[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Część z nich pochodziła z animacji na ekranie.Jak zwykle, wojna przykuła uwagę Cama.Wymachiwanie toporami, szczęk mieczy,krew.Cam stracił poczucie rzeczywistości, dopóki Jake nie wydał z siebie triumfalnegookrzyku.- Dostałeś ode mnie w dupę.- Cholera, masz szczęście.Jake uniósł do góry swój dżojstik.- Ja rządzę, malutki.Pokłoń się królowi Mortal Kombat.- Znisz.Gramy jeszcze raz.- Pokłoń się królowi - powtórzył radośnie Jake.- Oddaj mi cześć, zwykłyśmiertelniku.- Zaraz ci się pokłonię.Seth rzucił się na niego.Cam patrzył, jak się przez chwilę mocują.Towarzyszyły temupostękiwania, abstrakcyjne pogróżki i chichoty chłopca.Między Sethem a Jakiem jestmniejsza różnica wieku niż między nim a Sethem, pomyślał.Ale Jake miał w sobie beztroskę, jaką Sethowi odebrano.Jake nigdy nie musiał sięzastanawiać, kim jest albo czy wyciągnięta doń ręka nie zrobi mu krzywdy.Bogu za to dzięki.Cam oparł się o framugę drzwi i krzyknął:- Anno, chodz zobaczyć, co oni wyprawiają.Na dzwięk jej imienia Seth i Jake odskoczyli od siebie, rzucając w stronę drzwiprzerażone i pełne poczucia winy spojrzenia.- Mam was! - warknął Cam z rozbawieniem.- To był podstęp, tato.- Tak się wygrywa bitwę bez jednego strzału.Ty - wskazał na Setna.- Idziemy.- Gdzie idziecie? - dopytywał się Jake.- Mogę też?- Posprzątałeś swój pokój, odrobiłeś lekcje, odkryłeś lekarstwo na raka i wymieniłeśolej w moim samochodzie?- Oj, tato - jęknął Jake.- Seth, wez jakieś piwo i idz na dwór.Zaraz tam będę.- Dobra.- Seth przybił mu piątkę.- Mały, pózniej cię gdzieś zabiorę.- Nigdzie mnie nie zabierzesz, nawet jeśli przyniesiesz mi kwiaty i pudełkoczekoladek.- A to dobre - powiedział Cam, a Seth wybuchnął śmiechem i wyszedł z pokoju.- Dlaczego nie mogę iść z wami? - dopytywał się Jake.- Bo muszę pogadać z Sethem.- Gniewasz się na niego?- Czy wyglądam na zagniewanego?- Nie - odparł Jake, przyjrzawszy się dokładnie twarzy ojca.- Ale może chodzi ci o todzisiejsze.- Po prostu muszę z nim pogadać.Jake wzruszył ramionami, ale w jego oczach, tych włoskich oczach po Annie, Camdojrzał rozczarowanie.Chłopak klapnął z powrotem na podłogę i sięgnął po dżojstika.Cam przykucnął.- Jake.- Poczuł zapach gumy do żucia i młodzieńczego potu.Na kolanach dżinsówchłopca były plamy od trawy, a buty miał niezawiązane.Nagle Cam znowu poczuł, jak już nieraz przedtem, wielką falę miłości, dumy, azarazem niedowierzania, przepełniających jego serce.- Jake - powtórzył, przesuwając dłonią po włosach syna.- Kocham cię, wiesz?- Jezu.- Jake skulił ramiona i spode łba spojrzał na ojca.- No wiem, i co?- Kocham cię - powtórzył Cam.- Ale jak wrócę, będzie krwawy pojedynek i nowykról Quinnlandu.I zapamiętaj te słowa: to ty mi się pokłonisz.- Chciałbyś.Cam wstał, rozradowany buńczuczną miną Jake'a.- Dni twych rządów są policzone.Już się zacznij modlić, kolego.- Będę się modlił, żebyś mnie nie opluł, błagając o łaskę.Trzeba przyznać, żewychowałem sobie gromadę pyskatych mądrali, myślał Cam, idąc do drzwi prowadzących natył domu.Mógł być z tego dumny.- O co chodzi? - zapytał Seth, rzucając piwo Camowi wychodzącemu z domu.- Popływamy sobie trochę.- Teraz? - Seth odruchowo spojrzał w niebo.- Za godzinę będzie ciemno.- Maniuchna, boisz się ciemności? - Cam pomaszerował do przystani, zwinnie wszedłdo żaglówki.Postawił swoje piwo z boku, a Seth tymczasem rozwiązał linę.Jak to już robił mnóstwo razy, Seth podniósł wiosło i odepchnął łódz od pomostu.Wciągnął główny żagiel; dzwięk wznoszącego się płótna był słodki jak muzyka.Cam usiadłprzy sterze i złapał wiatr z taką finezją, że odbili od brzegu gładko i niemal bezgłośnie.Słońce stało już nisko, a jego promienie odbijały się od wody, rzucając blask nabagniste łąki.Gdzieniegdzie zaś tonęły w pełnej cienia, tajemniczej toni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]