[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czysto - skonstatował zadowolony głos.W chwili kiedy pierwszy świetlik się zamknął, ze skrzypieniem zaczęło się otwierać oknoprzede mną.Przykleiłem się do ściany komina, więcej nie zdążyłem zrobić.Padło na mnieświatło, zamarłem jak kameleon i nasłuchiwałem z głową opuszczoną do ziemi.Opanowałempotrzebę popatrzenia na mężczyznę.Płomień pochodni odbiłby się nawet w moim mętnymbiałku.Zamiast tego nasłuchiwałem i w napięciu czekałem na jakikolwiek znak zaskoczeniaczy przestrachu.- Tutaj też czysto - powiedział strażnik i wycofał się do środka.Nie stał ode mnie dalej niż pięć metrów.Ostra granica między światłem a ciemnościąwyczynia czasem z ludzkimi zmysłami dziwy.Otarłem pot z czoła i usiadłem wygodniej.Oświcie, kiedy ruch w końcu się uspokoił, ostrożnie otworzyłem boczny świetlik iprzedostałem się na strych.Zgodnie z planem pokoje Valera znajdowały się bezpośredniopode mną.Nie spieszyłem się.Z góry już liczyłem się z tym, że będę czekał cały dzień, iprzyniosłem ze sobą butelkę wody.Przyczołgałem się aż do klapy w podłodze,przysłuchiwałem dzwiękom domu i jego mieszkańców i starałem zwracać uwagę nawszystko, co mogło mi się jakoś przydać.Zgodnie z tym, co usłyszałem z rozmów niższych urzędników, Valer powinien przyjechaćwieczorem.Miałem nadzieję, że to prawda, ponieważ nie chciałem spędzić na strychu kolejnego dnia.Pokojami pana domu zajmowały się dwie służące i kulawy facecik.Resztasłużby i straże z pewnością trzymali się na niższych piętrach.Jedna z kobiet zawołałakulawego, ponieważ okno w gabinecie osiadło i tarło.Słyszałem, jak mężczyzna ciężkowchodzi po schodach, na półpiętrze się zatrzymał, pewnie po to, żeby odpocząć, i przy tejokazji głośno postawił na ziemi ciężką torbę z narzędziami.Miałem szczęście.Ramę okienną naprawiał dłutem, a pózniej papierem ściernym.Wykorzystałem hałasy i zszedłem piętro niżej.Poruszałem się na palcach i uważałem nakażdy krok.Moja szansa tkwiła w tym, że nikt nie będzie miał o mnie najmniejszego pojęcia.Prywatne skrzydło Valera było podzielone na trzy pokoje, sypialnię, gabinet z biblioteką,salonik dla gości i antresolę, z której prowadziły schody na dół.Antresolę zdobiło wielekwiatów rosnących w wielkich kamiennych naczyniach.Kiedy służący wychodził, kuliłemsię pod stołem ukryty za dużym pokojowym fikusem.Gdy tylko zszedł kawałek po schodach,szybko otworzyłem drzwi do gabinetu, przedostałem się do środka i znów za sobązamknąłem.Teraz byłem względnie bezpieczny.Czekałem i myślałem o wszystkim, o co spytam Valera i co mu zrobię.Z rozmyślańwyrwał mnie turkot podjeżdżającego powozu, przez chwilę spoglądałem przez okno naelegancki wóz zaprzężony w cztery konie.Kto z niego wysiadł, nie widziałem, ponieważpowóz zatrzymał się poza zasięgiem mojego wzroku.Schowałem się za drzwi.Przypuszczałem, że tutaj Valer przyjdzie sam.Wraz z powrotempana domu służba się przebudziła i zewsząd było słychać ruch.W końcu usłyszałem kroki naschodach.Dostojne, spokojne i poważne.W dłoni trzymałem nóż, ręce mi się trzęsły.Przyszło mi do głowy, że za mocno, jak na taką prostą rzecz, jaką zamierzałem wykonać.Powietrze stało się cięższe, zle mi się oddychało.Miałem tylko nadzieję, że to nie jest żadenatak przepowiedziany przez doktora Alama.Drzwi się otworzyły, spróbowałem sięskoncentrować, w chwili kiedy chciałem ruszyć z miejsca, ugięły się pode mną kolana, a nóżwypadł mi z ręki.- Powietrze jest już czyste, może pan wejść do środka - powiedziała ta rozmazana twarzprzede mną.Głos już kiedyś słyszałem, a niewyrazne rysy twarzy wyglądały znajomo.Do pokojuwszedł kolejny mężczyzna.Powoli powracał mi wzrok, chociaż ciało pozostawałosparaliżowane.Poznałem ich obu.Nade mną stał Wielki Mistrz Haurskiego Klanu i samgubernator.Twarz Valera wykrzywiał grymas nienawiści, w jego ręku pojawiła się drewnianapałka.Rozmazany cień wypełnił moje pole widzenia i eksplodował mi w oczy.To nie mogłoskończyć się dobrze.Usłyszałem pęknięcie chrząstki nosa i straciłem przytomność. ***Ocknąłem się na podłodze w więzieniu pod pałacem gubernatorskim.Chcieli mniezamknąć w ciężkim lochu, ale nie mogli znalezć klawisza z kluczami do drzwi na głębszychpiętrach.Mimo że pękała mi głowa, nie widziałem na jedno oko, a z nosa ciekła krew,starałem się zapamiętać wszystkie szczegóły.Byłem doskonale związany i nie mogłem sięnawet ruszyć.Pierwsze piętro więzienia, gdzie na wyrok czekali ludzie obwinieni o lżejszeprzestępstwa, jak drobne kradzieże, oszustwa podczas sprzedaży czy niedotrzymanie któregośz licznych rozporządzeń gubernatora, tworzyły wielkie klatki z grubych na palec żelaznychkrat.W każdej takiej klatce tłoczyło się kilka osób.Znalezli klucze i po kręconych schodach zanieśli mnie do podziemnej jaskini, częściowoprzebudowanej na pomieszczenie z salą tortur umieszczoną pośrodku.Oficjalnie fenidońskisystem prawny nie dopuszcza tortur, to musiało być osobiste ulepszenie Valera.Za celesłużyły dziury dziesięciometrowej głębokości, o średnicy od jednego do dwóch metrów.Naich dnie w ciemności i smrodzie na kupce słomy gnietli się ciężcy zbrodniarze.Na mnie czekała duża klatka, dziesięć na dziesięć metrów, umieszczona mniej więcejpośrodku jaskini.Przepływał przez nią mały strumyczek, a większość powierzchni zajmowałynarzędzia tortur.Pomieszczenie oświetlało kilka łuczyw.Wielki Mistrz metalowymikajdanami przymocował moje nadgarstki do prętów krat, popatrzył na mnie nieodgadnionymspojrzeniem i wyszedł.Zamek z brzękiem się zatrzasnął.Valer stał w odległości dwóchmetrów, w dłoni trzymał klucze i miał triumfalną minę.Wyglądał tak samo jak wcześniej,może trochę bardziej dostatnio i był bardziej zadowolony.- Macie wolne - powiedział do oficera straży więziennej i ludzi, którzy mnie tutajprzynieśli.- Do rana nie chcę tu nikogo widzieć!Mężczyzni bez żadnych uwag odeszli, zachowanie pana gubernatora z pewnością ich niedziwiło.Pochodnie syczały, woda kapała z sufitu, oczy Valera tonęły w cieniu.Widmo przeszłościwróciło i wypełniło podziemną salę.Trzask płonącego mostu, jęki umierających, lamentywystraszonych kobiet i dzieci, czarny, duszący dym podpalanych wozów.Czarna kurtynazapomnienia opadła, nagle całkiem wyraznie przypomniałem sobie zupełnie wszystko.- Wiedziałem, że przyjdziesz.Kiedy nie znalezli twojego ciała, nie wierzyłem, że jesteśmartwy.Czekałem na ciebie - zaczął mówić, uśmiechając się jednocześnie.Valer był politykiem, człowiekiem, który nie posmakuje sukcesu, dopóki komuś się tymnie pochwali.Miałem nadzieję, że będzie mi opowiadał jak najdłużej.Wciąż jednak nie rozumiałem, dlaczego jest tutaj również haurski Wielki Mistrz.- Gnojki takie jak ty tak łatwo nie umierają.Przypuszczałem, że kiedyś przyjdziesz sięzemścić i przygotowałem się na to.- W ogóle nie rozumiem, o czym pan mówi.Chciałem się z panem spotkać, ponieważ jestpan jednym ze wspólników, a pozostali są martwi.Staliśmy się ofiarami spisku - udawałemnaiwniaka.Nienawidziłem go.Pragnąłem wyrwać mu język, oczy, rozdeptać jego czaszkę namalutkie kawałeczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl