[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest uczciwa.Prowadzi własną firmę.- Patrzył, jak za-gryzła wargę i zmierzyła go surowym spojrzeniem.Mrugnąłdo niej porozumiewawczo.Ona tylko wysoko uniosła brwi.Najwyrazniej nie zamierzała wyjść.- Posłuchaj - Quinn zniżył głos.Zapewne nie chciał, byusłyszeli go współpracownicy.- To, że ty nie masz ochoty nadziecko, nie oznacza, że Nicole i ja nie poradzilibyśmy sobie zjeszcze jednym.To samo Colin i Grace.Kto wie? A jeśli ta hi-storia jest prawdziwa, to na nas spoczywa jakaś odpowie-dzialność.- To prawda.- Pamiętasz, co zawsze mówiła babcia McGrath?Serce ścisnęło się mu, gdy popatrzył na Jo.Psiakrew! Możewcale nie miał ochoty leczyć ran"? Bo gdyby nie podpisałoświadczenia, złamałby jej serce.- Tak.Wiem, co mówiła.- Ona nigdy się nie myliła, bracie.No to kto jedzie do Ka-lifornii, sprawdzić tę Jo? Ty czy ja?Czuł na sobie jej pytające spojrzenie.W świetle porankawyglądała jeszcze bardziej uroczo niż w mroku nocy.- Ja w to wchodzę, bracie - powiedział.- Tylko nie wejdz w nią, dopóki nie zorientujesz się, co jestgrane.Tego nie mógł obiecać.Słuchając rozmowy Camerona z bratem, Jo nabrała pew-ności, że jej plan spalił na panewce.69SR - On chce mieć to dziecko- powiedziała, kiedy Cam rozłą-czył się.Pokręcił głową.- Nie.Nic takiego nie powiedział.- Chce, żebyś ty wziął dziecko.- Nie.Tego także nie postanowiliśmy.My? Z niechęcią myślała o tym, że los jej i Callie spo-czywał w rękach tych zimnych, cwanych mężczyzn.Była dlaCallie jak prawdziwa ciocia.Ale czy sędziemu to wystarczy?- Co w takim razie wy, panowie świata, postanowiliście?Uniósł dłoń, jakby chciał powstrzymać jej sarkazm.- Niczego nie postanowiliśmy.- A wyglądało to zupełnie inaczej.- Nie nauczyła cię mama, że to nieładnie podsłuchiwać? Po-słała mu blady uśmiech.- Mama nauczyła mnie, że powinnam walczyć o to, couważam za słuszne i dobre.Nie dbam o to, co wy dwaj knu-jecie, jeśli nie chcesz podpisać tego świstka.- wyjęła z kie-szeni złożoną kartkę -.spotkamy się w sądzie.I tam wy-gram.- Wcale tego nie chcę, Jo.- No to podpisz.- Rzuciła papier na biurko.- To nie zależy tylko ode mnie.Mam dwóch braci.- I przynajmniej jeden z nich niedługo będzie miał swojewłasne dziecko.- Posłała mu znaczące spojrzenie.- Sły-szałam.Drugi wkrótce bierze ślub.A ty - zatoczyła szerokoręką - żyjesz jak milioner, który nie ma w swoim życiu miej-sca dla dziecka.- Pochyliła się ku niemu, usiłując opanowaćemocje.- Pozwól mi wziąć to, co zostawiła mi Katie.70SRJego ciemne oczy błyszczały.- Formalnie rzecz biorąc, nie zostawiła tego dziecka tobie -powiedział prawnik.- Formalnie rzecz biorąc, tobie także nie.- Wstała.Wskazałapapier leżący na biurku.- Podpiszesz czy nie?Wolno pokręcił głową.- Jeszcze nie.To było jak uderzenie ciężkim młotem w brzuch.Niech ciędiabli! pomyślała.Niech cię diabli! Gdy uświadomiła sobie,jak niewiele brakowało, żeby oddała mu się tego ranka, po-czuła gwałtowny skurcz żołądka.Odwróciła się bez słowa i ruszyła do drzwi.Zrobiła, co doniej należało.Misja spaliła na panewce.Znajdzie inne rozwiązanie.Trzęsącymi się rękami zebrała ze stolika listy i zdjęcia iwetknęła do torby.Zarzuciła pasek na ramię i wcisnęła ka-pelusz na głowę.Nim jednak doszła do drzwi, chwycił ją za łokieć.- Jadę z tobą - powiedział.- Nie, nie jedziesz - rzuciła mu prosto w twarz.- Chcę zobaczyć twój dom.I warsztat.Chcę poznać mojąsiostrzenicę i zobaczyć gdzie.gdzie żyła moja matka.Tym ostatnim omal jej nie przekonał.Zawsze miała wielkąsłabość do cioci Chris, która kochała ją jak własną córkę.Aczasem, kiedy Katie była wyjątkowo uparta, nawet bardziej.Ale on nie po to zamierzał pojechać do Kalifornii.Chciałodebrać jej dziecko.Wystarczyło, żeby oczarował jedną zurzędniczek, i bum! Callie będzie jego.71SRNie mogła na to pozwolić.Wyciągnął rękę, żeby dotknąć jej policzka.Gwałtowniecofnęła głowę.- Nie.Nie.Nie, nie spałem.W każdym razie, jeszcze nie.Przypomniał się jej fragment rozmowy braci.Czyżby seksmiał być kluczem do zdobycia podpisu? Miała nadzieję, żenie.Chciała móc szanować go bardziej.Chciała móc wierzyć,że pociągał ją ktoś lepszy.Pociągał? Nie miała co do tego cie-nia wątpliwości.Zmrużyła oczy i zniżyła głos.- Czy gdybym dziś rano przespała się z tobą, podpisałbyśten papier?- Nie.To nie zmieniłoby niczego.Poprawiła torbę na ramieniu, wyciągnęła rękę do klamki.- Ale nie mamy pewności, prawda? Zatrzasnął drzwi, zanimotwarła je do końca.- Nie wyjedziesz z takim przekonaniem.- Czy przestaniesz wreszcie rozkazywać? Nie zatrzymaszmnie.Nie będziesz mi mówił, co mam myśleć.I za żadneskarby nie pojedziesz ze mną.Boże, jesteś zupełnie jak Katie.Samolubny aż do bólu.- Jak na kogoś, kto tak zaciekle walczy o prawo wychowy-wania jej dziecka, wyrażasz się o niej dosyć dosadnie.Kocha-łaś ją czy nienawidziłaś?Krew zawrzała w jej żyłach.- Daruj mi tę tanią psychologię.Trzymaj się prawa, me-cenasie.72SRDelikatnie zdjął jej kapelusz z głowy i odwrócił do górydnem.- To był jej kapelusz, prawda? -Tak.- Dlaczego go nosisz?%7łal i uraza wypełniły jej serce.On nigdy nie zrozumie, coczuła, kiedy znalazła ten kapelusz w gruzach po trzęsieniuziemi.Ani dlaczego, odruchowo, włożyła go na głowę,opuszczając dom w drodze na lotnisko.- Myślałam, że przyniesie mi szczęście.Jak widać, pomy-liłam się.- Nie mogę zrozumieć motywów twojego postępowania.Odebrała mu kapelusz.- A taki z ciebie prawnik.Moje motywy bardzo łatwo od-gadnąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]