[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tej chwili obchodziło go tylko to,by utrzymać się na siedzeniu Hondy.Mark Cavendish, ściśnięty w siodełku za nim, był tylko trochę bardziejświadomy otoczenia, poświęcając większość uwagi temu, by nie rozluznić ramion opasujących pierś Maxwella.Daniel Pendergast również jechał na pełnym gazie, mrużąc oczy przed kurzem wznoszonym przez trójkołowcaHarry'ego i kierując się w tym samym stopniu ślepą wiarą i intuicją co zmysłami.W końcu ścieżka dotarła do stóp zbocza i zaczęła wić się tam i z powrotem w labirynciewystających skał i kęp krzewów, które szarpały ubranie Harry'ego jak kolczaste szpony.Niezwracając uwagi na tę ścieżkę zdrowia , Harry rozpaczliwie próbował myśleć.Według jego oceny Shenker nie miała więcej niż dwie-trzy minuty przewagi, aponieważ jechała bez świateł, było oczywiste, że doskonale wie, dokąd zmierza.Zdrowyrozsądek podpowiadał mu, by zrezygnować z tej pogoni, ale nie bacząc na to pędził dalej.Ważniejsze od pieniędzy było urządzenie zdalnie sterujące wybuchem pojemników zwąglikiem - choćby świat miał się zawalić, musiał dopilnować, by go nie użyła.Kontynuowałwięc jazdę, z trudem utrzymując motocykl na ścieżce wijącej się u stóp monolitowegopółnocno-wschodniego grzbietu Mount MacDonald.Dwukrotnie przejechali po wąskichdrewnianych mostach, a następnie skierowali się na południe, wzdłuż położonych nawysokości trzech tysięcy pięciuset stóp zboczy moreny Prairie Hills.Byli w głębokim lesie idawno stracili z oczu zarówno pociąg, jak i rzekę Beaver, leżącą o sto stóp niżej.Po niespełna pół mili ścieżka skręciła ostro na wschód, po czym zaczęła się wznosićniemal prostą linią przez gęsty las cedrowy, pokrywający polodowcowe wzgórze.Jechali takprzez następną milę, dzięki szerokim oponom i podrasowanemu silnikowi wytrwale wspinalisię pod górę, choć Harry nie widział nic poza drzewami po obu stronach i wąską, porośniętąmchem ścieżką przed sobą.I wtedy nagle się skończyło.Las po prostu urwał się i oba motorypędziły przez pochyłą górską łąkę, szeroką jak boisko piłkarskie i trzy razy dłuższą.Na końcutej porośniętej koniczyną doliny Harry dostrzegł w ciemności zarysy jakiejś szopy, a obok niejcoś dużo większego.Przekręcił gwałtownie rączkę hamulca i motocykl stanął z poślizgiem.- Jasna cholera! Mają tu samolot! - krzyknął.Daniel zatrzymał się przy nich i wszyscy trzej zsiedli, mając nogi jak z waty poszaleńczej jezdzie pod górę.Panowała absolutna cisza, serca im łomotały, płuca mieli obolałe.Harry Maxwell był przerażony - otaczające go góry sprawiły, że poczuł się jak malutki Jonaszw żołądku olbrzymiego granitowego wieloryba.W uszach mu szumiało, toteż ledwo usłyszałnarastający warkot uruchamianego silnika prawie niewidocznego samolotu, który stał wgęstym mroku na drugim końcu polany.Hałas rósł w miarę przyspieszania obrotów silnika, aż w końcu stał się jednostajnym,szalonym jękiem.Ciemny kształt ruszył w ich stronę, połyskując wolnonośnymi skrzydłami wbladym świetle księżyca.- To Cessna! - krzyknął Mark Cavendish wpatrując się w mrok.