[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale Barney już tu nie wróci,186pomyślałem.- Uważał, że słyszy głosy - dodałem po chwili.Spojrzałem naJeffersona, ale unikał mojego wzroku.- Panie Stone - powiedział policjant - czy kiedykolwiek wcześniej sprawcapanu groził?- Nie, tylko dzisiaj - odparł Jefferson.- Zawsze był wobec mnie serdeczny.- Podczas zajścia był obecny jeszcze jeden mężczyzna.Czy któryś z panówgo zna?Popatrzyłem znów na Jeffersona, ale on nawet nie próbował odpowiedzieć.- Tak - powiedziałem.- Nazywa się Ellison Clark.- Nie mogłem wyrzucić zpamięci twarzy Ellisona.Nazwał mnie Uzdrowicielem.Czułem się, jakbym tracił rozum.Ciarki znów przebiegły mi po grzbiecie.Musiałem wziąć się w garść, żeby nie wybuchnąć płaczem.- Jak możemy się skontaktować z panem Clarkiem?Podałem policjantowi numer telefonu Ellisona.Znów spróbowałem znalezćcoś w oczach Jeffersona, ale na próżno.Nagle zachciało mi się do toalety, co jakimś sposobem zdawało się nie li-cować z powagą chwili.Do Kardynała oczywiście nie mogłem wejść, bo Barneyleżał tam martwy na podłodze.Spytałem jednego z gliniarzy, czy mogę pójść zapotrzebą do restauracji po drugiej stronie ulicy.- Tylko niech pan zaraz wraca, panie Cole - odparł.- Wciąż musimy zadaćpanu kilka pytań.Nie było mnie dziesięć minut.Kiedy wróciłem, Jefferson zniknął.Czekałemprzez chwilę, myśląc, że może też poszedł do toalety, ale wciąż nie wracał.Policjant pisał coś na kartce przyczepionej klipsem do sztywnej podkładki.- Wygląda na to, że mamy problemy ze skontaktowaniem się z panemClarkiem.Może nam pan powiedzieć, gdzie mieszka?Podałem adres.- Gdzie jest Jefferson? - zapytałem.- Pan Stone? Skończyliśmy przesłuchanie i sobie poszedł.- Nie powiedział dokąd? - Tak bardzo chciałem z nim porozmawiać, zro-zumieć jakoś, co się dzieje.- Nie, raczej nie.- Gliniarz notował dalej.187Policjanci zebrali zeznania, zaplombowali i odgrodzili wejście do Kardynałażółtą taśmą.Tłum zaczął się przerzedzać, ale Jefferson wciąż się nie pojawiał.Funkcjonariusze przepuścili ekipy telewizyjne i reporterzy rzucili się na mnieniczym wilki.Maglowali mnie tak długo, że zanim skończyli, upłynęły chybacałe godziny.Byłem nieprzygotowany na ten atak, ale jąkając się, odpowiada-łem na pytania, zastanawiając się, jak Jeffersonowi udało się tego uniknąć.Reporterzy zaspokoili wreszcie swoją ciekawość i zaczęli się rozchodzić.Poraz ostatni rozejrzałem się w poszukiwaniu Jeffersona.Byłem zmęczony iemocjonalnie wypalony.Uznałem, że najlepiej będzie, jak wrócę do domu i sięznieczulę.W mieszkaniu nalałem sobie drinka i wciągnąłem kolejną dawkę koki.Za-żywanie jej stało się już nie rutyną czy rytuałem, ale przymusem.A mimo toczułem się po niej tylko trochę lepiej.Wciąż nie mogłem uporać się z tym, co się stało, a alkohol i narkotyki jeszczebardziej mi to utrudniały.Nie dość, że mąciły mi osąd sytuacji, to jeszcze do-magały się dodatkowej uwagi prawie tak szybko, jak tylko wprowadzałem je doorganizmu.Kiedy przygotowywałem sobie kolejnego drinka, poczułem, żekokaina przestaje