[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Martin wyciągnął lewą rękę połodygę selera i wtedy na jego małym palcu zauważyłem złoty sygnet.To mnie zupełnie wytrąciło zrównowagi.Bo, widzi pan, Martin nie ma małego palca u lewej ręki.Sąsiedniego też zresztą niema.Zostawił je gdzieś nad Renem w 1945.- Jezus Maria! - krzyknąłem.Nie wiem dlaczego to właśnie wstrząsnęło mną najbardziej.Podniósł na mnie wzrok.- Co ci jest, stary? Jesteś blady jak śmierć. - Twoja ręka.- wyjąkałem.Spojrzał na nią ze zdziwieniem, potem na mnie, jeszcze bardziej zdziwiony.- Wygląda całkiem normalnie - zauważył mrużąc lekko oczy.- Przecież straciłeś dwa palce.na wojnie - wybuchnąłem.Uniósł brwi, po czym ściągnął je, zaniepokojony.Na koniec odezwał się dobrodusznie:- Coś ci się chyba pomieszało, staruszku.Przecież wojna skończyła się, zanim przyszedłemna świat.To, co nastąpiło potem, pamiętam dość mgliście.Kiedy zaś wszystko nabrało sensu,okazało się, że leżę w dużym fotelu, a Martin siedzi tuż obok.- I posłuchaj mojej rady, stary.Idz jeszcze dzisiaj do lekarza.Musiało cię to ruszyć bardziej,niż myślałem.Mózg ludzki to dziwna zabawka.Nigdy dość ostrożności.No, niestety, na mnie jużczas.Jestem umówiony.Ale nie odkładaj tego na pózniej.To ryzykowna sprawa.Daj znać, jak ico.I zniknął.Usiadłem wygodniej w fotelu.Dziwna rzecz, ale czułem się znacznie lepiej niż przez całyczas od momentu, gdy otworzyłem oczy na chodniku przy Regent Street.Najprawdopodobniej tensilny wstrząs wytrącił mnie z oszołomienia i pobudził umysł do działania.Cieszyłem się, że Martinsobie poszedł i że mogę się zastanowić.Rozejrzałem się po sali.Jak już wspomniałem, nie jestem członkiem klubu i znałem tenlokal zbyt słabo, żeby mieć pewność co do szczegółów.W każdym razie wystrój wnętrza, w tymdywan oraz niektóre kinkiety, różnił się trochę od tego, co widziałem tu ostatnio.W pokoju znajdowało się kilka osób.Dwie rozmawiały w rogu, trzy drzemały, ktoś innyczytał gazetę.Nikt nie zwracał na mnie uwagi.Podszedłem do stolika z periodykami i wziąłem New Statesmana z 22 stycznia 1954 roku.Artykuł z pierwszej strony nawoływał donacjonalizacji transportu, co miało być pierwszym krokiem na drodze do przekazania środkówprodukcji masom i w ten sposób położenia kresu bezrobociu.Z tekstu wiało nostalgią.Przewracałem kartki, czytając tytuły, które nic mi nie mówiły z powodu braku kontekstu.Ucieszyłem się na widok kolumny Krytyka.Wśród absorbujących go aktualnie spraw były jakieśdoświadczenia prowadzone w Niemczech.Wyrażał opinię, podzielaną przez szersze gronowybitnych uczonych, iż wobec teoretycznej możliwości rozszczepienia jądra proponowane metodykontroli tego zjawiska są niewystarczające.W przypadku reakcji łańcuchowej mogłoby dojść dokatastrofy na skalę kosmiczną.Powołano komisję złożoną ze znanych przedstawicieli naukhumanistycznych i ścisłych, aby za pośrednictwem Ligi Narodów złożyła w imieniu ludzkościprotest na ręce rządu niemieckiego przeciwko nierozważnym badaniom. Proszę, proszę.!Czując, że odzyskuję wiarę w samego siebie, usiadłem, żeby się zastanowić.Stopniowo zaczęło mi coś świtać.Nie dotyczyło to ani sposobu, ani przyczyny tego, cozaszło - nadal nie posiadam na ten temat żadnej konkretnej teorii.Chodziło raczej o to, co mogłosię zdarzyć.Było to bardzo niejasne przeczucie, wywołane prawdopodobnie myślą o przypadkowymneutronie, który, o ile wiedziałem, może w pewnej sytuacji zostać pochwycony przez atom uranu,chociaż w innej sytuacji wcale do tego nie dochodzi.W ten sposób dochodzimy oczywiście do Einsteina i teorii względności, która, jak panuwiadomo, stanowczo wyklucza możliwość określenia ruchu i konsekwentnie prowadzi do pojęciaczterowymiarowego continuum czasoprzestrzeni.Skoro zaś nie można określić parametrów ruchutego continuum, to nie może istnieć żaden model ruchu ani nie można przewidzieć jego skutków.Ajednak tam, gdzie czynniki są zbliżone, to znaczy zbudowane z podobnych atomów i pozostającemniej więcej w tym samym stosunku do continuum, można spodziewać się zbliżonych skutków.Rzecz jasna, nie będą one nigdy identyczne, gdyż wówczas określenie ruchu stałoby się możliwe.Mogą natomiast być do siebie bardzo podobne, co pozwalałoby je rozpatrywać w kategoriachszczególnej teorii względności Einsteina.Dawałyby się wówczas określić bliżej za pomocą zbiorupokrewnych czynników.Innymi słowy, mimo że ów nieskończony punkt, jakim jest pewienmoment w roku 1954, musi pojawić się w continuum, to istnieje on wyłącznie w odniesieniu dokażdego indywidualnego obserwatora i zdaje się istnieć w podobny sposób w odniesieniu dopewnych ścisłych grup obserwatorów.Niemniej jednak, ponieważ nie ma dwóch identycznychobserwatorów, każdy postrzega przeszłość, terazniejszość i przyszłość inaczej, niż postrzegają jeinni.W rezultacie to, co postrzega obserwator, wynika wyłącznie z czynników stanowiących o jegostosunku do continuum i istnieje tylko dla niego.Tak rozumując doszedłem do wniosku, że zaszła rzecz następująca: w jakiś niepojętysposób zostałem przeniesiony na pozycję innego obserwatora, którego punkt widzenia był wpewnym sensie zbliżony do mojego, lecz na tyle odmienny, że jego związki, a co za tym idzie, jegorealia, wymykały się mojemu postrzeganiu.Innymi słowy, żył on w świecie tylko dla niegorealnym, podobnie jak ja żyłem w świecie realnym tylko dla mnie, aż do chwili, kiedy nastąpiła taszczególna transpozycja, w wyniku której znalazłem się na miejscu obserwatora jego świata,oczywiście z jego przeszłością i przyszłością, a nie świata, do którego przywykłem.Proszę pamiętać, że chociaż wydaje się to proste, nie doszedłem do tego od razu.Udało misię natomiast drogą rozumowania zbliżyć na tyle do układu obserwator - istnienie, by stwierdzić, żecokolwiek się stało, mój umysł pracuje normalnie.Kłopot w tym, że znajdował się w niewłaściwym miejscu i odbierał sygnały przeznaczone nie dla mnie; niczym odbiornik podłączonydo niewłaściwego obwodu.W gruncie rzeczy nie jest to powód do zadowolenia.Wręcz przeciwnie.Ale mimo wszystkolepsze to niż wadliwy odbiornik.Zrozumienie tego podniosło mnie nieco na duchu.Siedziałem czas jakiś porządkując myśli i zastanawiając się, co robić, dopóki nieskończyłem paczki papierosów mariner.Wówczas poszedłem do telefonu.Najpierw wykręciłem numer EPI.Cisza.Sprawdziłem w książce telefonicznej.Znalazłemtam zupełnie inny numer centrali.Wykręciłem go.- Poproszę wewnętrzny sto trzydzieści trzy - powiedziałem telefonistce, a po chwilinamysłu dodałem nazwę mojego działu.- Aha! Chodzi panu o wewnętrzny pięćdziesiąt dziewięć - poinformowała mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl