[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Od miesięcy nie pił.- Owszem, nie pił.Powinnaś usiąść, Lois.- Tess spróbowała posadzić ją na sofie.- Nie chcę siedzieć.- Wściekłość, której zródłem był strach, wprost z niej tryskała, aka\de słowo było jak pocisk.- Chcę mego syna.Chcę mego chłopca.Wszystko, copani robiła, to tylko słowa, słowa i słowa, tydzień po tygodniu wcią\ to samo.Dlaczego pani czegoś nie zrobiła? Miała mu pani pomóc, sprawić, aby byłszczęśliwy.Dlaczego pani tego nie zrobiła?-Nie mogłam.- Smutek napłynął do niej falą.- Nie mogłam.- Lois, usiądz.- Monroe ujął \onę za ramiona i posadził na sofie.Kiedy znowu objąłją ramieniem, spojrzał na Tess.- Mówiła pani, \e tak mo\e się stać.Nie wierzyliśmypani.Nie chcieliśmy wierzyć.Jeśli nie jest za pózno, mo\emy jeszcze spróbować.Mo\emy.- W tym momencie drzwi się otworzyły i wszyscy zrozumieli, \e jest ju\za pózno.Doktor Bitterman wcią\ miał na rękach rękawice chirurgiczne.Zdjął maskę, tak \ewisiała jedynie na tasiemkach.Zlady potu nie zdą\yły jeszcze na niej wyschnąć.Chocia\ operacja nie trwała zbyt długo, wokół oczu i ust chirurga widoczne byłyślady napięcia i ogromnego zmęczenia.Zanim się odezwał, zanim podszedł dopaństwa Monroe, Tess wiedziała, \e chłopiec nie \yje.- Pani Monroe.Przykro mi.Nic nie mogliśmy zrobić.-Joey? -Spojrzała niewidzącymi oczami najpierw na lekarza, po chwili na mę\a.Jejpalce wpijały się w ramię Monroe'a.- Joey odszedł, pani Monroe.- Poniewa\ wysiłek, by pozszywać chłopaka, okazał siędaremny, Bitterman czuł się przygnębiony i pokonany.Usiadł obok płaczącej matki.- Nie odzyskał przytomności.Miał bardzo powa\ne obra\enia głowy.Nic nie mo\nabyło zrobić.- Joey? Joey nie \yje?- Przykro mi.Rozległo się łkanie, głośne, gardłowe dzwięki, które wylewały się z niejstrumieniem.W przypływie straszliwej rozpaczy płakała z ustami otwartymi iodrzuconą do tyłu głową.Ta rozpacz przenikała do \ołądka Tess, wywołując w nimskurcze.Nikt nie potrafi tak naprawdę zrozumieć radości, którą matka otrzymuje,dając \ycie dziecku.Nikt tak naprawdę nie potrafi zrozumieć ogromnej pustki, którąmatka odczuwa, kiedy dziecko traci.Błąd w ocenie sytuacji, gorące pragnienie, abyzachować rodzinę w całości, wszystko to kosztowało Lois utratę syna.Teraz Tess niebyła ju\ w stanie nic dla niej zrobić, ani dla niej, ani dla Joeya.Smutek i goryczprzepełniły jej serce.Czując ich ogromny cię\ar, odwróciła się bez słowa i wyszła zpomieszczenia.- Tess - Ben złapał ją za ramię, kiedy ruszyła korytarzem.- Nie zostajesz?- Nie - odpowiedziała nie zatrzymując się.Jej głos był silny i zupełnie beznamiętny.-Widok mój sprawia jej w tej chwili jeszcze większy ból, jeśli to w ogóle mo\liwe.-Nacisnęła guzik windy, po czym wło\yła ręce do kieszeni, desperacko je w nichzaciskając.- I to wszystko? - Zaczęła w nim narastać długo tłumiona złość.-po prostu towykreślasz?- Nic więcej nie mogę zrobić.- Weszła do windy, starając się spokojnie oddychać.Kiedy wracali do domu, bez przerwy sypał śnieg.Tess nie odzywała się.Ben,rozgoryczony, pozostał tak samo zimny i cichy jak ona.Chocia\ ogrzewanie wsamochodzie funkcjonowało bez zarzutu, musiała ze sobą walczyć, aby nie dr\eć.Pora\ka, smutek i złość tak się ze sobą splotły, \e był to jeden wielki węzeł uczuć,który dosłownie zaklinował jej gardło.Nie mogła tego przełknąć.Często trudno jejprzychodziło się opanować, ale nigdy dotąd nie było jej to a\ tak niezbędne jakwłaśnie w tej chwili.Gdy ju\ weszli do jej mieszkania, napięcie było tak silne, \emusiała kontrolować ka\dy oddech.- Przykro mi, \e zostałeś w to wciągnięty - powiedziała ostro\nie.Potrzebowałasamotności.Chciała uciec od niego, od wszystkich, \eby w spokoju móc siępozbierać.Walenie w głowie stawało się nieznośnie.- Wiem, \e to było trudne.- Wszystko wskazuje na to, \e niezle sobie z tym radzisz.- Zdjąwszy marynarkę,rzucił ją na krzesło.- Nie musisz mnie przepraszać.Z takimi sytuacjami spotykam sięna co dzień, chyba nie zapomniałaś?- Tak, oczywiście.Słuchaj - musiała przełknąć ognistą kulę, która blokowała jejgardło - idę wziąć kąpiel.- Jasne, idz.- Podszedł do kredensu, gdzie trzymali alkohol, i wyciągnął butelkęwódki.- A ja się po prostu napiję.Nawet nie poszła do sypialni, aby się przebrać.Kiedy drzwi cicho się za niązamknęły, Ben usłyszał szum wody.Nalał wódki do szklanki.Przecie\ nawet nie znałdzieciaka.Nie było powodu, aby czuł to okropne, dławiące w gardle oburzenie.Smutek, \al, nawet gniew z powodu bezsensownej utraty \ycia, młodego \ycia, totak, ale nie było powodu, aby miał wpadać w a\ tak straszliwą furię.Ona była takaobojętna.Tak cholernie opanowana.Zupełnie jak lekarz Josha.Gromadzona latami gorycz dotarła wreszcie do gardła.Ben podniósł do ust wódkę,aby zabić ten smak, po czym odstawił ją, nietkniętą, na regał.Jak automat przeszedłdo przedpokoju i popchnął drzwi łazienki.Nie było jej w wannie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]