działać.Przeszukałem mieszkanie, ale nie znalazłem ani jed-nej działki.Chuj z tym, pomyślałem.Mogę wytrzymać jedną noc bez koksu.Lecz wcalenie byłem pewien, czy to prawda.Próbowałem dodzwonić się do Jeffersona.Nikt nie odbierał.Wciąż miałemprzed oczami samobójstwo Barneya, jak powtarzające się bez końca nagraniewideo.Wychyliłem drinka i wziąłem sobie dolewkę, przypominając sobie twarzEllisona i to, co do mnie powiedział.Musiałem się przesłyszeć.A może poprostu miałem halucynacje.Podniosłem słuchawkę i zadzwoniłem do niego, aleteż nie odebrał.Bardzo chciałem porozmawiać z Elizabeth, ale wiedziałem, że jestem zbytpijany.Wątpiłem, czy zniosłaby mój stan bez względu na okoliczności.Posta-nowiłem zadzwonić do niej rano.Byłem półprzytomny, w głowie rozbłyskiwało mi tyle makabrycznych ob-razów.Duchy znów się zjawiły, drażniąc mnie wspomnieniami dzieciństwa,188wzywając mnie i przypominając, że nigdy nie uda mi się wrócić.Ocknąłem się ipoczułem, jak łza spływa mi po policzku.Otarłem ją i wlałem w siebie następnyłyk gorzały.Znów zacząłem odpływać i teraz był tam Jack, jego zaniepokojona twarzstanęła mi wyraznie przed oczami.Usiłował mi coś powiedzieć, ale nie słysza-łem co.Drgnąłem, obudziłem się.Dzwonił telefon.Pękała mi głowa.Zerknąłem na budzik i odczytałem go-dzinę: 10.47.Rano czy wieczorem? Zauważyłem jasną poświatę wokół grubychzasłon na oknie.I nagle w myślach mignął mi obraz zwłok Barneya leżących napodłodze.Zcisnęło mnie w żołądku.Jaki dzisiaj dzień?Zakląłem i odebrałem telefon.- Halo?- Douglas?- Cześć, Bill.- Bill Matthews był maklerem, który zajmował się moimitransakcjami.- Mamy problem - oznajmił.- Co się dzieje?- Nie wiesz? - Sprawiał wrażenie wstrząśniętego.- Nie.Co jest grane?- Indeks S&P poszedł gwałtownie w górę.Fed obniżył stopy.%7łołądek skurczył mi się jeszcze bardziej.- Obniżył stopy? Nie wiedziałem nawet, że się zebrali.- Było zebranie Komitetu Otwartego Rynku, człowieku! Gdzie się, kurwa,podziewałeś?- Kurwa mać! Powinieneś zamknąć moje krótkie pozycje.- Zrobiłem to wiele godzin temu - powiedział.- Właśnie otrzymałem po-twierdzenie.Mieliśmy naprawdę chujowy dzień.Będziesz musiał uzupełnićswój depozyt.Zrób przelew.- Zniżył głos.- Jak najszybciej, Douglasie.Zaczęła mnie ogarniać panika.- Czekaj.Jak do tego doszło?- Ceny akcji wzrosły zaraz po otwarciu giełdy i od tego czasu pną się wgórę.189- O Boże! - wymamrotałem, przeczesując palcami włosy.Były tłuste ibrudne.- Naprawdę potrzebujemy tej kasy.- Nie mam.- Przelałem już do biura maklerskiego prawie wszystkie swojepieniądze, a teraz Bill powiedział, że je straciłem.- Chryste, Douglasie! Dlaczego kupiłeś sto kontraktów, jeśli nie maszpierdolonych pieniędzy?Sto? Nie pamiętałem.Płuca mi się skurczyły i miałem wrażenie, jakbywypełniły się lodem.Nie mogłem głębiej odetchnąć.- Nie wiem, Bill.Nie wydaje mi się, żebym.- Douglasie, twój rachunek znalazł się na minusie w chwili otwarcia giełdy.Zacząłem dygotać, gdy Bill powiedział mi, ile jestem winien.Suma byłaogromna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]