[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłoby to niebezpieczne.W pokoju musiało być zupełnie cicho, jak gdyby nie było w nim nikogo.Pozostają nam więc trzy możliwości, tak?- Mianowicie?- Pierwsza możliwość: pułkownik Protheroe już wówczas nie żył, ale ta możliwość nie jest najbardziej prawdopodobna.Przede wszystkim był wtedy w gabinecie dopiero od pięciu minut i ona albo ja słyszałybyśmy strzał, a po drugie wracamy znów do punktu wyjścia - pułkownik nie powinien był jeszcze siedzieć przy biurku.Druga możliwość: pułkownik siedział przy biurku i pisał list, ale w takim razie musiał to być zupełnie inny list.Pułkownik nie powinien był jeszcze zawiadamiać księdza proboszcza, że nie może dłużej czekać.No i trzecia możliwość.- Tak?- Trzecia możliwość: pani Protheroe miała słuszność i w pokoju rzeczywiście nikogo nie było.- Myśli pani, że pułkownik mógł wyjść z gabinetu po tym, jak go Mary tam wprowadziła, i wrócić później?- Tak.- Ale po co miałby wychodzić?Panna Marple rozłożyła ręce.- Wypadałoby wobec tego spojrzeć na sprawę pod zupełnie innym kątem.Tak często przecież wypada nam to robić w różnych okolicznościach.Chyba się ksiądz proboszcz ze mną zgodzi?Nie odpowiedziałem.Przepowiadałem sobie w myśli owe trzy możliwości, sformułowane przez pannę Marple.Starsza pani westchnęła lekko i wstała.- Muszę już iść.Bardzo się cieszę, żeśmy sobie pogawędzili - chociaż na razie niewiele nam z tego przyszło.- Jeśli mam być szczery - odparłem, podając jej szal - cala ta sprawa wydaje mi się labiryntem bez wyjścia.- O nie, tego bym nie powiedziała! Moim zdaniem jedna teoria pasuje prawie do wszystkich faktów.To znaczy, jeśli się uzna możliwość jednego zbiegu okoliczności - a sadze, że jeden zbieg okoliczności można uznać za prawdopodobny.- Naprawdę ma pani określoną teorię?- Tak, przyznaję, że moja teoria ma jeden szkopuł - pewien taki, którego nie mogę ominąć.Ach, gdyby ten list dotyczył czegoś innego.Potrząsnęła z westchnieniem głową.Potem podeszła do okna i machinalnym ruchem dotknęła smutnej rośliny stojącej w kącie.- Wie ksiądz proboszcz, tę palmę powinno się częściej podlewać.Biedaczka, bardzo jej tego potrzeba.Mary powinna podlewać ją codziennie.Bo pewnie ona się tym zajmuje?- O ile w ogóle zajmuje się czymkolwiek w tym domu - odparłem.- Jest jeszcze trochę surowa - zauważyła wyrozumiale panna Marple.- Tak - przyznałem - Gryzelda jednak za nic nie chce jej ugotować.Twierdzi, że u nas może wytrwać tylko taka służąca, której nikt inny nie chce.A mimo to Mary sama parę dni temu podziękowała nam za służbę.- Doprawdy? Byłam pewna, że jest bardzo przywiązana do pani Gryzeldy i do księdza proboszcza.- Nie zauważyłem tego.A jeśli chodzi o ścisłość, to Letycja Protheroe ją tak bardzo wtedy zirytowała.Mary wróciła z rozprawy mocno podrażniona, zastała tutaj Letycję, no i doszło między nimi do ostrej wymiany zdań.- Ach tak! - rzuciła panna Marple.Miała już przekroczyć niski parapet okna, gdy nagle przystanęła, a na jej twarzy odmalowały się różne i szybko po sobie następujące uczucia.- Boże! - szepnęła do siebie.- Jakaż byłam głupia.Więc to tak.Przez cały czas absolutnie możliwe.- Przepraszam?.Panna Marple spojrzała na mnie ogromnie zatroskana.- Nie, nic.Przyszło mi coś do głowy.Muszę iść do domu i dokładnie sobie wszystko przemyśleć.Mam wrażenie,.że byłam okropnie głupia - niewiarygodnie głupia.- Trudno mi w to uwierzyć - rzekłem z galanterią.Pomogłem jej wyjść i poszedłem obok niej przez trawnik.- Czy nie może mi pani powiedzieć, co przyszło pani tak nagle do głowy?- Na razie wolałabym nie mówić - ale tylko na razie.Istnieje możliwość, że się mylę.Ale nie sądzę.O, jesteśmy już przy mojej bramie.Bardzo księdzu proboszczowi dziękuję.Proszę się już dalej nie trudzić.- Czy list nadal jest przeszkodą nie do przebycia? - spytałem, gdy panna Marple weszła do ogrodu i zamykała za sobą zasuwę furtki.Spojrzała na mnie wzrokiem osoby błądzącej myślami gdzie indziej.- List? Ach, oczywiście, że to nie był prawdziwy list.Od początku wiedziałam.Dobranoc, księże proboszczu.Ruszyła szybko dróżką ku domowi, ja zaś stałem osłupiały i odprowadzałem ją spojrzeniem.Nic miałem pojęcia, co mam myśleć.ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMYGryzelda i Dennis jeszcze nie wrócili.Zorientowałem się poniewczasie, że powinienem był przecież pójść wraz z panną Marple dalej i sprowadzić moją rodzinę do domu.Ale oboje byliśmy tak pochłonięci dociekaniem tajemnicy, że zapomnieliśmy o całym świecie.Stałem właśnie w holu zastanawiając się, czy nie pójść po nich jeszcze teraz, kiedy rozległ się dzwonek przy drzwiach.Podszedłem do drzwi.Ujrzałem list w skrzynce i sądząc, że był on powodem dzwonka, wyjąłem go.W tej chwili jednak dzwonek zadzwonił jeszcze raz, wsunąłem więc szybko list do kieszeni i otworzyłem drzwi.Przede mną siał pułkownik Melchell.- Jak się ksiądz proboszcz miewa? Wracam właśnie z Londynu samochodem i postanowiłem wstąpić w nadziei, że da;mi się ksiądz proboszcz czegoś napić.- Z największą przyjemnością - odparłem.- Proszę do gabinetu.Pułkownik zdjął skórzany płaszcz i poszedł za mną do gabinetu.Przyniosłem - whisky, wodę sodową i dwa kieliszki.Melchett stał przed kominkiem i gładził krótkiego wąsa.- Mam dla księdza proboszcza nowiny.W życiu ksiądz nie słyszał nic podobnego.Ale o tym polem.Najpierw chce się dowiedzieć, co tułaj słychać? Czy jakieś stare damy wpadły na nowe ślady i tropy?- Owszem, spisują się wcale nieźle - rzekłem.- W każdym razie jedna z nich ma wrażenie, że zna już rozwiązanie zagadki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]