[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I dlatego wychodzisz z domu sama, tak? - Mówiąc to,sięgnął po strzelbęi naładował ją.- Nie ma sensu wywoływać paniki.Mo\e tylko mi sięwydawało.- Przecie\ nie masz zbyt bujnej wyobrazni.Potrząsnęła głową i doszła do wniosku, \e trudno się obra\ać,jeśli ktoś mówi prawdę.- No có\.W takim razie spróbujmy przejść się dookoła domu.Wyjdziemy tylnymi drzwiami.Aby nikt niczego nie zauwa\ył, ubrali się w sieni.Willabardzo chciała wyjść pierwsza, jednak Adam nie zgodził się na toi delikatnie odsunął ją na bok.Ktoś ich obserwował.Chocia\ było bardzo zimno i wiałprzenikliwy wiatr, Jesse stał w cieniu i patrzył na nich.Zaciskałdłoń na broni, którą miał przy sobie.Marzył o tym, \ebywymierzyć prosto w serce tego człowieka, strzelić i unurzać go wkału\y krwi.Następnie porwie tę kobietę, zabierze ją stąd i zrobi z nią to,co będzie chciał.A potem, oczywiście, będzie musiał ją zabić.Czy miałby inny wybór?Zastanawiał się, czy warto ryzykować.Byli uzbrojeni, widziałrównie\, ile osób znajdowało się w domu.Wszystkiemudokładnie się przypatrzył.Zauwa\ył, \e Lily ze śmiechemprzytulała się do tego Metysa.Kto wie, czy nie lepiej zaczekać na jakiś dogodniejszymoment, który nadejdzie lada chwila.Mo\e wtedy, gdy wejdą do obory? Wiedział, co tam znajdą.Ju\ tam był.- Musiał stać gdzieś tutaj, blisko frontowych okien.- Je\eli niewolno jej iść przodem, to przynajmniej będzie dotrzymywać mukroku.- To był zaledwie ułamek sekundy w chwili, kiedywstałam, \eby wyjść.Wydawało mi się, \e widzę czyjąś twarz, \ektoś obserwuje nas z zewnątrz, ale było zbyt ciemno, \eby miećabsolutną pewność.Poza tym to coś błyskawicznie zniknęło.Adam kiwnął głową.Znał Willę za dobrze, \eby uwierzyć, \eprzestraszyła się czyjegoś cienia.Obok ście\ki wyraznie widaćbyło ślady, ale nic w tym dziwnego.W ciągu ostatnich kilku dnitaki był ruch w oborze, \e ktoś mógł biec po śniegu le\ącym natrawnikach.Słońce topiło go, potem z powrotem zamarzał, więcjego powierzchnia była krucha i z trzaskiem załamywała się podnogami.- A mo\e to któryś z naszych ludzi - powiedziała Willa,przyglądając się widocznym na śniegu śladom.- Ale jest tobardzo mało prawdopodobne.Oni na pewno zastukaliby w okno.-Nie rozumiem równie\, dlaczego mieliby przechodzić prostoprzez kwietnik po to, \eby rzucić okiem do środka.- Adamgestem ręki wskazał na ślady, które prowadziły blisko domu,między zimozielonymi krzewami, gdzie pózną wiosną kwitnąkwiaty.- Więc jednak naprawdę coś widziałam.- Ani przez moment w to nie wątpiłem.- Z miejsca, w którymstał Adam, wyraznie widać było cały pokój, śmiejącą się Lily,która piła herbatę, a potem wstała i nalała Nate'owi kieliszekbrandy.- Ktoś nas obserwował.Albo jedno z nas.Willa oderwała wzrok od oświetlonych okien i zaczęławpatrywać się w ciemność.- Kogoś z nas?- Mógł to być mą\ Lily, Jesse Cooke.Nie ma go w Wirginii.Instynktownie Willa spojrzała z powrotem w okno iwzmocniła uścisk na strzelbie.- Skąd wiesz?- Prosiłem Nate'a, \eby sprawdził.Od pazdziernika Jesse niepokazuje się w pracy ani nie płaci czynszu.- Myślisz, \e przyjechał tu za nią? Skąd wiedział, gdzie jejszukać?- Nie mam pojęcia.- Cofnął się o kilka kroków.- Snujęjedynie przypuszczenia.Dlatego uwa\am, \e nie ma sensu jej otym mówić.-Nie bój się, nic jej nie powiem.Sądzę natomiast, \epowinniśmy dopuścić do tajemnicy Tess.W ten sposób zawszektóreś mo\e się za nim rozglądać, a równocześnie mieć na okuLily.Czy wiadomo, jak on wygląda?- Nie, ale mo\e uda mi się czegoś dowiedzieć.- W porządku.Tymczasem lepiej rozejrzyjmy się dookoła.Japójdę tędy, a.- Idziemy razem, Will.- Poło\ył dłoń na jej ramieniu.- Dwieosoby nie \yją.Mógł to być jedynie wściekły mą\, który nieuznaje rozwodu i chce odzyskać swą \onę.Ale równie dobrze cośzupełnie innego.Dlatego idziemy razem.Po cichu okrą\yli dom.Wiał zimny wiatr, a nad ich głowaminiebo wyglądało jak przejrzyste szkło.Diamentowe okruszynkigwiazd mieniły się na czarnym tle, a księ\yc w trzeciej kwadrzerzucał jasnobłękitne światło na le\ący pod stopami śnieg.Zciemności wyłaniały się topole amerykańskie, które dr\ały podcienką lodową pokrywą.Wokół panował spokój, tylko słychać było porykiwanie krów.Jak one smutno ryczą, pomyślała Willa w chwili, gdy jej oddechzamienił się przed nią w maleńki obłoczek, który błyskawicznieporwał wiatr.To dziwne - odgłosy wydawane przez zwierzętazawsze dotychczas działały na nią kojąco, teraz było w nich cośniesamowitego.- Są dziwnie rozdra\nione, jak na tak pózną porę.- Spojrzaław stronę obory i znajdującej się za nią zagrody.- Mo\e któraś zkrów się cieli.Muszę sprawdzić.Adam pomyślał niespokojnie o pozostawionych w stajnikoniach.Wiedział jednak, \e teraz powinien iść z Willą.- Słyszałeś to? - Zatrzymała się i natę\yła słuch.- Słyszałeśto? - powtórzyła szeptem.- Nie.- Odwrócił się jednak w taki sposób, \e nawzajem sięubezpieczali.-Niczego nie słyszałem.- Teraz te\ ju\ tego nie słyszę.To brzmiało tak, jakby ktośgwizdał melodię Sweet Betsy from Pike".- Potrząsnęła głową ipróbowała za\artować z samej siebie.- To po prostu wiatr istrach.Cholera! W porywach musi być chyba około dwudziestustopni poni\ej zera.Ktoś plączący się wokół domu i gwi\d\ącymelodię musiałby być.- Stuknięty? - Adam dokończył zdanie i bardzo starał sięprzebić wzrokiem ciemność.- Tak.- Willa zadr\ała, mimo \e miała grubą kurtkę z owczejskóry.-Chodzmy.Miała zamiar iść prosto do obory, ale jej uwagę przykułaspora i bezładna grupka krów skupiona w odległym kąciezagrody.- Coś mi się tu nie podoba - powiedziała ni to do siebie,ni to do Adama.- Tu się chyba coś stało.Podeszła do bramy i otworzyła ją.W pierwszym momencie nie mogła uwierzyć własnymoczom.Przyszło jej na myśl, \e to światło księ\yca odbijające sięod śniegu oślepia ją i rozmazuje obraz.Poczuła jednak zapach,który teraz ju\ doskonale rozpoznawała.Zapach śmierci.- O Bo\e, Adamie! - Wolną ręką zakryła usta, bypowstrzymać mdłości.-O, dobry Bo\e!Ktoś dokonał rzezi cieląt.Początkowo nie była w staniepoliczyć, ile zwierząt zginęło, wiedziała jednak, \e wielu z nichwłasnoręcznie pomagała przyjść na świat zaledwie parę godzintemu.Teraz w poszukiwaniu ciepła powinny cisnąć się do swychmatek, a tymczasem le\ały porozrzucane dookoła z po-der\niętymi gardłami i porozcinanymi brzuchami.Ogromna ilość krwi tworzyła szkaradną, olbrzymią kału\ę,zamarzającą ju\ w niskiej temperaturze.Wiedziała, \e nie powinna tego robić, mimo to odwróciła sięplecami, opuściła strzelbę i oparła się o ogrodzenie, starając sięuspokoić podchodzący do gardła \ołądek.- Dlaczego? Dlaczego, na litość boską, ktoś zrobił cośtakiego?- Nie wiem.- Potarł dłonią kark, ale się nie odwrócił.Doliczyłsię ośmiu zar\niętych cieląt.- Chodz, zaprowadzę cię do domu.Poradzę sobie z tym sam.- Nie, ja te\ dam sobie radę.Dam sobie radę.- Wytarłarękawiczką usta.-Ziemia jest zbyt twarda, \eby je zakopać,wobec tego musimy je spalić.Trzeba je wynieść stąd, zabrać odpozostałych cieląt i krów, a potem spalić.- Zrobię to z Nate'em.- Widząc upór na jej twarzy,powstrzymał się od westchnienia.- Dobrze, zrobimy to wszyscy.Chcę jednak, \ebyś na chwilę weszła do domu.Tylko na kilkaminut.Zrozum mnie, Will, muszę sprawdzić, co dzieje się zkońmi.Jeśli.- Jezu! - Jej własne nieszczęście zbladło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]