[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I choć wmawiam sobie, że prześladuje mnie cholerny pech, to jednak biję się w piersi: raz po raz wychodzę na głupca.Ale zamknijmy raz na zawsze tamten rozdział mojego życia.Tym razem będzie inaczej.- Ciekawe - powiedziała zgryźliwie.- Daj spokój, Sarah.Nie uważasz, że dobrze dostałem w kość i że się czegoś nauczyłem?- Nawet niech ci się nie zdaje.Ludzie nigdy nie uczą się na własnych błędach.Tobie, Gerry, potrzebny jest menedżer jak gwiazdom filmowym i aktorkom teatralnym.Ktoś, kto ma praktyczny umysł i powstrzyma cię przed zbytnim optymizmem w krytycznych momentach.- Może i masz rację.Ale wiesz, tym razem na pewno mi się uda.Będę piekielnie ostrożny.- Zamilkł, lecz nie na długo.- Wczoraj złożyłem wizytę twojej matce - wypalił nagle.- Naprawdę? To miło.I co u niej? Wciąż się gdzieś szalenie śpieszy?- Twoja matka bardzo się zmieniła.- Tak myślisz?- Tak.- A jaka jest teraz?- Nie bardzo wiem, jakich użyć słów.- Zawahał się.- Przede wszystkim jest przeraźliwe nerwowa.- A kto dzisiaj nie jest - stwierdziła beztrosko Sarah.- Kiedyś taka nie była.Zawsze zaskakiwał mnie jej spokój i.i.niech ci będzie.taka dziwna słodycz.- To brzmi jak hymn pochwalny!- Wiesz dobrze, co mam na myśli.A teraz się zmieniła.Zmieniło się w niej wszystko: włosy, ubranie, sposób poruszania się, dosłownie wszystko.- Trochę się rozruszała, nic poza tym.Zresztą, dlaczego nie miałaby używać życia, biedactwo? Nie ma nic gorszego niż starzenie się.Ach, ludzie się zmieniają, nie tylko moja matka.- W głosie Sarah pojawiła się nuta wyzwania: - We mnie pewnie też dopatrzyłeś się zmian.- Nie, skądże znowu.Sarah poczerwieniała.- Na przekór temu strojowi - Gerry raz jeszcze dotknął kosztownej sukni - i biżuterii od Woolwortha - dotknął z kolei diamentowej gałązki spinającej suknię na ramieniu - i całej tej luksusowej oprawie, nadal jesteś prawie tą samą Sarah.moją Sarah.Sarah poruszyła się niespokojnie, jednak jej głos pozostał taki sam - wesoły:- A ty wciąż jesteś starym poczciwym Gerrym.Kiedy wyruszasz do Kanady?- Niedługo.Gdy tylko pozałatwiam formalności z prawnikami.Wstał.- Idę sobie.Spotkamy się któregoś dnia w mieście?- Nie, przyjdź do nas na obiad.Albo urządzimy przyjęcie.Musisz poznać Larry’ego.- Poznałem go wczoraj, jak mi się zdaje.- Ach, to trwało chwilę.- Niestety, przykro mi, lecz nie mam czasu na przyjęcia.Przejdź się ze mną któregoś ranka do parku, Sarah.- Kochanie, rano nie nadaję się do niczego.Obrzydliwa pora dnia.- Wprost przeciwnie.Ranek sprzyja wyważonym, spokojnym myślom.- A komu zależy na takich myślach, Gerry?- Myślę, że nam obojgu.Zgódź się, Sarah.Zrobimy dwie rundki wokół Regent’s Park.Jutro rano.Będę czekał przy Hanover Gate.- Czy ty zawsze musisz mieć takie dzikie pomysły, Gerry? A w ogóle, to co ty masz na sobie? Cóż to za garnitur?- Porządnie znoszony, moja miła.- No tak, ale ten krój!- Snobka! Jutro o dwunastej, przy Hanover Gate.I nie wstaw się dzisiaj w nocy.Lepiej, żebyś nie miała kaca.- Czyżbyś uważał, że wczoraj się wstawiłam?- A może nie?- Ach, tam było tak smętnie.Jedyny ratunek w kieliszku, zwłaszcza dla dziewczyny.Gerry powtórzył: - Do jutra.Hanover Gate.Dwunasta w południe.2- No więc przyszłam.I co dalej? - spytała Sarah wyzywająco.Gerry zlustrował ją od stóp do głów.Była piękna.Porażająco piękna, o wiele piękniejsza niż trzy lata temu.Zauważył wykwintną prostotę jej stroju, wielki szmaragd na palcu.Pomyślał: Jestem szalony.Ale nie zawahał się.- Co dalej? Idziemy na spacer.Obeszli wielki staw, przeszli przez ogród różany i usiedli w mało uczęszczanej części parku.Gerry wziął głęboki oddech.- Teraz przechodzimy do sedna sprawy.Sarah, jedziesz ze mną do Kanady?Dziewczyna osłupiała.- Na miły Bóg, co to ma znaczyć?- Dokładnie to, co słyszysz.- Chodzi ci o coś w rodzaju wycieczki? - zapytała niezdecydowanie.Gerry uśmiechnął się od ucha do ucha.- Nie, chodzi mi o wyjazd na dobre.Zostaw męża i jedź ze mną.Sarah zaśmiała się.- Gerry, czyś ty zwariował? Przecież nie widzieliśmy się prawie cztery lata.- Czy to ma jakieś znaczenie?Sarah zaczynała tracić pewność siebie.- Nie, chyba nie.- Cztery lata, pięć lat, dziesięć, dwadzieścia? Co za różnica? Ty i ja należymy do siebie.Jestem o tym przekonany od zawsze.A ty? Nie czujesz tego?- Tak, w pewnym sensie - przyznała Sarah.- Lecz to, co proponujesz, jest niemożliwe.- Nie widzę tu niczego niemożliwego.Gdybyś wyszła za mąż za przyzwoitego człowieka, który dałby ci szczęście, nie powstałaby mi w głowie myśl, bym się wtrącał w nie swoje życie.- Zniżył głos.- Lecz ty nie jesteś szczęśliwa, prawda, Sarah?- Jestem szczęśliwa.Podobnie jak większość ludzi - broniła się dzielnie.- Nie, nie udawaj.Wpadłaś, Sarah.On rujnuje ci życie, doprowadza cię do rozpaczy.- Jeżeli nawet tak, to nikomu nic do tego.Każdy sam płaci za własne błędy.- Lawrence Steene chyba nie przejmuje się specjalnie własnymi błędami.- Przestań, Gerry!- Kiedy to prawda.- Mniejsza o to.Twój pomysł i tak jest dostatecznie zwariowany.Przecież to czyste szaleństwo!- Czy dlatego, że stawiam sprawę jasno? Sądzisz, że lepiej by było, gdybym bawił się w podchody? Nie potrzebujemy nawzajem o siebie zabiegać.Jak już powiedziałem, należymy do siebie.Wiesz o tym dobrze, Sarah.Sarah westchnęła.- Przyznaję, kiedyś strasznie mi na tobie zależało.- Zależało? Tylko zależało?Sarah popatrzyła na niego.Przestała udawać.- Tak myślisz? Jesteś pewien?- Tak, jestem pewien.Zapadło milczenie.Potem Gerry powiedział łagodnie:- Pojedziesz ze mną, Sarah?Sarah znów westchnęła.Usiadła prosto, otuliła się ciaśniej futrem.Zerwał się wiatr, poruszając konarami drzew.- Przykro mi, Gerry, ale odpowiedź brzmi: nie.- Dlaczego?- Po prostu nie mogę tego zrobić.- Ludzie opuszczają mężów i żony każdego dnia.- Może.Ale nie ja [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl