[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brzęk tłuczonego szkła i przerażone okrzyki leżących napodłodze przemówiły do wyobrazni Reece'a.- Tak, zamienimy tę knajpę w śmietnik - zgodził się.Wystrzelił w stronę telewizora; ekran rozsypał się na tysiącekawałków.- To samo zrobię z sejfem.Niepotrzebna mi tacholerna baba.- Pchnął Rachel, która zatoczyła się iwylądowała na kolanach i rękach.- I ty mi też nie jesteśpotrzebny.Wymierzył rewolwer w Zacka i upajał się tą chwilą.Zaraz odbierze komuś życie.To było nowe.I podniecające.- Tak właśnie wydaję rozkazy.Zack gotował się do skoku, ale Nick był szybszy.Kiedy Reece strzelił, z całej siły pchnął brata.W sali rozległ się krzyk.Rachel chwyciła krzesło irzuciła nim na oślep.Zdziwiona, usłyszała jęk bólu.Potem180 kątem oka dojrzała Rio, który gdzieś biegł.Sama czołgała sięw stronę Zacka i Nicka, którzy leżeli nieruchomo.Bar przypominał istny dom wariatów.Krzyki, trzaski,bieganina.Słyszała czyjś płacz, czyjeś jęki.- O Boże.Proszę.- Rachel przyciskała dłonie dopiersi Nicka, gdy tymczasem Zack niespodziewanie usiadł.- Rachel.Jesteś.- Potem zobaczył brata, który leżałna podłodze z pobladłą twarzą.Na jego koszuli widniałapowiększająca się plama krwi.- Nie! Nick, nie!Przerażony Zack objął brata, odpychając Rachel, którausiłowała zatamować krwotok.- Przestań! Mówię ci, przestań! Posłuchaj mnie!Trzymaj ręce tutaj i przyciskaj.Ja idę po ręcznik.- Pobiegła za bufet.- Wezwijcie karetkę.Szybko!Uklękła obok Zacka i przyłożyła ręcznik do ranyNicka.- Jest młody.Silny.- Azy płynęły jej z oczu, kiedyniespokojnie sprawdzała puls Nicka.- Nie pozwolimy, żebyumarł.- Zack.- Rio przykucnął przy nich.- Uciekli mi.Przepraszam.Ale ich znajdę.- Nie.- W oczach Zacka błysnęła chęć zemsty.- Ja siętym zajmę.Przynieś koc, Rio.I więcej ręczników.- Macie - powiedziała Lola i podała Rachel kilkaręczników, a potem położyła dłoń na głowie Zacka.- On jest bohaterem.- Wszedł mi w drogę - rzekł Zack posępnym głosem.-Ten cholerny dzieciak zawsze wchodził mi w drogę.Niemogę go stracić.- Nie stracisz go - powiedziała Rachel z ulgą,usłyszawszy sygnał karetki.- Nie stracimy go.Niekończące się godziny w poczekalni.Wędrówki tam181 i z powrotem, papierosy, gorzka kawa.Zack jeszcze miałprzed oczami pobladłą twarz Nicka, gdy sanitariusze pędzili znim do windy, która zawiozła ich do sali operacyjnej.Potembyło tylko czekanie.Bezradność.W szpitalu zawsze czuł się bezradny.Zaledwie rok temu w szpitalu umierał ojciec.Powoli,nieuchronnie, żałośnie.Ale Nick nie może umrzeć.Młodość i śmierć nie idą wparze.Ale tyle krwi.- Zack.- Zesztywniał, kiedy Rachel dotknęła jegoramienia.- Pójdziesz na spacer? Odetchniemy świeżympowietrzem.Powoli pokręcił głową.Rachel nie upierała się.Wie-działa, że nie ma sensu namawiać go także na odpoczynek.Zresztą i ona, gdyby zamknęła teraz na chwilę zmęczone,zaczerwienione oczy, znowu zobaczyłaby tę okropną scenę.Rewolwer wymierzony w Zacka i w tyra samym momencieskok Nicka.Strzał.Krew.- Przyniosę coś do jedzenia.- Rio wstał z wysiedzianejkanapki, biały bandaż odcinał się od jego ciemnego czoła.- Idopilnuję, żebyście zjedli.Nick będzie potrzebował opieki.Kto będzie o niego dbał, jak wy będziecie do niczego?Z ponurą miną zniknął w korytarzu.- Wariuje na punkcie Nicka ~ powiedział Zack, jakbydo siebie.- Dręczy go myśl, że nie złapał tych zbirów.- Znajdziemy ich, Zack.