[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewłaściwa fryzura.Brak „figury”.Nieumiejętność prowadzenia towarzyskiej rozmowy.No i ludzie.Ludzie, a zwłaszcza mężczyźni, którzy sprawiają, że się jest nieustannie skrępowaną.Celia na cale życie miała zapamiętać pierwszą wizytę w pewnej wiejskiej posiadłości.Już w pociągu była zdenerwowana do tego stopnia, że jej szyja zamieniła się w jedną wielką różową plamę.Czy zachowa się właściwie? Czy (wiecznie powracający koszmar) potrafi rozmawiać? Czy da sobie radę z zakręceniem włosów z tyłu głowy? (Bo te z tyłu zwykle zakręcała Miriam).Czy nie pomyślą sobie, że jest głupia? Czy zabrała odpowiednie suknie?Nikt na świecie nie mógłby być milszy od jej gospodarzy.Odetchnęła.Cóż za wspaniałe uczucie, znaleźć się w wielkiej sypialni i mieć do dyspozycji pokojówkę, która rozpakowuje bagaże i pomaga przy ubieraniu.Włożyła nową, różową suknię z tiulu i zeszła na dół, a tam - tłumy! Speszyła się kompletnie.Pan domu starał się, jak mógł.Rozmawiał z nią, żartował, nazywał Różyczką.„To dlatego, że zawsze widuję cię w różowych sukniach”, powiedział.Obiad był wyśmienity, lecz Celia ledwo go skosztowała.Całą uwagę musiała skupić na w miarę zręcznej rozmowie z siedzącymi obok mężczyznami.Po prawej ręce miała małego grubasa o bardzo czerwonej twarzy, po lewej dość zagadkowego, wysokiego, siwiejącego mężczyznę.Ten ostatni zabawiał ją rozmową o książkach i sztukach teatralnych, a potem o wsi.Zapytał, gdzie mieszka.Usłyszawszy odpowiedź, odparł, że możliwe, iż będzie tamtędy przejeżdżał na Wielkanoc.Jeśli panna Celia pozwoli, mógłby ją odwiedzić.Panna Celia powiedziała, że będzie jej bardzo miło.- Naprawdę? Pani mina raczej przeczy słowom - zaśmiał się.Celia poczerwieniała.- Powinno być pani miło - powiedział.- Zwłaszcza że jechać tamtędy zdecydowałem się nie wcześniej niż minutę temu.- O tak, tam są piękne widoki - zapewniła z przejęciem Celia.- Jeśli faktycznie tam pojadę, to nie dla pięknych widoków.Czy naprawdę każdy mężczyzna musi rozmawiać w ten sposób? Ona rozpaczliwie kruszyła w dłoniach chleb, a on popatrywał na nią z rozbawieniem.Jakie to jeszcze dziecko! I jak łatwo popada w zakłopotanie!Celia odczuła niesamowitą ulgę, kiedy w końcu, prawdopodobnie wyczerpawszy cały zasób co bardziej ekstrawaganckich komplementów, zwrócił się do sąsiadki po swojej drugiej stronie, a ją zostawił małemu grubasowi.Mały grubas powiedział, że nazywa się Roger Raynes.Oboje bardzo prędko wdali się w rozmowę o muzyce.Raynes był śpiewakiem, wprawdzie tylko amatorem, lecz często zdarzało mu się występować na scenie.Celia, uszczęśliwiona, wreszcie się rozszczebiotala.Ledwo zauważała różnorodność potraw na stole, lecz oto nadszedł moment, kiedy zaczęto podawać lody, uformowane w wysmuklą kolumnę w kolorze moreli, przybrane kandyzowanymi fiołkami.Już, już miały się znaleźć przed nią, kiedy kolumna siadła.Lokaj wrócił z lodami tło kredensu, jeszcze raz odpowiednio je uformował i na nowo podjął rundkę dookoła stołu.Niestety, zawiodła go pamięć.Ominął Celię!Jej rozczarowanie było tak dogłębne, że glos małego grubasa docierał do niej jak przez mgłę.On sam dostał olbrzymią porcję i zdawał się nią niezmiernie delektować.Celii nie przyszłoby nigdy do głowy, by przywołać lokaja do siebie.Zrezygnowana, pogodziła się ze swoim losem.Po obiedzie muzykowano.Najpierw śpiewał Roger Raynes, który istotnie był obdarzony przez naturę wspaniałym tenorem.Celia akompaniowała mu z przyjemnością.Była dobrą, życzliwą akompaniatorką.Potem przyszła kolej na nią.Odśpiewała swoją partię jak należy, śpiew bowiem nigdy nie przyprawiał jej o zdenerwowanie.Roger Raynes przyznał uprzejmie, acz krótko, że Celia ma czarujący głos i kontynuował rozmowę o własnym.Poprosił, by Celia zaśpiewała raz jeszcze.„A może pan?”, zapytała uprzejmie.Roger Raynes jakby tylko na to czekał.Celia poszła spać w dość pogodnym nastroju.Przyjęcie wcale nie było tak bardzo straszne, jak się tego spodziewała.Następny ranek również nie dostarczył jej żadnych przykrych emocji.Wszyscy wyszli rzucić okiem na stajnie i połaskotać świnie po grzbietach, a potem Roger Raynes zapytał Celię, czy nie przećwiczyliby wspólnie kilku pieśni.Przećwiczyliby, dlaczego nie.Po zaśpiewaniu pięciu czy sześciu, Roger Raynes zaprezentował jeszcze jedną, zatytułowaną Lilie miłości, a potem zapytał:- Co myśli pani o tej pieśni? Tylko szczerze, panno Celio.- No cóż.- Celia zawahała się.- No cóż, odnoszę wrażenie, że jest okropna.- Ja również - powiedział Roger Raynes.- A przynajmniej tak mi się zdawało.Jednak dzięki pani wiem to na pewno.Nie podoba się pani, zatem zróbmy z nią porządek.Przedarł partyturę na pół i rzucił kartki na palenisko.Dawno nic nie wywarło na Celii tak silnego wrażenia, jak ów czyn Rogera Raynesa.Pieśń była podobno ostatnią nowością.Partyturę kupił nie dalej jak wczoraj.I proszę, wystarczyła opinia Celii, by po prostu ją podarł.Poczuła się całkiem dorosłą i ważną osobą.3Wielki bal maskowy, właściwy powód, dla którego sproszono całe towarzystwo, miał się rozpocząć za parę godzin.Celia miała wystąpić jako Małgorzata z Fausta.Cała w bieli, ze spuszczonymi na ramiona dwoma płowymi warkoczami, wyglądała bardzo niewinnie (prawdziwa niemiecka Gretchen).Roger Raynes, który przypadkiem przywiózł ze sobą nuty do Fausta, zaproponował jej przećwiczenie jednego z duetów.Kiedy wyruszali na bal, Celia była mocno zdenerwowana.Zawsze miała kłopoty ze swoim karnecikiem.Brakowało jej przebiegłości, aby zostawić w nim jakieś wolne miejsca na wypadek, gdyby zgłosił się tancerz, którego miała na oku.Z drugiej strony, zostawiając wolne miejsca, można się było przeliczyć.A perspektywa „podpierania ścian” (horror!) wcale nie była nęcąca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]