niej wzrok, czując niemiłyskurcz w żołądku.Już jutro.***Nieprzyjemne chwile, to, czego się boimy, zawsze przychodziszybciej.Zwiadomość, że to i tak się stanie, posuwa wskazówki zegaraz zawrotną prędkością.Jeszcze wczoraj składałaś kwiaty na grobach nieznanych ludzi,dzisiaj stoisz w swym pokoju, ubrana w piękną suknię.Medison Carpen stała w swym pokoju niczym słup soli.Po razpierwszy założyła suknię, według niej przeklętą.Czerń była takgłęboka, że od patrzenia na nią bolały ją oczy.Sama Medison czuła sięw niej niepewnie.Materiał był tak lekki, jakby rozpływał się wpowietrzu.Jakby delikatna, czarna mgiełka okalała jej ciało.Całe towrażenie, uczucie błogości, tłumił ból w stopach. Głupie buty przeklęła Medison w duchu.Ichsiedmiocentymetrowe obcasy napawały ją głębokim przerażeniem.Każdy jej krok był niepewny, mógł oznaczać upadek, złamaniekręgosłupa, czyli paraliż lub śmierć.Choć dla osoby stojącej z bokustrach Medison mógłby być powodem do śmiechu, jej samej łzy cisnęłysię do oczu, gdy pomyślała, że ma zejść w tych butach, w tej sukni (takdługiej, że i bez butów mogłaby się w niej zabić) po stromychmarmurowych schodach.Jeszcze chwilę patrzyła w okno niewidzącym wzrokiem.Wkońcu usłyszała coraz mocniejsze pukanie do drzwi.Podeszła do nich iotworzyła.Stała w nich Rebeka.Trzymała w rękach jakąś szkatułkę. Przyniosłam kosmetyki powiedziała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]