[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niebawem na wykopaliskach zaroiło się od niemowląt, które tu zjeżdżały wraz z rodzicami.- To miejsce - oświadczył ze wstrętem Robert Hamilton rozglądając się po pracowni, gdzie akurat stały trzy wózki z kwilącymi niemowlakami - to miejsce zaczyna przypominać żłobek! - Westchnął.- Idę pomierzyć warstwy.Zewsząd buchnął krzyk protestu.- Słuchaj, Robert, sam masz piątkę dzieciaków.To ty powinieneś pilnować żłobka.Chyba nie każesz tym tu młodym kawalerom zajmować się dziećmi!Obrzucił nas lodowatym spojrzeniem i wyszedł.Dobre to były czasy.Wesołe lata, chociaż z roku na rok życie stawało się coraz bardziej skomplikowane, bardziej wyrafinowane, bardziej wielkomiejskie.Sam kopiec utracił dawne piękno, cały zryty przepastnymi jamami.Zniknęła niewinna prostota, urok wyniosłych kamiennych głów sterczących pośród zielonej trawy i czerwonawych jaskrów.Każdej wiosny zlatywały się stadami żołny - prześliczne ptaszki: błyskając złotem, zielenią i oranżem trzepotały, ćwierkały nad kopcem - a nieco później większe, niebiesko - pomarańczowe kraski, które w osobliwy sposób spadały z nieba, tyleż niespodziewanie, ile niezdarnie.Jak głosi legenda, Isztar ukarała kraskę przegryzając jej skrzydło, ponieważ ptak czymś boginię obraził.Teraz Nimrud śpi.Poraniliśmy go buldożerami.Ziejące doły wypełniła świeża ziemia.Pewnego dnia rany się zagoją, wczesną wiosną od nowa zakwitną tu kwiaty.Niegdyś stał tutaj Kalah, potężne miasto.Później Kalah spał.Oto nadszedł Layard, aby zakłócić jego spokój.I znów Kalah-Nimrud spał.Oto nadeszli Max Mallowan i jego żona.Teraz Kalah znowu śpi.Kto następny zakłóci jego spokój?Nie wiadomo.Jeszcze nie wspomniałam o naszym domu w Bagdadzie.Mieliśmy taki stary turecki dom na zachodnim brzegu Tygrysu.Ludzie dziwili się naszym upodobaniom, nie mogli zrozumieć, czemu tak za nim przepadamy, czemu nie sprawiliśmy sobie jakiegoś nowoczesnego pudełka.Był rozkosznie chłodny, na dziedzińcu rosły palmy sięgające barierki balkonu.Z tyłu ciągnęły się nawadniane gaje palmowe, nieopodal stała chatynka dzikich lokatorów sklecona z tutti - beczek po benzynie.Wesoło bawiły się tam dzieci, kobiety wchodziły, wychodziły, wędrowały nad rzekę zmywać statki.W Bagdadzie biedni i bogaci mieszkają drzwi w drzwi.Jakże to miasto się rozrosło, odkąd je ujrzałam pierwszy raz.Nowoczesna architektura na ogół wygląda paskudnie, zupełnie nie pasuje do klimatu.Za wzór służą pisma ilustrowane - francuskie, niemieckie, włoskie.W skwarne południe już się nie schodzi do chłodnego sirdabu, zniknęły małe okna umieszczone pod sufitem dla ochrony przed słońcem.Możliwe, że instalacje sanitarne się poprawiły - pogorszyć by się nie mogły, to pewne - chociaż wątpię.Współczesne łazienki prezentują się, jak należy, miło spojrzeć na te umywalki, te sedesy barwy bzu albo orchidei, na elegancką armaturę, niemniej kanalizacja nie bardzo ma dokąd prowadzić.Jak dawniej opróżnia się wprost do rzeki i po staremu, niestety, brakuje wody do spuszczania.Doprawdy, to szczególnie irytujące, kiedy piękna nowoczesna łazienka albo ubikacja nie działa, bo nie pomyślano o właściwym odpływie ani poborze wody.W tym miejscu muszę opowiedzieć o naszej pierwszej po piętnastu latach wizycie w Arpaczija.Od