[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Twoje pochodzenie nieodłącznie ci towarzyszy.Możesz się wyszorować, ubrać, alenie usuniesz tego, co jest pod spodem.Rzeczy, które widziałem i które robiłem, dogłębniewstrząsnęłyby twoim poczuciem moralności.Wprawdzie nie oszukiwałem i nie ciągnęło mniedo butelki, ale na tym kończy się rejestr spraw, których nie robiłem.Prawda jest taka, żechciałem mieć to, co miał Cunningham, i znalazłem sposób, by to zdobyć.Chciałem mieć cięw łóżku, i zrobiłem wszystko, żeby to osiągnąć.- Rozumiem.- Teraz ona patrzyła przed siebie.Nie przerażała jej prędkość, lecz on.-A więc to tylko seks?Milczał przez chwilę.Oboje wpatrywali się w jezdnię.- Nie.Ale wiele bym dał, żeby tak było.Zamknęła oczy.Wstrząsnął nią dreszcz.Zjedz na pobocze - powiedziała stłumionym głosem.Wyprostowała się na siedzeniu,gdy zignorował jej prośbę.- Zjedz na pobocze, Slater - powtórzyła kategorycznie - izatrzymaj ten cholerny samochód.Zahamował z piskiem, po czym zjechał na wyżwirowane pobocze.- Jeśli sądzisz, że pozwolę ci wysiąść, to jesteś beznadziejną idiotką.Zawiozę cię doRestona albo z powrotem do domu.- Ani myślę tutaj wysiadać.- To świetnie, naprawdę świetnie.Będzie o wiele lepiej, jeżeli zrozumiesz, że nie mamzamiaru pozwolić ci odejść.Ani tutaj, ani gdziekolwiek.Już dałem ci szansę ucieczki.Nigdy dotąd nie widziała go tak zdenerwowanego.- Nie.Nie dałeś.Złapał ją za klapy żakietu i potrząsnął nią.- To jest twoja jedyna szansa.Chrzanię twoje pojęcie dobra i zła, Kelsey, i twojeekskluzywne wychowanie, i twój Country Club, i wszystko, co nas różni.Nie odejdziesz odemnie bez walki.Teraz ona była wzburzona.- Doskonale.Skoro postanowiłeś mnie obrażać i zachowywać się jak neandertalczyk,uważam, że chwila jest w najwyższym stopniu niestosowna, by ci powiedzieć, że cię kocham.Dłonie mu zwilgotniały.Przez sekundę miał wrażenie, jakby wszystkie mięśnieodmówiły mu posłuszeństwa.Jej posępne, przeszywające go spojrzenie zapowiadało walkę.Ale on już był znokautowany.- Sam nie wiesz, czym jesteś.Uderzyła go.Oboje byli równie zdumieni, gdy jej pięść wylądowała pod jego żebrem.- Nie zamierzam tego tolerować! - Walnęła go po rękach.- Nie mam zamiarutolerować takiej postawy! Jestem śmiertelnie chora z powodu ludzi, na których mi zależy, aktórzy utrzymują, że nie znam swoich myśli ani uczuć.Znam je bardzo dobrze.I choć w tejchwili czuję się urażona, powtarzam, że cię kocham.A teraz włącz ten cholerny samochód iskończmy z tym.Był w takim stanie ducha, że nie potrafiłby utrzymać równowagi nawet na dziecięcymtrójkołowym rowerku.- Daj mi jeszcze minutę.Prychnęła, skrzyżowała nogi, założyła ręce.- Dobrze.Nie spiesz się.Obmyślę przez ten czas różne sposoby cierpień dla ciebie.- Chodz tutaj.Odepchnęła go kuksańcem.- Zabierz łapy!- Dobrze, dobrze.Po prostu wyobraziłem sobie, że będę cię dotykał, kiedy ci powiem,że cię kocham.Zamyślona, choć wcale nie udobruchana, odwróciła na ułamek sekundy twarz.- Od dawna to sobie wyobrażasz?- Od jakiegoś czasu.Myślałem, że to minie.Jak wirus.- Podniósł obie ręce, gdyzwróciła się ku niemu gwałtownym ruchem.- Czy chcesz mnie znowu uderzyć?Powinnam.- Niedoczekanie, że się roześmieje, choćby jeszcze bardziej kusił mniewzrokiem, pomyślała.- Mówisz, że wirus?Taaak.Tylko że zapomniałem o jednym.Wirusy nie przechodzą.Zaszywają się wjakimś kącie naszego organizmu i dopóty atakują, dopóki nie osłabią systemu obronnego.-Ujął jej rękę, zamknął ją w swojej i podniósł do ust.- Starałem się przyzwyczaić do niego.- I jak się czujesz?- Teraz już lepiej.- Dotknął czołem jej czoła.- Chryste, ale synchronizacja.Powinniśmy być teraz w domu, sami.- Nie szkodzi.- Przechyliła głowę i musnęła wargami jego usta.- Wynagrodzimy to sobie.- Kiedy pogłębił pocałunek, poddała się.- Dlaczego wszystko dookoła jest takie pogmatwane, a to takie proste?- Szczęśliwe zrządzenie losu.- Odprężył się.Spojrzał jej w oczy.- Sprawimy, żebynas nie opuściło.- Tak jak jest, jest dobrze.- Pogłaskała go delikatnie po policzku.- Jest nawet lepiejniż dobrze.Już na pierwszy rzut oka, gdy młodzi wysiedli na jego podjezdzie z luksusowegozagranicznego samochodu, Tipton wiedział, że są kochankami.Wystarczyło spojrzeć, w jakisposób mężczyzna położył rękę na jej ramieniu, a ona podniosła tylko głowę i sięuśmiechnęła.Po drugie, zauważył, że kobieta jest kopią Naomi.Naomi, którą wsadził za kratki.Nie, były między nimi drobne różnice, które jego wytrawne oko również wyłapało.Usta dziewczyny były łagodniejsze i wydatniejsze.Naomi chodziła energicznie, nawetnerwowo - w sposób, który przyciągał wzrok każdego samca w promieniu kilometra.Ogólnie rzecz biorąc, Tipton cieszył się, że Kelsey Byden najpierw do niegozadzwoniła.Mógłby doznać szoku, gdyby, podniósłszy oczy, ujrzał ją, przechadzającą się jakduch kobiety, której nigdy nie zapomniał.- Kapitan Tipton.- Kelsey uśmiechnęła się przelotnie na widok Rossiego.- PorucznikRossi! Nie spodziewałam się spotkać tu pana.- Zwiat jest mały, nieprawdaż? - bawiło go denerwowanie jej.Sięgnął po kolejnepiwo.W końcu był po pracy.- Powinienem państwa przedstawić.Kelsey Byden i GabrielSlater, mój były szef, kapitan James Tipton.- Roscoe zawsze przestrzegał procedury.- Tipton uśmiechnął się szeroko, widzączdziwienie Kelsey na dzwięk przydomku Rossiego.- Siadajcie, może piwa?- Pan Slater nie pije - wtrącił Rossi.- Ach tak.Zdaje się, że żona zrobiła mrożoną herbatę.Nie przyniósłbyś jej, Roscoe, inie poczęstował gości?Z przyjemnością się napijemy - zapewniła Kelsey, zadowolona, że może postawićRossiego w roli obsługującego.Rozsiadła się na górnym stopniu werandy.- Doceniam, żezechciał nam pan poświęcić swój czas, kapitanie.- Nie ma sprawy.Czasu mi nie brak.Jak się miewa pani matka?- Bardzo dobrze.A więc pan ją pamięta?- Nie sposób jej nie pamiętać.- Tipton postanowił jednak zmienić taktykę.Najpierwmusi się zorientować w sytuacji.- Wiem od Rossiego o pańskiej wygranej, panie Slater.Proszę przyjąć moje gratulacje.Pana koń ma dużą szansę, by zdobyć Potrójną Koronę.Niebardzo się na tym znam.Moją grą jest baseball.Gabe także znał się co nieco na taktyce.- W tym roku stawiam na Birdsów.Dobrze rzucają, a przez zawodników w polu nawetkomar się nie przedrze.- To prawda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]