[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A skoro tylko poczują pod stopami suchy ląd, uderzenie pójdzie naWilcze Jary z dwóch stron - od Wężymorda i od doży, rozwścieczonego mordem naintendencie.Półwysep Lipnicki nie zdoła się oprzeć, skonstatował ponuro doradca.Raz na zawszeskończyły się wesołe pohulanki, podchody z miejscowymi komendantami i burdy na gościńcu.I właśnie na taki czas szykowali się od dawna z Kozlarzem.Tyle że teraz zbrakło księcia.Narzazek nie przypuszczał, żeby Kozlarz miał się szybko odnalezć.Tak, wedle wszelkich ludzkich rachub Twardokęsek miał rację.Wszak obaj wiedzieli,jakim straszliwym trudem okupiono wygraną pod Rogobodzcem.A to była zaledwieprzygrywka.Rozprawa z wojownikiem wprawdzie doświadczonym i strasznym, ale zeszczętem człowieczym i podatnym na żelazo.Zresztą i on rozgromiłby powstańców, gdyby nieprzybycie widmowej kohorty.Narzazek wciąż skrobał zębami pazur.Bił się w myślach i mocował.Zbójca miał rację.Bezsprzeczną.Chciał odwlec katastrofę, poczekać, aż napórnajezdzców ugrzęznie w jesiennym błocie.Jednakże wojna nie mogła trwać bez końca.Narzazek znał tę ziemię, jej barwę, zapach i żyzny, tłustawy osad, jaki pozostawiała,rozpadając się w palcach.I właściwie liczyła się tylko ziemia, nie ci sumiaści i kontuszowipanowie, którzy otaczali go teraz w nabożnym skupieniu.Oni mogli się jeszcze zmagać, ścigać,wymykać pogoni.Może przez całe zimy.Ale nie zdołają ocalić ziemi.Nie oni.- Nie - powiedział powoli, nieświadom, że oto znalazł się w sercu jednej z tychniezliczonych, zwyczajnych chwil, które przeważają o przyszłości świata.- Nie usłuchamyTwardokęska.Zamkniemy się w Horęży.* * *Z początku karzeł również kazał poprowadzić furgony traktem ku Horęży.Haliszka nieśmiała pytać po co, bo Cherchel wprawdzie nadrabiał miną, jednakże Szydło wcale niewtajemniczył go w swoje plany.Ale po cichu cieszyła się.Wspomnienie murów starejtwierdzy, widzianych kiedyś z daleka w pochodzie, napełniało ją otuchą.Nie, nie lękała sięobozowania pod gołym niebem ani nawet pomniejszych band grasantów.Ciągnęli bowiem wsześć wozów, z garstką jezdnych: niejeden pan podróżował w ten wojenny czas z mniejszymochędostwem.Karzeł, widać dobrze znakomy tych stron, wiódł ich gościńcem suchym irównym, więc wozy toczyły się gładko, a w okolicy, choć mocno już przetrzebionejprzemarszem wojsk i rozlicznych zbrojnych kup, wciąż dało się znalezć schronienie i coświeższą strawę dla dzieci.Jednakże chciała wreszcie skryć się za okutą bramą, za zasiekami z zaostrzonych kołów -i szabel panów braci.W %7łalnikach nie ostały się bezpieczne miejsca, to prawda.Horężprzynajmniej oferowała wytchnienie po tej niekończącej się, krwawej wędrówce.Potem jednak Szydło zwrócił się na południe, zjechał z bitego gościńca i zanurzył się wplątaninę leśnych traktów.- Będzie dobrze - pocieszał ją bard, kiedy dzielili w ciemności szorstką derkę.- Im głębiejw Wilcze Jary, tym pewniej.Odwróciła się do niego plecami, nasłuchując spokojnych oddechów dzieci.Rozgorączkowane natłokiem nowych miejsc i zdarzeń, spały twardo w głębi furgonu.A jejwciąż zwidywała się w nocnej ćmie tamta chwila na Rogobodzcu, kiedy zaledwie z cepem wręku stanęła pomiędzy swoimi synami i zagładą.Cherchel tego nie rozumiał.Nie mógł pojąć,jak kruche jest drzewce, jak zwodnicze żelazo, kiedy zabraknie innego oparcia.Może kamiennemury Horęży nie okazałyby się pewniejszą zaporą.Mogłaby jednak zaczepić o nie myśli.W tejwojnie tak trudno było czemukolwiek zaufać.- Będzie dobrze.- Przywierał do niej kościstymi kolanami i dychawiczną piersiąsteranego konia.Wiedziała, że wiele niewiast zazdrości jej względów dowódcy wozaków.A onaprzyjmowała je niemal obojętnie, z wyrachowania.W normalnych czasach nie obejrzałaby siędwa razy za tym mikrym, nerwowym człowieczkiem o twarzy naznaczonej śladami łajdactwa.Bo Haliszka nie widziała w bliznach zacności ni bohaterstwa, wcale nie.Zacny człowiek orałswoje pole, siał i zbierał plony, ścinał trawę w czas sianokosów, a na jesieni zrywał jabłka ikapustę kisił.Składał beczki, drutował garnki, by pod wieczór, kiedy ptaki cichły i pszczołypowracały do ulów, podrzucać swoich synów wysoko, aż do nieba.I śmiał się wtedy -serdecznym, szczerym śmiechem męża, który cały dzień spędził zgodnie z boskimi nakazami iwreszcie może udać się na spoczynek.Dlatego potem, na ich wąskim i twardym małżeńskimposłaniu, czuła jakąś błogość i słodycz, której jej teraz brakowało.Nie wiedziała dlaczego.Cherchel był dla niej dobry.Uważny.Oferował lepszy los ibezpieczeństwo dla synów.A przy tym nie wymagał zbyt wiele.Nie więcej, niż czyniławcześniej z niejednym przygodnym knechtem, kiedy świekra wygnała ją z obejścia, a dzieciwołały o strawę.Aż łzy napłynęły jej do oczu.- Nie bój się.- Bard roztarł palcem wilgoć na jej policzku.- Zadbam o ciebie.Nie musiszsię bać.Następnego dnia ogarnął ich pomorcki podjazd.* * *Prawda, że karzeł od początku bardzo naglił.Zatrzymywali się na popas tylko wtedy,kiedy konie potrzebowały wytchnienia.Haliszka na równi z chłopami podsypywała ziemię podkoła, zwlekała z gościńca popróchniałe konary albo podpierała furgon na nierównościach.Podwieczór naprędce warzyła ciepłą strawę, a rano przegryzali chleb ze słoniną, by razem zesłoneczkiem ruszyć w drogę i nie ustawać przed nim w wędrówce.A jednak okazało się, żespieszyli się niewystarczająco.Zjeżdżali właśnie po zboczu sporego pagórka do mostu na Wełniance.Do innejprzeprawy mieli aż trzy dni drogi na wschód, bo rzeka wartka była tutaj i zdradliwa.Musieliwięc spuszczać się łąką po bujnej od deszczy trawie.I dobrze - bo z daleka już dostrzeglinadjeżdżających jezdzców.I zle - bo nijak się nie mogli przed nimi utaić.Cherchel błyskawicznie przypadł do niziołka.Szydło nie rwał się do pomocy przyporządkowaniu traktu dla wozów i najchętniej siedział na kozle obok Haliszki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]