- Chryste! Jeszczemamy szansę.Zerwał Danielowi przez głowę jego Ingrama.Nie odrywając oczu od samolotu,odciągnął suwadło.W następnej chwili biegł już na wzgórze w kierunku zbliżającego sięstalowego nietoperza.Wrzeszcząc coś bez związku Daniel pognał za nim, ostatni zaś ruszyłoszołomiony Harry, już w biegu ściągając swój karabin i przygotowując go do strzału.Niezdawał sobie przy tym tak naprawdę sprawy z tego, co robi.Gwałtownie otrząsnął się z odrętwienia, ostatnim wysiłkiem woli pokonującwycieńczenie i strach, które prawie już w nim zwyciężyły.Ryk silnika Cessny wdarł mu się wuszy, kiedy zaostrzony przód samolotu pruł w ich stronę.W odległości pięćdziesięciu jardówHarry dostrzegł twarz Shenker, oświetloną światełkami tablicy przyrządów pokładowych, orazjakąś inną postać na siedzeniu pilota.Gdy odległość zmniejszyła się jeszcze bardziej, zobaczył,że terrorystka pochyliła głowę, jak gdyby patrzyła na coś leżącego na jej kolanach.- Padnij! - wrzasnął Cavendish.- Na brzuch! Na ziemię!Harry upadł i przeturlał się na plecy, podnosząc Ingrama do góry i strzelając prosto wspód Cessny, która przelatywała nie więcej niż piętnaście stóp nad jego głową, już chowająctrójkołowe podwozie.Leżący na prawo od niego Cavendish odczekał chwilę dłużej.Przypominał sobie lekcjez Quantico Naval Air School i umiejętności, z których nie korzystał od czasu Wietnamu.Czterdzieści pięć z sześćdziesięciu wystrzelonych pocisków trafiło w cel - seria Harry'ego odśrodka do ogona, Marka zaś dokładniej - w podporę, osłonę silnika i kabinę pilota.Azziz, bo toon sterował, dostał cztery razy, a Shenker sześć, oboje jednak jeszcze żyli i byli na tyleprzytomni, by posmakować męczarni śmierci w ogniu, kiedy wybuchły zbiorniki skrzydłowe,pokrywając maszynę stoma galonami płonącego wysokooktanowego paliwa.Jakieś sto stóp odmiejsca, w którym ciężko oddychając z wysiłku leżał Harry, poharatana Cessna zaryła nosem wziemię i przewróciła się.Płonące kawałki rozgrzanych do białości skrzydeł i kadłubawystrzeliły w ciemność, zapalając w kilkunastu miejscach trawę.Harry uklęknął, zahipnotyzowany widokiem ognistej kuli na zboczu.Poczuł, że jakaśręka chwyta go pod ramię, pomagając wstać - to był Daniel.Po chwili z mroku wysunął sięMark Cavendish z twarzą wykrzywioną w uśmiechu triumfu.Na haku majtał mu siębezużyteczny już Ingram.Trzej mężczyzni wpatrywali się w słup ognia, a ich tętna powoli wracały do normy.Chłodne nocne powietrze wokół nich wypełnione było trzaskiem i sykiem rozżarzonegometalu, podczas gdy drobinki popiołu wirowały na tle ciemnego nieba.Nagle ponad hukpożaru wybił się inny dzwięk.Wycie syreny pociągu - już wolnego - odbiło się echem wszerokiej dolinie rzecznej między mostem Stoney Creek a wyżynną łąką, na której stali.- Chyba zdążyliśmy - szepnął Harry.- Na to wygląda - stwierdził Cavendish.- Wydaje mi się, że kiedy trafiliśmy w samolot,ona właśnie sięgała do pilota.Jeszcze parę sekund i byłoby za pózno.- Ona wiedziała - powiedział cicho Harry.- Widziałem ją przez ułamek sekundy, wtedy,na samym końcu.Wiedziała, że umrze, i chciała zabić nas wszystkich, zabrać ze sobą całypociąg.- No cóż - mruknął Mark, po czym zamachnął się i cisnął karabin maszynowy wciemność - możemy teraz usiąść i poczekać na kawalerię.W końcu jest już po wszystkim.Harry odwrócił się spoglądając na Daniela.Malarz rzucił okiem na Cavendisha, apotem z powrotem popatrzył na Harry'ego.Lekko, prawie niedostrzegalnie skinął głową.- Nie - odezwał się Harry.- Jeszcze nie jest po wszystkim.Niezupełnie.Chodzcie.EPILOGWywiad Playboya Playboy nie zajmuje się zazwyczaj przeprowadzaniem wywiadów z przestępcami,jednak w przypadku Harry'ego Maxwella postanowiliśmy uczynić wyjątek.Nie będąc ani Richardem Nixonem, ani Robertem Yesco, Harry Maxwell przejawiałjednak narodową fantazję.A żyłka złodziejska tkwi w każdym z nas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]