[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Grant uniósł świecę i wszedł do środka.Słaby płomień omiótł ciemnewnętrze, ujawniając niewielki przedpokój, wypełniony zaskakującoluksusowymi meblami.Eleganckie biurko do pisania, obitą złotymi354R S wykończeniami kanapę, kominek w dębie, w którym wypalały się ostatniepolana.Po puszystym dywanie, który wygłuszał ich kroki, ruszyli do następnegopokoju.To pomieszczenie było nieco większe od poprzedniego.Jego środekzajmowało wielkie łoże z baldachimem.Do wewnątrz nie przedostawało siężadne światło, bo okna zasłaniały grube kotary.Grant, nadal wyczulony naobecność stojącej za nim kobiety, przeszedł do łóżka.Było puste.Znieżnobiałą pościel zakrywała narzuta.Co do diabła.Poczuł mrowienie na karku i odniósł niemiłe wrażenie, że jestobserwowany.Odwrócił się więc szybko i dostrzegł w mroku czyjąś postać.Sophie głośno nabrała powietrza.Ona też spostrzegła kamerdynera.Phelps siedział w rogu sypialni na fotelu przypominającym tron.Mrugał,jakby właśnie się obudził.W czarnym stroju, wykrochmalonym kołnierzyku iwypolerowanych na glans pantoflach, wyglądał jak grozny stary król.Przez chwilę wpatrywał się w przybyszów pustym wzrokiem.Potem, przywtórze skrzypienia fotela, zrobił ruch, jakby chciał wstać.- Nie ruszaj się - zatrzymał go Grant.- Zostań tam, gdzie jesteś.Phelps zacisnął usta.- Nie wypada siedzieć w obecności księżnej.- Rozkazuję ci zostać na miejscu - nakazała ostro Sophie.- Nie wolno cisię poruszyć bez pozwolenia.Phelps powoli oparł się o fotel.- Po co państwo tu przyszli?- Myślę, że wiesz - odparła szorstko Sophie.- Najpierwjednak porozmawiamy o twojej przeszłości.Twoja rodzina służy uMulfordów od ponad stu lat.Pierwszy był William Phelps.Kamerdyner uniósł dumnie głowę.- To mój prapradziadek.355R S - A także osobnik bez grosza przy duszy, który zalecał się do Annabelle,zanim wyszła za mąż.Szponiaste palce kamerdynera zacisnęły się konwulsyjnie na poręczachfotela.- Skąd pani.Jego nazwisko nie było wymienione w pamiętniku.- A ty skąd o tym wiesz? Grzebałeś w sekretarzyku księżnej? - warknąłGrant.Phelps obrzucił go gniewanym spojrzeniem.- Wręcz przeciwnie.To ja podrzuciłem pamiętnik na poddasze, żebyksiężna go znalazła.- Och - zakrzyknęła Sophie, jakby nagle wszystko stało się jasne.- A więcAnnabelle oddała pamiętnik Williamowi, żeby go dla niej przetrzymał wbezpiecznym miejscu.- Ten pamiętnik przechodził z ojca na syna - oświadczył dumnie Phelps.-Skoro zainteresowała się pani historią rodziny Ramsey, uznałem, że powinnapani, księżno, dowiedzieć się też, jak ważną rolę odegrała w niej moja rodzina.- Ale.- Wyraznie zbita z tropu, Sophie przekrzywiła głowę.- Przecieżsam powiedziałeś, że nazwisko Williama nie jest wymienione w pamiętniku.- To nieistotne.Wystarczy, że jego osoba została zauważona izapamiętana.To sprawa honoru.- Jakiego tam honoru - znów warknął Grant.- Nie masz prawa.Nakazując machnięciem dłoni, żeby zamilkł, Sophie zrobiła krok w stronękamerdynera.- Czy masz drugi pamiętnik? - spytała - Ten, którego szukam od kilkumiesięcy.Czy znajduje się w nim dowód, że pierwszy syn Annabelle był taknaprawdę synem jej i Williama?Klatka piersiowa kamerdynera unosiła się i opadała ciężko, jakbymężczyzna walczył z silnymi emocjami.Przesuwał przy tym wzrokiem odSophie do Granta i z powrotem.Potem wyniośle skinął głową.356R S - Tak właśnie było.Ponad sto lat temu krew Mulfordów zmieszała się zkrwią Phelpsów.Zdumiewająca informacja oszołomiła Granta.Mimowolnie zacisnął dłońna trzonku noża.Dobry Boże, nic dziwnego, że Phelps próbował zabić Luciena.Lucien nie należał do rodu ani Mulfordów, ani Phelpsów.Gdyby to onprzejął książęcy tytuł, te dwie rodziny na zawsze utraciłyby szlachectwo.Sophie wciągnęła z drżeniem powietrze.Ona też była wstrząśnięta.- A więc przez te wszystkie lata mężczyzni z twojej rodziny służyli uMulfordów i strzegli książąt, bo to byli ich.kuzynowie.A mimo to otrułeśRoberta.W oczach Phelpsa zabłysła niechęć.- Przynosił wstyd rodzinie, zadając się z tym Langstonem.Zawsze, kiedysię kłócili, przychodził do mnie.Zamykał się w piwniczce, upijał się winem ipłakał jak dziecko.Ktoś bliski z mojego otoczenia.Grantowi po plecach przebiegł lodowaty dreszcz.Mógł się domyślić, żeRobert desperacko potrzebował kogoś, komu mógł się zwierzać.Niósł nabarkach niewyobrażalny ciężar, którym nie mógł się podzielić ani z Sophie, aniz Heleną.- Robert ci ufał - powiedziała z wyrzutem Sophie.Głos jej drżał, dłoniespuszczone po bokach zaciskała w pięści.- Byłeś przy nim, kiedy dorastał.Pokładał w tobie wiarę, a ty odpłaciłeś się mu morderstwem.Odebrałeś mużycie.- Nie był w stanie spłodzić dziecka.- Kamerdyner skrzywił się, jakbymiał w ustach coś kwaśnego.- Przez lata robił ze mnie durnia.Sądziłem, że jeślispłodzi jedno dziecko, bez problemu spłodzi następne.Ale latem zeszłego rokuRobert upił się i wyznał, że Lucien nie jest jego synem.Sophie słuchała kamerdynera z pobladłą twarzą.- Zatem wiesz o tym już od dawna.Dlaczego czekałeś.aż do wczoraj?357R S Phelps przeniósł nienawistny wzrok na Granta.- Prawdę musiał najpierw poznać pan Chandler.%7łeby on także cierpiał,kiedy dosięgnie panią kara za oszustwo.Grantem targnęła wściekłość, która przejęła prym nad zdumieniem.Phelps nastawał na życie małego, niewinnego dziecka.I to on napisał list dosędziego pokoju.Sprowadził policję na głowę Sophie.Chciał, żeby trafiła dowięzienia - a może nawet została skazana na śmierć - za zbrodnię, której niepopełniła.Znów zacisnął palce na trzonku noża.Niczego bardziej nie pragnął, niżwbić ostrze w serce obrzydliwego starca - jeśli Phelps je w ogóle posiadał.- Ty szubrawcze! - warknął.- To ty postawiłeś przy łóżku Lucienaszklankę z zatrutym mlekiem.To dlatego jesteś jeszcze ubrany.Chciałeś, kiedywszyscy pójdą spać, zabrać szklankę, żeby się jej pozbyć.Phelps obrzucił go pełnym odrazy, aroganckim spojrzeniem.Niczymksiążę.- Nie ma pan na to żadnego dowodu.Chłopiec dostał tylko lekkich bólówbrzucha.Kamerdyner naprawdę wierzył, że mu się uda.Zaślepiała go duma albobył szalony.- A co ze śmiercią Roberta? - zapytał ze wściekłością Grant [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl