[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W oddali za terminalami rozległsię ryk rozgrzewanych silników odrzutowca Lockheeda.Jego Lockheeda.Odgłos towzmagał się, to cichł rytmicznie.Kiedy ucichł na dobre, wiedział \e rozpoczętotankowanie paliwa.Gdyby się pospieszyli, powinno potrwać ze dwadzieścia minut.Richards wątpił, \eby spieszyło się im a\ tak bardzo.No, no, no! A więc zaczęło się.Na stole le\ą wyło\one wszystkie karty.Wszystkie, oprócz jednej.Jak ci idzie, Mc Cone? Zdołałeś się ju\ do niej dobrać? Cienie na lotniskuwydłu\yły się.Wszyscy czekali w milczeniu.MINUS 032.ODLICZANIE TRWARichards zdał sobie sprawę, \e stary frazes, i\ czas stoi w miejscu był wierutnąbzdurą.Czas nie stał w miejscu.Z pewnego punktu widzenia byłoby mo\e lepiej,gdyby tak było.Mo\e nie utraciłby do końca nadziei.Głos rozlegający się przezmegafon dwukrotnie stwierdził, \e Richards kłamie.Powiedział im, \e skoro takuwa\ają, to niech otworzą ogień.Pięć minut potem nowy głos powiedział mu, \eklapy Lockheeda zamarzły i rozpoczęto właśnie tankowanie innego samolotu.Richards stwierdził, \e bardzo się z tego cieszy.I \e ma nadzieję, i\ tankowaniezostanie zakończone na czas.Czas mijał szybko.Dwadzieścia sześć, dwadzieścia pięć, dwadzieścia dwa,dwadzieścia.Mo\e jeszcze jej nie złamali.Bo\e! Mo\e jeszcze jej nie złamali.Osiemnaście.piętnaście.Znów ryk silników.Załoga sprawdzała sprawnośćmaszyny! Dziesięć minut.osiem.- RICHARDS!- SAUCHAM.- POTRZEBUJEMY TROCH CZASU.KLAPY ODRZUTOWCAPRZYMARZAY.BDZIEMY MUSIELI PRZEPAUKA TURBINY PAYNNYMWODOREM.PO PROSTU POTRZEBUJEMY CZASU.- MACIE JESZCZE SIEDEM MINUT.POTEM WJAD NA PAYTLOTNISKA.BD PROWADZIA W�Z JEDN RK, DRUG ZAZ ZACISNNA KRśKU DETONATORA.WSZYSTKIE WROTA ZOSTAN OTWARTE.PAMITAJCIE, Z KAśD CHWIL BD CORAZ BLIśEJ ZBIORNIK�WPALIWA- CHYBA NIE ROZUMIESZ, śE MUSIMY.- NIE MAM CZASU NA GADANIE.ZOSTAAO WAM SZEZ MINUT.Wskazówka zataczała regularne kręgi.Trzy minuty, dwie, jedna.Nie potrafiłwyobrazić sobie wysiłków ludzi z grupy Mc Cone a, próbujących w niewielkimpokoiku złamać opór pewnej niebrzydkiej dziewczyny.Próbował wyobrazić sobietwarz Amelii, ale bez powodzenia.Jej oblicze przesłoniły twarze innych ludzi.Twarze Staceya, Bradleya, Eltona i Virginii Parrakis oraz chłopca z psem nakładałysię na siebie.Wszystko, co potrafił sobie przypomnieć to to, \e dziewczyna była ładnai miała nad wyraz delikatną twarz.Delikatna twarz, ale gdzieś w głębi tkwiłaniezwykła siłą.Czy wystarczy jej sił? Czy wytrzyma? A mo\e opowiedziała im ju\wszystko?Poczuł, jak coś ciepłego spływa mu na brodę.Zdał sobie sprawę, \e przygryzłwargę.I to nie raz, tylko kilka razy.Otarł usta dłonią, pozostawiając na rękawie śladykrwi i włączył silnik samochodu.Wóz posłusznie uniósł się w powietrze, silnikizagrały równym rytmem.- RICHARDS! JEśELI TW�J W�Z RUSZY Z MIEJSCA, ZACZNIEMYSTRZELA! DZIEWCZYNA OPOWIEDZIAAA NAM WSZYSTKO! WIEMY OWSZYSTKIM!Nie padł ani jeden strzał.Było to na swój sposób nader rozczarowujące.MINUS 031.ODLICZANIE TRWARampa wjazdowa łagodnym łukiem uniosła się w górę, otwierając przed nimdrogę do Northern Staten Terminal.Po obu stronach stali gliniarze uzbrojeni po zęby- od Mace-B i gazów łzawiących po broń przeciwpancerną.Ich twarze były tępe ibezmyślne.Richards jechał wolno pomiędzy ich kordonami, a oni odprowadzali gomętnymi spojrzeniami, jakimi zapewne krowy patrzyłyby na le\ącego i wijącego sięna podłodze stodoły farmera.Brama wjazdowa dla pracowników była otwarta.Richards przejechał przez nią, mijając po drodze rzędy cię\arówek-cysternzawierających paliwo wysokooktanowe i niewielkich, prywatnych samolotów.Jegoodrzutowiec ju\ czekał - olbrzymi, biały Jumbo Jet.Z jego dwunastu silnikówdobywał się stłumiony pomruk.W oddali widniał pas startowy.Ciągnął się prosto wnadciągający zmierzch, zdawać by się mogło, \e gdzieś w ciemnościach styka się zlinią horyzontu.Czterech ludzi w kombinezonach podstawiało właśnie pod drzwiczkisamolotu schodki.Richardsowi zdawało się, \e prowadzą na szafot.Jakby wuzupełnieniu tego wyobra\enia, z cienia, jaki rzucał na płytę lotniska olbrzymi kadłubsamolotu wyłonił się kat - Evan Mc Cone.Richards przyglądał mu się zzainteresowaniem jak człowiek widzący po raz pierwszy słynną osobistość.Niewa\ne, ile razy widział jego postać w trójwymiarowym filmie.Dopóki niezobaczył go na własne oczy, nie mógł uwierzyć, \e jest on kimś rzeczywistym.Nawetwówczas jednak nie był w stanie wierzyć własnym oczom, jakby ktoś taki jak on wogóle nie miał prawa istnieć.Był niski, nosił okulary w złotych, cieniutkich oprawkach.Pod dobrzeskrojonym garniturem sprawiał wra\enie lekko otyłego.Krą\yły plotki, \e Mc Conenosi specjalnie podwy\szone buty, ale jeśli nawet tak było, to nie rzucały się one woczy.W klapie marynarki mę\czyzny błyszczała srebrna szpilka.Mc Cone wcale niewyglądał na bezlitosnego potwora.Nie wyglądał na człowieka, który nocą w czarnymsamochodzie przeczesuje miasto, potrafi sprawnie posłu\yć się gumową pałką i jestmistrzem w technikach prowadzenia przesłuchań.Nie sprawiał wra\enia człowiekaotoczonego aurą przejmującej grozy.- Ben Richards? - Nie u\ywał megafonu.Miał łagodny, miły glos, leczpozbawiony cienia zniewieściałości.- Tak.- Federacja Gier i Komisja Komunikacyjna Sieci udzieliła mi formalnegozezwolenia na schwytanie i zabicie pana.Widzi pan, zawsze przestrzegałemformalności - uśmiechnął się.- A pan? Nie.Oczywiście, \e nie.Pan działa zgodnie zwłasnymi regułami, dlatego wcią\ jeszcze pan \yje.Czy pan wie, \e przekroczył panostatni rekord UCIEKINIERA wynoszący osiem dni i pięć godzin? Tak, jakieś dwiegodziny temu.Nie wie pan, ale to prawda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]