[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wygląda na to, że tu też pada - krzyknął w dół.- Cholera - zamruczała Angie.- Szlag by to trafił.- No dalej - zachęcał ją Stanley.Beztroska Gordona dodała mu nowej odwagi.- To wkońcu tylko deszcz.Dołączyli do Gordona na piętrze.Znajdowało się tu pięcioro drzwi.Prawdopodobnieczworo do sypialni, a jedne do łazienki.Na ścianach wisiał z tuzin obrazków i reprodukcji takmałych, że prawie miniaturowych.Przedstawiały tę samą kobietę z opaską na oczach, którejpodobizna była na kołatce i witrażu w głębi korytarza.Stanley przyjrzał się bliżej obrazkom iodkrył, że każdy z nich nieco się różni.Na jednym z nich kobieta miała koronę z czegoś, coprzypominało wbite w skórę czoła haczyki na ryby.Na innym jej usta były zapchane ziołami,które wyglądały jak pietruszka i kolendra.Na trzecim z jej ust wystawał łepek martwegojerzyka.- Co sądzisz o tych cholernych obrazkach? - spytał Gordona.Gordon wychylając się zza jego ramienia, wolno pokręcił głową.- Nie mam najmniejszego pojęcia.Być może coś symbolizują.Przypominają mitrochę karty tarota.Raczej średniowieczne, jeśli wiesz, co mam na myśli.Kiedy Stanley przyjrzał się dokładniej obrazkom, zobaczył, że ich tło także się różni.Na niektórych widać było mroczne, lesiste krajobrazy albo ruiny teutońskich zamków.Nainnych znowu opustoszałe plaże, zarośnięte ogrody albo długie puste korytarze wszachownice.Aączyła je dziewczyna z opaską na oczach i mała zakapturzona postać w oddali- postać, która spoglądała albo podążała w przeciwnym kierunku.Stanley zatrzymał się przed obrazkiem, na którym dziewczyna była ukazana na tlebłotnistych, opustoszałych pól i rzędu zrujnowanych chałup, przybudówek i chlewików.Natym obrazku z kącików jej ust spływała gęsta biaława ciecz, Stanley mógł tylko się domyślać,co to było.- Poznaję ten krajobraz - szepnął do Gordona.- Skąd poznajesz?- Widziałem go, kiedy byłem w szpitalu.we śnie albo w jakiejś halucynacji.To tensam krajobraz, przysięgam.Angie zadrżała.- Może byśmy się tak pośpieszyli.Rozejrzeli się po piętrze nasłuchując.Ten sam dzwięk kapiącego deszczu na mokredywany, co na dole.- Spróbujmy otworzyć któreś z tych drzwi - zaproponował Stanley.- Wygląda, że tenpokój jest nad salonem.Otworzyli go, ale nie było tam niczego prócz szafy na bieliznę wypełnionejposzewkami na poduszki, ręcznikami i z żółkłymi prześcieradłami.- Mam wrażenie, że ktokolwiek tu mieszkał, wyjechał raczej w pośpiechu, nieuważacie? To znaczy, kto zostawiałby swoją najlepszą bieliznę - powiedział Gordon.- A może umarli - stwierdziła Angie.- No tak, może umarli - przyznał Gordon.- Ale zaczynam myśleć, że Stanley możemieć rację, i że Kaptur naprawdę tu żyje.Jakkolwiek rozumieć to słowo.- Wygląda na to, że zaczynasz mi wierzyć - powiedział Stanley.- Chyba tak - przyznał Gordon z nieco dwuznacznym uśmiechem.- Nie co dzieńwidzi się padający deszcz w czyimś salonie, prawda? Słuchaj, jeśli miałeś rację co do tegokrajobrazu, jeśli rzeczywiście identyczny krajobraz widziałeś, kiedy byłeś w szpitalu, w takimrazie musi być jakiś związek między tym kimś, kto tutaj mieszka, a tym, co przydarzyło siętobie, gdy zostałeś zaatakowany.- Powinieneś być prawnikiem - pochwalił go Stanley.- Omal nim nie zostałem - odpowiedział Gordon.- Niestety.wiesz.zawsze byłemtrochę za bardzo beztroski.Innymi słowy szalony pedek, mój żółty kwiatuszku - odwrócił siędo Angie.- Idziemy czy nie? - dopytywała się Angie.Szczękała zębami i była wyraznie zbytprzestraszona, by zwracać uwagę na uszczypliwości Gordona.Beztroska Gordona jest niesamowita - pomyślał Stanley.Może jest zniewieściały inadwrażliwy, ale teraz kiedy zdecydował się dowiedzieć, co dzieje się w tym niezwykłymdomu, wydawał się opanowany i kompletnie pozbawiony uczucia strachu.Przypomniał sobie,jak ojciec opowiadał mu o pewnym sierżancie transwestycie, który we Włoszech podczaswojny zdobył niemiecki schron, galopując na niego w jaskrawoniebieskiej balowej sukni,wydając sopranem okrzyk wojenny i strzelając z biodra ze swego pistoletu maszynowego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]