[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej uśmiech nieco przygasł: - Ale przekraczająnasze możliwości finansowe.Kobieta dotknęła ręki Gretchen.- Na czterdziestą rocznicę? Dlaczego by nie zaszaleć? Pomyślała o tym.Byłoby miło,tylko ten jeden raz.Wiedziała, że Jim na to przystanie.A potem przez kilka tygodni będzie pocichu pracować na dwie zmiany, żeby za to zapłacić.Nie mogła mu tego zrobić.- Obawiam się, że nie - odrzekła.- Co masz jeszcze?Kobieta wyglądała na rozczarowaną lub zdegustowaną.Pochyliła się nad sporymtomem jadłospisów i zdjęć leżących na stoliku kawowym, przerzuciła kilka stron, a potemjeszcze kilka kolejnych.- Bruschetta i Torciano Frangolino? Czternaście dolarów za butelkę.Gretchen skinęła głową.Jimowi nie spodobałoby się to spotkanie z przedstawicielkąfirmy cateringowej.Przypomniałoby mu to, że nie wszystko poszło tak, jak sobie wymarzyli.A jednak zawsze zarabiał na utrzymanie i znalazł sposób, żeby dwójka ich dzieci ukończyłastudia.Było trochę łatwiej, kiedy jeszcze pracowała, zastępując nieobecnych nauczycieli.Aledwa lata temu jej artretyzm tak się posunął, że nie dało się już ignorować cierpienia aniskutecznie zagłuszać go lekami.Skromny już wcześniej budżet stał się jeszcze skromniejszy.Mówiła mu, że ich rocznica nie wymaga żadnego szczególnego upamiętnienia, że wystarcząim wspomnienia szczęśliwych dni, które spędzili razem.Ale on nalegał:- Poproś dzieci, żeby przyjechały, zaproś przyjaciół.Zrobimy niewielkie przyjęcie, zcateringiem, bo gość honorowy nie może zajmować się przygotowaniami.- Ile osób? - spytała kobieta.- Około trzydziestu, w tym nasze dzieci i ich rodziny.Przedstawicielka rozejrzała się po niewielkim salonie.- Czy myślała pani o wynajęciu sali bankietowej? Można to zrobić za niewygórowanącenę.- W naszym ogródku odbyło się wiele przyjęć urodzinowych - odrzekła Gretchen,uśmiechając się do własnych wspomnień.- Myślę, że wystarczy i na tę okazję.Zadzwonił telefon i Gretchen przeprosiła gościa.Bezprzewodowy telefon znalazła na stole w jadalni.- Halo?- Gretchen Gaither?- Tak?- Tu Jeff Hunter z New York Timesa".Czy ma pani wolną chwilę?Po rozmowie z panią Gaither Hunter rozłączył się kliknięciem myszki.Emerytowananauczycielka.Nie miała ostatnio żadnych niezwykłych problemów z instytucjamifinansowymi ani w ogóle z nikim.Wydawała się przemiła.Wyczuł, że jego telefon jąprzestraszył.Miał nadzieję, że nie zadzwoniła od razu do biura redakcji lub, co gorsza, napolicję.Nie był gotów, żeby odpowiadać na pytania, ale nie był też gotów, żeby dać sobiespokój z tą listą.Andrew Wallenski spojrzał na ścianę w łazience dla chłopców i pokiwał głową.Tedzisiejsze dzieciaki.Nie dość, że znały takie słowa już w gimnazjum, to jeszcze wypisywałyje sprayem w miejscu publicznym! %7ładnego szacunku dla cudzej własności ani dla ludzi,którzy musieli po nich sprzątać ten bałagan.Gdyby to były jego dzieci, okazywałybyszacunek - był tego pewien.Otworzył puszkę białej farby lateksowej i wlał ją do kubła.Kiedyś próbowałzdrapywać graffiti ze ścian.Farba, którą pomalowana była ściana, odchodziła razem zesprayem, więc i tak musiał jeszcze raz malować całą ścianę - strata czasu, strata farby.Głupiedzieciaki.Właśnie zasłonił pisuary folią malarską i zaczął zamalowywać wałkiem dużą literę S", kiedy komórka w tylnej kieszeni zaczęła brzęczeć.Po kilku kolejnych rozmowach Hunter nie miał nic.Rozmawiał z matką w Denver,której malutki synek był na liście; z szesnastolatką z Dallas, która nie chciała rozmawiać, bowłaśnie była spózniona do pracy w barze; z ojcem w Chicago, który chciał wiedzieć, dlaczegoobcy człowiek wypytuje o jego siedmioletnią córkę; oraz z dwiema kobietami i trzemamężczyznami, z których żadne nie miało pojęcia, dlaczego znajdują się na liście wysłanej dodziennikarza gazety.Oczywiście, napotkał też niewłaściwe, zastrzeżone i odłączone numery;sygnały zajęcia; nieodebrane połączenia i automatyczne sekretarki.Ale to nie miało znaczenia.%7ładen dziennikarz godzien tego miana nie pozwoliłby,żeby coś takiego przeszkodziło mu w dojściu do sedna sprawy.Problem polegał na tym, żenie był pewien, czy tutaj była jakaś sprawa.Miał tylko tę listę nazwisk.Zadzwonił do Los Angeles, do reporterki z działu rozrywki swojej gazety, żebyzapytać o znane osobistości na liście, ale nic dla niego nie miała.Najciekawsza wiadomośćdotyczyła figurującego na liście Huntera reżysera pracoholika Lwa Darabonta, który po razpierwszy w swojej karierze nie stawił się na czytanie scenariusza.Rzecznik prasowy studiaogłosił, że Darabont był wyczerpany i wziął kilka dni wolnego.Potem Hunter dodzwonił się do jednego senatora w jego biurze w Waszyngtonie.Itutaj nie było żadnych nowin, poza tym, że senator był wściekły z powodu odrzucenianiewielką większością głosów reformy ustawy o deliktach, której był współtwórcą.Przez trzyminuty ciskał gromy, a potem przeprosił, mówiąc, że nie spał za wiele poprzedniej nocy.- Walczę z katarem - wyjaśnił.- Rozłożył mnie i chyba chce przerodzić się w grypę.To była kolejna rzecz, którą odkrył Hunter.Wśród ludzi na liście był spory odsetekosób z przeziębieniem.Hunter nie wiedział, kiedy zaczyna się sezon infekcji, i zaczął sięzastanawiać, czy w różnych częściach kraju pojawia się o różnym czasie.Zanotował sobie,żeby to sprawdzić.Rozmawiając z nimi samymi lub o nich, dotarł do pięciorga dzieciaków i dwunastudorosłych, dziewięciu mężczyzn i ośmiu kobiet, sześciu znanych ludzi i dwunastuprzeciętnych zjadaczy chleba.Rozrzuceni po kraju.Ni w pięć, ni w dziewięć.%7ładna historia.Przy jego biurku pojawił się początkujący reporter.Chłopak pomagał mu zbieraćinformacje w sprawie funkcjonariuszy straży ochrony kolei, którzy zabawiali się biciemwłóczęgów w tunelach metra.Był podekscytowany wywiadami, które przeprowadził, i chciał,żeby Hunter posłuchał nagrań na MP3.Hunter ostatni raz rzucił okiem na tajemniczą listęnazwisk.Zamknął dokument.Jeszcze jedna historia odłożona na półkę do czasu, aż coś sięwydarzy.Miał jeszcze osiemnaście innych do niej podobnych.*Julia Matheson zameldowała się w śródmiejskim motelu pod nazwiskiem swojejzamężnej siostry i zapłaciła gotówką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]