razu nas poznano.Zbiegła się cała wioska.Ludzie nawoływali, wznosili okrzyki, pozdrawiali, witali się: - Pamiętasz mnie, Hawajah? Jak wyjeżdżałeś, byłem tragarzem, chłopcem do noszenia koszów.Teraz mam dwadzieścia cztery lata, mam żonę, syna, dużego syna.Pokażę ci.Dziwili się, jak to możliwe, że Max nie pamięta każdej twarzy, każdego imienia.Wspominali ów słynny wyścig, który przeszedł do historii.Wszędzie spotykaliśmy przyjaciół sprzed piętnastu lat.Pewnego dnia, kiedy jechałam ciężarówką przez Mosul, policjant kierujący ruchem nagle wszystkich zatrzymał, po czym z wrzaskiem: - Mama! Mama! - podbiegł do ciężarówki, chwycił moją dłoń i jął potrząsać z ferworem.- Mama, jak dobrze cię widzieć! Ja jestem Ali! Ali, pomocnik szynkarza, pamiętasz? Tak? Teraz jestem policjantem!Ilekroć potem przejeżdżaliśmy tamtędy, Ali na nasz widok wstrzymywał cały ruch, wymienialiśmy pozdrowienia, a później ciężarówka ruszała dalej, uhonorowana pełnym pierwszeństwem.Jak wspaniale mieć takich przyjaciół.Serdecznych, prostych, pełnych radości życia, zawsze skłonnych do śmiechu.Arabowie są niebywale pogodni, a do tego niebywale gościnni.Kiedy się idzie przez wioskę, znajomy robotnik natychmiast wybiega z domu, zaprasza na kubek zsiadłego mleka.Miejscy effendi w fioletowych garniturach bywają uciążliwi, lecz ludzie ziemi to dobrzy kompani, wspaniali przyjaciele.Jakże kochałam tę część świata.Nadal ją kocham, zawsze będę kochać.EPILOGChęć napisania autobiografii opadła mnie niespodzianie w nimrudzkim „domu”, w Beit Agatha.Przeglądam tekst i cóż, jestem zadowolona.Robiłam to, co chciałam robić.Odbyłam podróż.Niezupełnie podróż wstecz: nie tyle bowiem cofnęłam się w przeszłość, ile znów zaczęłam od samego początku, wróciłam do tamtego „ja”, które wybierało się w podróż naprzód przez czas.Nie ograniczały mnie ani czas, ani przestrzeń.Mogłam przystanąć, gdzie dusza zapragnie, skakać w tył i w przód wedle woli.Zapamiętałam, sądzę, wszystko to, co pragnęłam pamiętać: mnóstwo śmiesznych drobiazgów, które się przechowuje bez rozsądnej przyczyny.Taka już nasza ludzka natura.Teraz zaś mam siedemdziesiąt pięć lat i to właściwy, jak sądzę, moment, żeby przestać.Dlatego że, jeśli chodzi o życie, to jest to już wszystko, co da się o nim powiedzieć.Dziś żyję na kredyt, czekam w przedsionku na wezwanie, które nieuchronnie nadejdzie.A wówczas - wówczas już następny etap, cokolwiek to jest.Na szczęście nie trzeba sobie tym zaprzątać głowy.Jestem gotowa spotkać się ze śmiercią.Nadzwyczajnie mi się poszczęściło.Mam u boku męża, córkę, wnuka, dobrego zięcia - oni tworzą mój świat.Tymczasem jeszcze nie stałam się dla nich kompletną zawadą.Zawsze podziwiałam Eskimosów.Pewnego dnia przyrządzają dla kochanej starej matki smakowite danie, a później matka odchodzi w dal po lodzie - i już nie wraca.Człowiek powinien odczuwać dumę, kiedy w ten sposób żegna się z życiem, tak godnie, tak stanowczo.Naturalnie, bardzo miło się pisze te wielkie słowa.W rzeczywistości pewno dociągnę do dziewięćdziesięciu trzech lat, będę wszystkich doprowadzać do szału głuchotą, wyrzekać na nowomodne aparaty słuchowe, zadawać niezliczone pytania, natychmiast zapominać odpowiedzi i znów pytać o to samo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl