[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łeby tylko się jeszcze taknie czepiali, można by wytrzymać.Na odprawie zrobiło się jej głupio.Flirt z Firminemzapowiadał się bardzo interesująco.Gdy przebywali razem,udawała wielkie zaciekawienie medycyną.Właściwie pech tylkosprawił - zwierzyła mu się - że nie została lekarką.Ale i tak tylejuż wie i umie, że mogłaby doskonale zastąpić czasami lekarza.Może dlatego jej zachowanie się przy pracy wygada nanonszalancję: wyrosła już ponad swoje funkcje.A tu Donatpotraktował ją publicznie jak nieodpowiedzialną smarkulę.Wszyscy słuchają go z powagą, ale Flora wie: kiedy rozejdą się,każdy do swojej pracy, nie oszczędzi jej nikt.Jeden doda cośjeszcze do przemówienia Donata, inny będzie się chmurzyć ipatrzeć na nią spode łba niczym na grzesznicę, będą unikaćdyżurów z nią, posypią się kpinki i żarciki.Patrzy na Firmina.Siedzi w pozycji niedbałej, szczupłe ręce splótł na kolanie,mruży swoje błyszczące zielone oczy, a kiedy Donat nie kierujewprost na niego wzroku, uśmiecha się kącikami piękniewykrojonych warg.Jak gdyby wszystko to nie jego dotyczyło.Flora nagle zdaje sobie sprawę: on nic sobie z tego nie robi.Zniej też.Ma ochotę podejść i uderzyć go w tę ładną, aroganckouśmiechniętą twarz.Twarz Firmina, którą Flora ma w tej chwili przed sobą, jestzupełnie inna.To twarz, której nie zna.Nie należy ona doczłowieka, którego kochała, ani do człowieka, którym gardzi.Flora po prostu nie potrafi przeniknąć jej wyrazu i dlategozapewne budzi ona w niej lęk.Z ulgą wita chwilę, kiedy tę twarzzasłania maska operatora.Flora pierwszy raz samodzielnie będzie wykonywać funkcjęinstrumentariuszki przy operacji.Dotychczas tylko czasamipomagała siostrze Marii.Ale dziś, kiedy nawet chorychwciągnięto do pomocy i kiedy Donat wbrew wszelkimszpitalnym zwyczajom zezwolił krewnym na dyżurowanie przyrannych, bo inaczej nie można sobie dać rady, lekkomyślnaFlora Dyląg staje przy stoliku z narzędziami chirurgicznymi.Boi się.Chyba jeszcze nigdy w życiu tak się nie bała.Lśniąkasety, iskrzą się narzędzia ostrym blaskiem, który zdaje siępłynąć z nich samych, a nie z wielkich, jasnych lamp.Oczy boląod tego blasku.W głowie pustka.Jak się to wszystko nazywa?Zapomniała.Nie pamięta nazw tych powyginanych kawałkówstali, tych łyżek, szczypców, haków.Drży jej ręka, gdy dotykapierwszych z brzegu instrumentów.Za pierwszym razem mylisię.Firmin powiedział: - Hak.Podała mu płaski przedmiot z zawiniętymi z obu stronkońcami.- Nie ten.Nie perthes, proszę roux.- W głosie Firminazadrgała nutka zniecierpliwienia.Zawahała się przez moment.Kątem oka dostrzega, że lekarkaz Pogotowia, asystująca Firminowi, robi krok w jego stronę.Chce pomóc.Flora zaciska zęby.Nie.Już wie, o który toinstrument chodzi.Firmin mruczy cicho:- Dziękuję.Przez moment oczy ich spotykają się.Podawany z ręki doręku instrument łączy przez ułamek sekundy tych dwoje ludzi,kiedyś bliskich sobie, potem prawie wrogich i teraz znówbliskich, ale inną bliskością, innym gatunkiem zrozumienia.Florze wydaje się, że nie chłodny kawałek stali trzyma w lekkodrżącej dłoni, lecz przewód po którym przepływa ku niej odmężczyzny, skrytego za maską, ciepły, przyjazny prąd.Odczuwa zarazem ulgę i podniecenie, jak gdyby opadły z niejwięzy krępujące ruchy.Już się nie myli.Pracuje sprawnie,szybko.Przestaje myśleć o sobie, o tym, że obok znajduje sięFirmin, o dniach goryczy i upokorzenia, które ma za sobą, ozłożonym wczoraj rano Donatowi podaniu z prośbą oprzeniesienie do innego szpitala.Oblicza każdy ruch, wytyczaw myślach najkrótsze ścieżki niby najdogodniejsze trasy przytrudnej wspinaczce, by jak najoszczędniejszym gestem, skąpiącjak najbardziej czasu, przez mały odcinek powietrza, leżącymiędzy nią i rękoma Firmina, dostarczyć potrzebne mukleszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]