- Bałem się, że ten łajdak coś ci zrobi.Widziałem to wjego oczach.Tego nie da się ukryć pod maską.Byłzdecydowany kogoś pokiereszować i ciebie trzymał namuszce.Nawet mi do głowy nie przyszło, że może trafićNicka.- To nie twoja wina - odezwała się gwałtownie.182 - Nie możesz robić sobie wyrzutów.W barze byłodużo ludzi i starałeś się ich chronić.Nick chronił ciebie idlatego tak wyszło.Nie zamieniaj miłości w winę.Tym razem przytulił się, kiedy wyciągnęła do niegoręce.- Muszę z nim porozmawiać.Chyba sobie nie poradzę,jeśli z nim nie porozmawiam.- Będziesz miał na to mnóstwo czasu.- Przepraszam.- W drzwiach stanął Aleksij.- Rachel,nic ci się nie stało?- Nie.- Odwróciła się, jedną ręką obejmując Zacka.-To Nick.- Wiem.Kiedy otrzymaliśmy wiadomość, powie-działem, że się tym zajmę.Tak chyba będzie łatwiej dlawszystkich.- Jego oczy przesunęły się na Zacka.- Zgadzasz się?- Tak.Ale już rozmawiałem z paroma glinami.- Usiądzmy.- Czekał, aż Zack opadnie na krzesło izapali nowego papierosa.- Nic nie wiadomo o stanie twojegobrata?- Zabrali go na salę operacyjną.Jeszcze nic nie wiemy.- Może mnie coś powiedzą.Ale na razie mówcie otych trzech draniach.- Mieli maski z pończoch - zaczął Zack.- Czarneubrania.Jeden z nich miał dżinsową kurtkę.- Ten, który strzelał do Nicka, miał około metraosiemdziesięciu - dodała Rachel.- Ciemne włosy, ciemneoczy.Na lewym ręku, z boku, miał bliznę.Jakieś czterycentymetry.Nosił też zdarte wojskowe buty.- Dobra dziewczyna.- Nie po raz pierwszy Aleksijpomyślał, że jego siostra byłaby wspaniałą policjantką.- Adwaj pozostali?183 - Ten, który chciał zamienić bar w śmietnik, miałdenerwująco piskliwy śmiech - mówił Zack.- I był dośćchudy.- Jakieś metr osiemdziesiąt pięć - wtrąciła Rachel.-Nie przyjrzałam mu się dobrze.Miał jasne włosy.Trzeci byłtego samego wzrostu, tylko krępy.Wydaje mi się, żedenerwowały go rewolwery.Był spocony.- A wiek?- Trudno powiedzieć.- Spojrzała na Zacka.- Młodzi.Tuż po dwudziestce?- Mniej więcej.Jakie macie szanse ich złapać?- Aatwo nie będzie.- Aleksij zamknął notes.- Chybaże zostawili odciski palców.Ale będziemy nad tympracować.Głównie ja.Mam w tym swój własny interes.- Chyba tak.- Zack rzucił okiem na Rachel.- Nie tylko ze względu na nią - powiedział Aleksy.-Chodzi mi też o Nicka.Lubię, jak maszyna prawa zaczynadziałać, Zack.- Pan Muldoon? - Do poczekalni weszła kobieta okołopięćdziesiątki w zielonym kitlu.Gestem nakazała Zackowi,żeby nie wstawał.- Operowałam pana brata.- Jak.- Przerwał i spróbował jeszcze raz.- Jak on sięczuje?- yle.- Kobieta usiadła na poręczy fotela.Miałaspuchnięte stopy i czuła przenikliwy ból w kręgosłupie.- Czychce pan cały opis, którym się mogę popisać, czy wystarczypanu konkluzja?- Konkluzja.- Ręce mu zwilgotniały.- Jest w stanie krytycznym.No i ma szczęście nie tylkodlatego, że ja go operowałam, ale że kula nie trafiła w serce.Oceniam jego szanse na siedemdziesiąt pięć procent.Jestmłody.Powinien się z tym uporać w ciągu dwudziestu184 czterech godzin.- A więc uda się?- Wyznam panu, że nie lubię walczyć o czyjeś życie napróżno.Na razie potrzymamy go na oddziale intensywnejterapii.- Czy mogę go zobaczyć?- Zawiadomimy pana, kiedy przyjdzie pora.- Stłumiłaziewnięcie i spostrzegła, że kolejny wschód słońca spędziła wszpitalu.- Czy chce pan jeszcze usłyszeć, że brat odzyskaprzytomność dopiero za parę godzin, że nie będzie wiedział,że pan tu jest, że powinien pan iść do domu i odpocząć?- Nie.- Tak właśnie myślałam.- Przetarła oczy i uśmiechnęłasię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl