[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cal i Ginger Bartonowie.Niedawno się sprowadziliśmy.- Cecil i Miriam Cooperowie, miło nam was wszystkich widzieć.- Ben Squires.To ja przynoszę wam pocztę, jeśli mieszkacie w zachodniej częścimiasta.- Tom Harris, a to moja żona, Mabel.Witamy was serdecznie i chwała Panu!- Clint Neal - pracuję na stacji benzynowej.- Greg i Nancy Jenningowie.Ja uczę, a ona pisze książki.- Andy Forsythe, chwała Panu!- June Forsythe, Amen!Wstał Roń, włożył ręce do kieszeni i - patrząc na podłogę - powiedział:- Jestem.Roń Forsythe, a tutaj to Cynthia, i.spotkałem pastora w Jamie , i.- głosmu się załamał ze wzruszenia.- Chciałbym wam wszystkim podziękować za modlitwę i zazainteresowanie.Stał tak przez chwilę, patrzył na podłogę i oczy miał pełne łez.June stanęła obok izwróciła się do wszystkich w jego imieniu:- Roń chciał wam powiedzieć, że on i Cynthia oddali wczoraj wieczorem sercaJezusowi.Wszyscy się uśmiechali i mruczeli jakieś słowa aprobaty, co na tyle ośmieliło Rona,że w końcu powiedział:- Tak, i wrzuciliśmy wszystkie prochy do toalety! To wywołało burzę śmiechu ioklasków.Wśród narastającej radości i rozgorączkowania apel trwał nadal.Na zewnątrz demonysłuchały zaniepokojone i syczały złowróżbnie.- Trzeba donieść Rafarowi! - powiedział jeden.Lucjusz, z na pół rozłożonymi skrzydłami, co miało zapobiec naruszaniu jego spokojuprzez rozemocjonowanych podkomendnych, stał spokojny, zadumany.Jakiś mały demon przeleciał mu nad głową i krzyknął:- Co robić, mistrzu Lucjuszu? Mamy szukać Rafara?- Z powrotem do roboty! - syknął w odpowiedzi.- Pozwól, że sam zadbam ozawiadomienie Ba-ala Rafara!Zgromadziły się wokół niego, czekając na kolejny rozkaz.Ostatnio zdawał sięosobliwie małomówny.- Co się tak wszyscy gapicie? - zaskrzeczał.- Dalej, czyńcie niegodzi-wość!Pozwólcie, że sam będę się martwił o tych maluczkich świętych!Rozproszyły się na wszystkie strony, a on wciąż stał bez ruchu pod kościelnymoknem.Też coś! Powiedzieć Rafarowi! Niech Rafar sam zniży się do tego, żeby zapytać.Lucjusz nie będzie jego lokajem.***Tę część Nowego Jorku zaprojektowano z myślą o elicie i koneserach: ekskluzywnesklepiki, butiki i restauracje, luksusowe hotele.Starannie pielęgnowane kwitnące drzewarosły w okrągłych, zdobionych sztukaterią gazonach wzdłuż chodników, a pracownicyporządkowi dbali o to, by jezdnie i chodniki były nieskazitelnie czyste.Wśród kupujących, wiecznie śpieszących się dokądś, i zwykłych oglądaczy, którychbyło pełno w tamtej okolicy, pojawili się dwaj potężnej postury mężczyzni w brązowychtunikach.Spacerowali wzdłuż chodnika i rozglądali się naokoło.- Hotel Gibson - przeczytał Tal na froncie starego, dostojnego budynku z kamienia,który piętrzył się nad nimi na wysokość trzydziestu pięter.- Nie dostrzegam szczególnej aktywności - powiedział Guilo.- Jest jeszcze wcześnie.Ale przyjdą.Pośpieszmy się.Poprzez wielkie drzwi wejściowe obaj wśliznęli się do hallu.Po obu stronach mijaliich ludzie, czasami nawet przechodzili przez nich, co nie miało naturalnie większegoznaczenia.Przy ladzie recepcyjnej zorientowali się prędko, jaki jest plan wykorzystaniapomieszczeń bankietowych w hotelu.Istotnie, Wielka Sala Balowa była na ten wieczórzarezerwowana dla Towarzystwa Uniwersalnej Zwiadomości.- Generał był dobrze poinformowany - zauważył Tal z zadowoleniem.Pośpieszylidługim korytarzem, wyłożonym puszystym chodnikiem, mijając salon fryzjerski, salonkosmetyczny, kącik pucybuta i kiosk z pamiątkami.W końcu znalezli się przed potężnymi,dwuskrzydłowymi, dębowymi drzwiami o misternie wykonanych mosiężnych klamkach.Przeniknęli przez nie i stanęli w wielkiej sali balowej, wypełnionej teraz stołami, któreprzyozdabiała rozłożona na białych lnianych obrusach krzyształowa zastawa.Na każdymstole stał wąski flakonik z różą o długiej łodydze.Hotelowaobsługa pośpiesznie czyniła ostatnie przygotowania.Rozmieszczali wymyślnieposkładane serwetki, ustawiali kieliszki do wina.Tal sprawdził karteczki z nazwiskami przygłównym stole.Na jednej, u jego końca, widniał napis: Alexander M.Kaseph, OmniCorporation.Wyszli przez najbliższe drzwi i rozejrzeli się na wokoło.Poszli wzdłuż korytarza, apotem w lewo do saloniku przy toalecie dla pań.Weszli, minęli parę kobiet strojących sięprzed lustrami, w końcu znalezli to, czego szukali: ostatnią toaletę, pomyślaną dla osóbniepełnosprawnych.Przylegała do tylnej ściany hotelu.Miała okno, akurat na tyle duże, bymogła się przez nie wydostać jakaś zwinna istota.Tal sięgnął w górę, odblokował zamek isprawdził, czy okno łatwo otworzy się i zamknie.Guilo szybko przeniknął ścianę i znalazł sięw alei, gdzie wyszukał wielki kontener na śmieci.Z niewiarygodną łatwością przeciągnął gokilka metrów dalej i ustawił pod oknem toalety.Następnie znalazł kilka skrzyń i koszów,które poukładał wokół kontenera w roli dodatkowych schodów.Wkrótce dołączył do niego Tal i obaj ruszyli alejką w stronę ulicy.Przecznicę dalejbyła budka telefoniczna.Tal podniósł słuchawkę i sprawdził, czy działa.- Już jadą - ostrzegł Guilo.Przeniknęli przez mur domu towarowego i zerkali przez okno, patrząc, jak długaczarna limuzyna, a za nią następna i następna rozpoczynają złowieszczą paradę ulicą wkierunku hotelu.W limuzynach zasiadali dygnitarze i rozmaite osobistości z różnych narodówi ras.Na dachach i w środku wozów siedziały demony - wielkie, czarne, pokryte brodawkami,dzikie.%7łółte ślepia rozglądały się podejrzliwie na wszystkie strony.Tal i Guilo patrzyli niedowierzając własnym oczom.Z wysokiego firmamentu jeszcze inne demony niczym jaskółkizaczęły zlatywać się do hotelu.Na czerwieniejącym niebie malowały się ich czarnoskrzydłesylwetki.- To ci dopiero zgromadzenie, kapitanie - powiedział Guilo.Tal kiwnął głową i nie przestawał obserwować.Wśród limuzyn było wiele taksówek,w których również znajdował się szeroki wachlarz typów ludzkich: Azjaci, Afrykańczycy,Europejczycy, Amerykanie, Arabowie - ludzie o wielkim wpływie, estymie i prestiżu,przybyli z całego świata.- Tak jak mówią Pisma, królowie ziemi upijają się winem rozpusty WielkiejNierządnicy - zauważył Tal
[ Pobierz całość w formacie PDF ]