[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czas szybko upływał jej na tych rozmyślaniach.Nagle do pokoju wpadła zadyszana pani Sprot.- Ach, jest tutaj! - zawołała na widok Betty.- Nie miałam pojęcia, gdzie ona się podziała.Betty, ty niedobre dziecko! Tak mi przykro, proszę pani!Tuppence usiadła na łóżku.Betty przyglądała się swojemu dziełu z miną aniołka.Wyjęła sznurowadła z bucików Tuppence i włożyła je do szklanki z wodą.Teraz uszczęśliwiona mieszała wodę paluszkiem.Tuppence roześmiała się, nie chcąc nawet słuchać przeprosin pani Sprot.- Jakie to zabawne! Niech się pani nie martwi.Sznurowadłom nic się nie stało.To moja wina.Powinnam była na nią uważać.Ale zachowywała się tak spokojnie.- A właśnie - rzekła z westchnieniem pani Sprot.Kiedy dzieci są spokojne, jest to zwykle zły znak.Zaraz przyniosę pani inne sznurowadła.- Proszę się nie kłopotać - uspokajała ją Tuppence.- Te wyschną i będą dobre.Gdy pani Sprot i Betty wyszły, Tuppence wstała, aby zrealizować swój plan.VITomasz spojrzał trochę nieufnie na paczuszkę, którą mu wręczyła Tuppence.- To jest właśnie to? - spytał.- Tak - odparła.- Uważaj.Nie obsyp się tym przypadkiem.- Z pewnością tego nie zrobię.Co to za paskudztwo?- Asafetyda - wyjaśniła Tuppence.- Szczypta tego proszku zdołałaby ochłodzić zapał najgorętszego wielbiciela, mówiąc stylem ogłoszeń.- Kataru można dostać! - mruknął Tomasz.Wkrótce po tej rozmowie wydarzyło się mnóstwo rzeczy.Po pierwsze - dziwny zapach w pokoju pana Meadowesa.Pan Meadowes, który nie należał bynajmniej do osób narzekających z byle powodu, najpierw napomykał o tym delikatnie, potem ze wzrastającą stanowczością.Wezwano na naradę panią Perenna.Mimo mocnego postanowienia, że nie ustąpi, musiała jednak przyznać, że w pokoju coś pachnie, i to w sposób bardzo nieprzyjemny.Podsunęła myśl, że może kurek od gazu przy kominku jest nieszczelny.Tomasz pochylił się i z powątpiewaniem pociągając nosem oświadczył, że według niego zapach nie stąd się wydziela.Ani spod podłogi.On osobiście jest przekonany, że to zdechły szczur.Pani Perenna odparła, że owszem, słyszała o takich wypadkach, ale jednocześnie zapewniła Tomasza, że w Sans Souci nie ma szczurów.Co najwyżej mogłaby to być mysz, aczkolwiek ona nigdy nie widziała w tym domu myszy.Pan Meadowes z ogromną stanowczością stwierdził, że sądząc po zapachu, musi to być co najmniej szczur, i z jeszcze większą stanowczością oznajmił, że dopóki sprawa nie zostanie pomyślnie rozwiązana, nie spędzi w tym pokoju ani jednej nocy więcej.Raczej poprosi panią Perenna o zmianę pokoju.Pani Perenna odparła, że właśnie miała zamiar to zaproponować.Co prawda, jedyny wolny pokój jest mały i pozbawiony niestety widoku na morze, ale jeżeli to panu Meadowesowi nie przeszkadza.Panu Meadowesowi bynajmniej to nie przeszkadzało.Jedynym jego pragnieniem było uwolnić się od wstrętnego zapachu.Wobec tego pani Perenna zaprowadziła go do maleńkiej sypialni, której drzwi - tak się dziwnie składało - znajdowały się naprzeciwko drzwi pokoju pani Blenkensop, i kazała głupkowatej Beatrycze z polipami w nosie przenieść rzeczy pana Meadowesa.Zapowiedziała, że sprowadzi „człowieka”, który zerwie podłogę i poszuka przyczyny zapachu.Gdy podjęty został ten pierwszy krok, sprawy ułożyły się w sposób zadowalający.Następnym wydarzeniem była gorączka sienna pana Meadowesa.Tak to przynajmniej on sam nazwał na początku.Później przyznał się z pewnym ociąganiem, że kto wie, czy się jednak nie zaziębił.Kichał raz po raz, oczy zachodziły mu łzami.Jeżeli nawet z jego dużej jedwabnej chustki do nosa ulatniał się i rozchodził na wietrze leciutki zapach surowej cebuli, nikt tego nie zauważył, bo tłumiła go potężna dawka wody kolońskiej.W końcu katar wziął górę nad biednym panem Meadowesem, który na jeden dzień wycofał się do łóżka.Tegoż dnia rano pani Blenkensop otrzymała list od Douglasa.Tak była tym wydarzeniem przejęta, że każdy w Sans Souci chcąc nie chcąc musiał o nim słyszeć.Mówiła, że list szczęśliwie uniknął cenzury, ponieważ przywiózł go udający się na urlop przyjaciel Douglasa.Dzięki temu Douglas mógł pisać zupełnie swobodnie.- I dopiero teraz zrozumiałam - mówiła pani Blenkensop z miną osoby wtajemniczonej - jak mało w gruncie rzeczy wiemy o tym, co się naprawdę dzieje.Po śniadaniu poszła do siebie na górę, otworzyła lakierowane pudełko i włożyła list do środka.Między kartkami znajdowała się niewidoczna drobina pudru ryżowego.Tuppence zamknęła pudełko, mocno przyciskając palcem wieczko.Wychodząc z pokoju, zakasłała, a wtedy z przeciwka odezwało się kichnięcie będące istnym majstersztykiem kunsztu aktorskiego.Tuppence uśmiechnęła się i zeszła na dół.Już przedtem rozgłosiła, że wybiera się na jeden dzień do Londynu, aby porozmawiać z adwokatem o interesach i załatwić kilka sprawunków.Teraz zebrani w hallu domownicy życzyli jej szczęśliwej drogi i powierzali rozmaite zlecenia, zastrzegając, jak to zwykle w takich wypadkach: „Naturalnie, jeśli pani zdąży.”Major Bletchley trzymał się z daleka od tej kobiecej gadaniny.Czytał gazetę, wypowiadając na głos stosowne komentarze.- Świnie ci Niemcy - mówił.- Ostrzeliwują z karabinów maszynowych bezbronną ludność na drogach.Bydlęta.Niechbym tylko ja mógł decydować.Gdy Tuppence wychodziła, major opisywał szeroko własny plan działania, gdyby dowództwo znajdowało się w jego ręku.Nadkładając drogi, Tuppence szła przez ogród [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl