[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A przecież wyglądało tak tylko z zewnątrz, jakby przez ironię los czysty zbieg okoliczności.Zenon bronił się przed tym skonstatow niem, czuł na pewno, że istotna prawda jest inna.Przede wszystkim nic nie byłoby się stało, gdyby nie to, że Justyn umarła matka i że starejBogutowej nie wypłacili w Boleborzy cal pensji.Właśnie pierwsze, co byłby jej powiedział,to to, że się zaręcz i że nie mogą się więcej widywać.Jakże miał odepchnąć od sieb płaczącą,"samą na świecie" i witającą go jak jedynego bliskiej człowieka! Następne spotkania były jużtylko wynikiem pierwszeg Wszystko było zupełnie inaczej, niż się myśli, że jest u innych.A miłość idealna dla Elżbiety - to też nie było takie proste, n wchodziło wcale w dualistyczny,naprzemianiegły schemat duszy i cii ła.To prawda, że brał pod uwagę jej opór - jakby taostateczr sprawa nie była tu najważniejsza, w ich szczęściu był jeszcze na l czas.Przystawał,by ją odłożyć na pózniej - nie wystawiał na zależno od nie zamkniętych drzwi, od mogącej okażdej chwili wejść pani Kolichowskiej albo Ewci.Myślał, że jest w tym zwykła delikatnośćz jego strony lub może miłość własna, nie dozwalająca prosić o to, co powinno być dane.Jednakże gatunek upojeń, który wyzwalał ten stan rzeczy, był zupełnie wyraznie cielesny.Same niektóre słowa Elżbiety działały fizycznie jak pieszczota, dreszczem przeciekały przezskronie i powieki.Z milczącego bycia blisko, z długiego całowania suchymi wargamijakiegoś jednego wycinka ręki lub stopy, z wielbiącego przylgnięcia czołem do kolanwynikało wzruszenie pełne zmysłowej słodyczy, rozkoszy kontemplacyjnej, niejako upojenie"wyższego rzędu".Ta rozkosz nie zlokalizowana i rozlewna wystarczała na teraz zupełnie.Może więc nie kierowała nim ani delikatność uczuć, ani miłosna ambicja.Może nie byłdelikatny, tylko nie dość silnie pragnący.Jego miłość do Elżbiety nie zestąpiła jeszcze w teciemności instynktu, w których panowała dotąd Justyna.Czemuż w takim razie bronił się przed uznaniem tego schematu, skoro rzecz ostateczniemiała się tak^ jak u wszystkich w podobnej sytuacji.Czy że każda najspokojniejsza sprawaod wewnątrz wydaje się jedyna i każdy schemat uczucia za każdym razem jest nowy.Czy żeujrzenie siebie samego oczami ludzi, pomyślenie siebie ich sądem - zawiera to niepokojące,czego nie możemy znieść.Już w dzieciństwie Zenon znał ten niepokój.Dziwił się, że on jeden jest sobą pośród świata - iw tym odkryciu była groza, była jakaś nie do zniesienia samotność.Próbował się odnalezcmiędzy ludzmi na innej drodze, ustalić się obiektywnie, wyprowadzić się ze świata, określićsiebie jak każdego innego człowieka.Z wysiłkiem osiągał wreszcie to widzenie.Wyobrażałsobie, że jest Zenonem Zjembiewiczem, synem rządcy w Boleborzy, w~ToTwarku należącymdo dóbr chązebiańskich.%7łe po przejściu z celującymi stopniami do klasy czwartej przyjechałna wakacje do rodziców, że w tym właśnie charakterze stoi w pewne południe przysztachetach odgradzających podwórze od podjazdu z gazonem, w tym charakterze, to znaczyjako syn Waleriana Ziembiewicza, tak widziany od strony ludzi prowadzących konie do stajni,pędzących z pastwisk krowy.Próbował tędy się odnalezć i właśnie najbardziej się gubił.Wewnętrzne czucie siebie odpadało z przerażeniem od tego widzenia.To czucie siebie byłoczymś całkowicie odmiennym - i na to nie ma na świecie słów.I nie ma słów na wyrażenieudręki, która z tej odrębności wypływa.Dotąd Zenon nie był wolny od niepokoju tych przeciwstawię I wejście sobą w jakiś gotowyschemat wyczuwał jako nowe potwiei dzenie, że należy do tej rzeczywistości, którą przez totylko pozna możemy, że nam się całkowicie przeciwstawia.Jakkolwiek zresztą było ze sprawą Justyny, należało położyć je koniec.Na początku miesiącaZenon miał wreszcie w ręku tę sumę która stanowiła formalną podstawę jej odwiedzin.Na tenraz mógł więc przystąpić do rzeczowych wyjaśnień.Ale wbrew jego przewidywaniom pierwsza do wyjaśnień przystąpiła Justyna.Oznajmiła mu mianowicie, że jest w ciąży.Targowy dzień wypadł tym razem w niepogodę.Na świecie byłi wietrzno i chłodno, deszcz lał od samego rana.Justyna przyszł zmoknięta.Otworzył jej drzwi, zanim zastukała - słyszał bowien przez dłuższą chwilę, jak za drzwiamiwycierała podeszwy, by ni zabłocić pokoju.Gdy ją wpuścił, rozwinęła się z mokrej chustk ipopatrzyła naokoło, czyby jej nie można gdzieś rozwiesić.Za jego radą poprzestała nahaczyku wkręconym w drzwi.Nie od razu powiedziała, o co chodzi.Przez chwilę przygotowywał swój efekt naiwnym,przestraszającym sposobem.Zarazem jednał była godniejsza niż zwykle, troszeczkę uroczysta.Gdy ją zapytał: "No mów, co takiego?" - spłoszyła się i ze śmiechem powiedziała, że taktylko udaje, że nic nie ma.Ciemny dzień wchodzący spod uniesionej rolety, klapanie deszczu W i ta jej minoderiazesumowały się w coś nieznośnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]