[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Billy odzyskał trochę humor.Kiedy ojciec Jody ego usiadł przed ogniem, a matka zmywała naczynia, Billy wyszukał i za-palił latarnię.Przez błoto pobrnęli do stajni.Stajnia była ciemna, gorąca i pachniała mdłym zapa-chem nawozu.Konie jeszcze nie skończyły wieczornego posiłku.- Potrzymaj latarnię - powiedział Billy.Obmacał Gabilanowi nogi, sprawdził, czy nie magorących boków.Przyłożył policzek do szarego nosa kasztanka, zajrzał mu pod powieki, rozchyliłwargi i obmacał szczęki, grzebał palcem w pysku.- Nie bardzo jest wesoły - skonstatował.- Je-szcze raz go natrę.Billy workiem mocno natarł nogi i kłęby kasztanka.Gabilan był dziwnie bez humoru, alecierpliwie poddawał się wszelkim zabiegom.Potem Billy przyniósł z komórki starą derkę, zarzuciłją kasztankowi na grzbiet i zawiązał dokoła szyi i kłębów sznurkiem.- Rano będzie zdrów jak złoto - powiedział.Matka Jody ego podniosła głowę i spojrzała bystro, kiedy chłopiec wrócił do domu.- Czas spać - powiedziała.- Już dawno powinieneś być w łóżku.- Ujęła chłopca pod brodę,palcami odsunęła mu kosmyki włosów znad czoła.- Nie martw się kasztankiem.Będzie zdrów, Bil-ly zna się lepiej na koniach niż wszyscy weterynarze w okolicy.Jody nie spodziewał się, że matka dostrzeże jego zmartwienie.Delikatnie się odsunął i94John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniaukląkł przed ogniem, aż poczuł gorąco na brzuchu.Kiedy się ogrzał, poszedł do łóżka, ale niepręd-ko zasnął.A kiedy się obudził, zdawało mu się, że śpi już bardzo długo.W pokoju było ciemno,choć na szybach okna zbierała się szarość, jaka poprzedza świt.Wstał, odszukał swój kombinezon,długo go wkładał, a kiedy włożył, usłyszał zegar w sąsiednim pokoju wybijający godzinę drugą.Zdjął więc kombinezon i wrócił do łóżka.Po raz wtóry obudził się, gdy już było jasno.Pierwszyraz przespał bicie w żelazny triangel.Zerwał się szybko, szybko ubrał i wyszedł z pokoju zapinającjeszcze guziki koszuli.Matka spojrzała na niego raz, krótko, i bez słowa wróciła do pracy.Oczymiała zamyślone i dobre, od czasu do czasu uśmiechała się leciutko ustami, ale wyraz oczu pozosta-wał ten sam.Jody pobiegł do stajni.W połowie drogi usłyszał odgłos, którego tak się obawiał - głuchy,suchy kaszel konia.Ruszył dalej pędem.Przy Gabilanie był już Billy Buck.Grubymi dłońmi nacie-rał nogi kasztanka.Podniósł głowę i uśmiechnął się wesoło do chłopca.- Lekkie przeziębienie.Za dwa dni będzie zdrów jak złoto.Jody spojrzał na pysk Gabilana.Kasztanek oczy miał półprzymknięte, powieki nabrzmiałe isuche.W kącikach oczu zebrały się kryształki stwardniałej ropy.Głowę opuścił nisko, uszy muoklapły.Jody wyciągnął rękę, ale kasztanek nie zareagował.Zakaszlał tylko i wstrząsnął się z wiel-kiego wysiłku.Z chrap wyciekał mu strumyczek flegmy.Jody obrócił się do Billy Bucka.- On jest strasznie chory, strasznie!- E, nic mu nie będzie, lekkie przeziębienie - upierał się Billy.- Leć na śniadanie i do szko-ły.Zajmę się nim.- A jak dostaniesz inną robotę? Może będziesz musiał go zostawić?- Nie, nie, nic się nie bój.Jutro jest sobota, to zostaniesz przy nim cały dzień.- Billy czuł siębardzo nieszczęśliwy, że po raz drugi nie sprawdziła się jego przepowiednia.Postanowił wyleczyćkasztanka.Jody wrócił do domu i obojętnie zasiadł do stołu.Jajka z boczkiem były zimne, zastygłytłuszcz mazał się, ale Jody nie zwracał na nic uwagi.Zjadł tyle co zawsze.Nawet nie poprosił, bymógł nie iść do szkoły.Matka przygładziła mu włosy zabierając pusty talerz.- Billy się nim zajmie - zapewniła.W szkole Jody był bardzo przygnębiony i zle odpowiadał na wszystkie pytania, zle czytał zksiążki, gdy mu kazano czytać, i w ogóle zachowywał się jak nieprzytomny.Nawet nie powiedziałkolegom o chorobie kasztanka, gdyż to mogło przynieść jeszcze większe nieszczęście.Gdy wresz-cie skończyły się lekcje, ruszył do domu pełen nowych obaw.Szedł bardzo wolno, czekając, aż gowszyscy wyprzedzą, żeby nie musiał z nimi rozmawiać.A poza tym chciało mu się iść i iść, żeby95John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadanianigdy nie dojść do domu.Billy był w stajni, jak obiecał, kasztanek czuł się gorzej.Oczy miał prawie zamknięte, oddy-chał ze świstem przez prawie zatkane chrapy.Widoczną część oka zakrywało bielmo.Wątpliwe,czy kasztanek w ogóle coś jeszcze widział.Od czasu do czasu prychał, żeby przeczyścić nos, ale tonie przynosiło mu ulgi, zatykało jakby jeszcze bardziej.Jody patrzył ze smutkiem na niegdyś lśnią-cą sierść.Teraz była nastroszona i straciła cały połysk.Billy w milczeniu stał koło boksu.Jody bałsię zapytać, ale musiał przecież wiedzieć:- Billy, powiedz, czy on wyzdrowieje? Billy wsadził palce pod dziąsła kasztanka.- Pomacaj tutaj - powiedział i naprowadził palce Jody ego na spory guz.- Kiedy ten guz sięjeszcze powiększy przebiję go i wtedy Gabilan będzie zdrowy.Jody odwrócił głowę, bo już kiedyś słyszał, co to jest ten guz.- Co mu jest?Billy wolałby nie odpowiadać, ale musiał.Trzy razy nie wolno się omylić.- Zołzy - powie-dział krótko.- Ale nic się nie martw.Wykuruję go.Znam konie, co się wylizały będąc bardziej cho-re od Gabilana.Teraz mu zrobimy inhalację.Możesz mi pomóc.- Dobrze - zgodził się Jody zupełnie zgnębiony.Poszedł za Billym do komórki, gdzie trzy-mano paszę dla koni, i przyglądał się, jak Billy wyciąga worek do inhalacji - długi worek z juty zpaskami do zakładania na uszy.Billy w jednej trzeciej napełnił go otrębami, potem dodał parę garś-ci suszonego chmielu, polał to karbolowym kwasem i małą ilością terpentyny.- Wymieszam to ra-zem, a ty skocz do domu i przynieś saganek gotującej wody.Gdy Jody wrócił z wodą, Billy założył Gabilanowi worek na głowę i dopasował go ciasno, apotem przez mały otwór z boku wlał do mieszanki gotującej wody.Kasztanek zaczął się cofać prze-straszony kłębami pary, ale po chwili ostre, uspokajające zapachy dotarły mu do nosa, wypełniłypłuca i oczyściły przewody oddechowe.Gabilan oddychał głośno.Nogi drżały mu, oczy zupełniezamknął przed gryzącą parą.Billy znowu dolał gotującej wody.Przez piętnaście minut trzymał wo-rek na głowie Gabilana.Gdy go zdjął, kasztanek wyglądał nieco lepiej, oddychał swobodniej, oczyotwierał szerzej niż poprzednio.- Widzisz, jak mu to pomogło! powiedział Billy.- Teraz owiniemy go derkami.Może dorana będzie zdrów jak złoto.- Zostanę z nim przez noc - zaproponował Jody.- Nie ma sensu.Przyniosę tu swoje koce i pościelę sobie na słomie.Jutro będziesz przy nimcały dzień i zrobisz mu inhalację, jeśli okaże się potrzeba.Zapadał wieczór, gdy wrócili do domu na kolację.Jody nawet się nie zorientował, że ktoś zaniego nakarmił kury i napełnił skrzynkę drzewem.Mijając zarośla bożydrzewiu napił się zródlanej96John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniawody.Woda była zimna, aż szczypała w usta i budziła dreszczyk.Niebo nad wzgórzami jeszcze niezdążyło ściemnieć, Jody widział jastrzębia krążącego tak wysoko, że na podbrzusze padały mu pro-mienie słońca zza gór i ptak wyglądał jak unosząca się w powietrzu iskierka.Atakowały go jakieśdwa czarne ptaszyska zmuszając do obniżenia lotu.Na zachodzie zbierały się znowu deszczowechmury.Carl Tiflin nie odzywał się podczas kolacji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]