[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Chodz do mnie.I kapitan z pokładu Farallone zobaczył, \e obaj udali się w stronę domu.ROZDZIAA 11DAWID I GOLIATHuish chronił się przed blaskiem dnia z twarzą obróconą ku domkowi, z podkurczonymikolanami.Drobne jego kości w cienkim podzwrotnikowym ubraniu zdawały się jeszczedrobniejsze i Davis, siedząc koło rei, przyglądał mu się ponuro.Myślał, jakiej rady i pomocymógłby się spodziewać po tej nikczemnej postaci.Bo od czasu, gdy opuścił go Herrickprzeszedłszy na stronę wroga Huish był jedyną jego ucieczką i wyrocznią.Zastanawiał się nad ich wspólną dolą ze ściśniętym sercem.Okręt był kradziony, zapasy\ywności czy to przez niedbałość, czy złą gospodarkę wystarczyłyby zaledwie na odstawienieich z powrotem do Papeete.Czeka ich tam nagroda w osobie \andarma, sędzia w stosowanymkapeluszu i daleka Noumea.Z tej strony \adnego promyka nadziei.Tu, na wyspie, smoksię zbudził.Attwater ze swymi ludzmi i winchesterami pilnuje i wartuje dokoła domu.Niechsię zbli\y, kto ma dość odwagi! Có\ pozostało im innego, jak siedzieć z zało\onymi rękamina pokładzie i czekać, a\ przybędzie Trinity Hall i zakują ich w kajdany albo a\ skończą sięzapasy \ywności i umrą z głodu? Na Trinity Hall Davis był przygotowany.Zabarykadujedom i umrze w nim jak szczur w norze.Ale na to drugie? Okręt stojący na kotwicy.załogasłaniająca się z głodu.Zdawało mu się, \e woli najgorszy hazard od takiej ponurej pewności!śe lepiej jest podnieść kotwicę, wypłynąć na morze na los szczęścia i mo\e zginąć z rąkludo\erców na jednej z wysp Paumoru! Oczy jego szybko objęły niebo i wodę w nadzieiujrzenia najmniejszego podmuchu; ale dokoła panowała cisza.Powietrze było nieruchome.Na nieskończenie długiej wstędze wyspy po obu stronach ciągnęły się szeregi srebrnych izielonych drzew palmowych; nigdzie śladu istoty \ywej! Niewzruszone, jakby martwe,patrzyły na odbicie swoje w lagunie jak rzezby odlane w metalu, a długie ich postaciezdawały się chłonąć \ar.Nie podobna uciec dzisiaj.Małe prawdopodobieństwo, \e mo\liwośćtaka będzie jutro.A \ywność się wyczerpuje!Ale tu na Davisa zstąpiła z głębin jego istnienia czy z najgłębszych podstaw wspomnieńdzieciństwa i niewinności fala podejrzenia.Te ciągłe niepowodzenia to nie tylko zbiegokoliczności! Gracz ma więcej szans wygranej od niego! Mo\na by przypuszczać, \e samdiabeł wdał się w tę sprawę! Diabeł? Przypomniał mu się czysty dzwon Attwatera, którydzwięczał i zamarł w mroku nocy.Je\eli Bóg?.Szybko odwrócił się bieg myśli.Attwater! Otó\ to właśnie! Attwater posiada środki \ywnościi skarby w perłach! Mo\liwość ucieczki na dziś, bogactwa na jutro.Starcie z Attwaterem jestnieuniknione.Ten człowiek musi umrzeć! Krew zalała Davisowi twarz, gdy przypomniałsobie, jak marną rolę grał poprzedniego dnia i co musiał znieść w milczeniu.Wściekłość,wstyd, miłość \ycia, wszystko wskazywało mu jeden kierunek, zmierzało do jednego: w jakisposób dostać go w swoje ręce? Czy ma na to dość sił? Czy znajdzie pomoc w tej odrobiniekości.opartych o ścianę domku?Oczy jego łakomie patrzyły na Huisha, jak gdyby chciał zajrzeć w głąb jego duszy.Nagleśpiący poruszył się, przeciągnął, odwrócił raptownie i spojrzał na Davisa.Davis niewypogodził się, więc Huish odwrócił oczy. Bo\e! Aeb mi pęka! powiedział. Zdaje mi się, \e się z lekka ur\nąłem wczoraj.Gdzie\ się podziała ta beksa, Herrick? Uciekł! odrzekł kapitan. Na brzeg? powiedział Huish. Nie dziwię mu się! Sam pójdę! Poszedłbyś? spytał kapitan. A nie? pytaniem odpowiedział Huish. Lubię Attwatera.Dobry chłop.Powiadam ci,pasujemy do siebie jak para butów.A mo\e ma niedobre sherry, co? Szkoda, \e nie mogęorzezwić się kropelką! westchnął. Nigdy ju\ nie spróbujesz ani kropelki powa\nie oznajmił Davis. Czy się aby nie mylisz, Davis? Wstałeś lewą nogą? Spojrzyj na mnie, stary! Wesoły jestemjak ptaszę! Tak powiedział Davis jesteś wesoły.Widzę to.Byłeś wesoły.Nie brakło ciwesołości i wczoraj wieczorem i ładnegoś piwa nam nawarzył. Piwa? Jakiego piwa! zdziwił się Huish. Zaraz się dowiesz! powiedział kapitan odrywając się od rei.I opowiedział.Ze wszystkimi szczegółami, nie szczędząc epitetów ani silnych określeń.I onmiał swoją pró\ność, i chciał pognębić Huisha.Mówiąc,- starał się go, jak mo\na najbardziej,upokorzyć.Opowiadanie kapitana było arcydziełem ironii. I có\ ty na to? spytał kapitan, surowo patrząc na Huisha, który był czerwony i powa\ny,ale starał się wykpić sianem. Zaraz ci powiem powiedział spokojnie Huish. Obaj wystawiliśmy się napośmiewisko! Słusznie! Obaj wystawiliśmy się na pośmiewisko! przyświadczył Davis. Och, Bo\e!Gdybym mógł ujrzeć tego draba u swoich nóg? A! zawołał Huish. Chciałbyś go mieć tutaj?. Tak! powiedział Davis. Ale jak go złapać? Jest ich czterech, a nas dwóch.Chocia\właściwie to tylko jeden jest coś wart: Attwater.Uda nam się powalić Attwatera, to resztapodda się albo ucieknie i wyśpiewa wszystko jak przera\one ptactwo a taki Herrick tonawet wyciągnie łapę po swoją część pereł.Nie, sir! chodzi tylko o to, \eby dostać Attwatera!A nie wolno nam nawet pokazać się na brzegu, bo nas zastrzeli jak psy! Czy chodzi ci o \ywego czy o umarłego? spytał Huish. Chodzi mi o zakatrupienie go! powiedział Davis. Dobrze! rzekł Huish. Więc w takim razie trzeba pomyśleć o śniadaniu!I wszedł do domku.Kapitan poszedł za nim. Co to? spytał. Coś sobie ubrdał? Zostaw mnie, słyszysz? powiedział Huish odkorkowując flaszkę szampana.Niedługo się dowiesz, co zamierzam.Poczekaj, a\ się trochę tym szampitrem orzezwię! Wychylił kubek. No, stary, napij się i ty i posłuchaj, co ci powiem! Nie! z przejęciem rzekł kapitan. Nie chcę! sprawa jest powa\na! Jak chcesz, stary! ale to dzieciństwo wyrzekać się posiłku dla jakiejś przestarzałej historii!Wypił trzy czwarte flaszki i zagryzł kawałkiem suchara, spokojnie i wolno; kapitan siedziałnaprzeciw niego i \uł ogryzek cygara jak niecierpliwy koń wędzidło.Huish oparł się rękami ostół i badawczo spojrzał w oczy Davisowi. Kiedy będziesz gotów. powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]