[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez trudu odnalazłem cię w tłumie.Ale pierścień był dla mnieniespodzianką.Tak.teraz sobie przypominam: powiedziałaś, że podarowała ci goprzyjaciółka.- Waycott zacisnął usta.- Lecz jak to się stało, że kobieta z twoją pozycjązaprzyjazniła sięz córką handlarza? Czy ona pracowała dla twojejrodziny?- Tak się składa - Sophy starała się oddychać głęboko i wolno - że znałyśmy się dość dobrze.- Ale ona nic ci chyba o mnie nie opowiadała? Nie rozpoznałaś mnie.kiedy spotkaliśmy się wLondynie.- Nie, nigdy nie wyznała mi nazwiska swego kochanka.- Sophy patrzyła mu prosto w oczy.-Ona nie żyje, milordzie.I twoje dziecko również.Wzięła nadmierną dawkę laudanum.- Głupia dziewucha.- Wzruszeniem ramion uznał tę sprawę za zakończoną.- Niestety, muszęcię prosić o zwrot tego pierścienia.On nie ma dla ciebie żadnej wartości.- A dla pana?- Bardzo go lubię.- Waycott uśmiechnął się obleśnie.- Przypomina mi o pewnychzwycięstwach, dawnych i obecnych.- Nie mam już tego pierścienia - powiedziała Sophy spokojnie.- Kilka dni temu oddałam gomężowi.W jego oczach pojawił się błysk- Po co mu go dałaś, u diabła?- Zaciekawił go.- Sophy zastanawiała się, czy to zdenerwuje Waycotta.- Niczego się nie dowie.Wszyscy ci, co go noszą, są zobowiązani do milczenia.Mniejsza ztym, i tak go odzyskam.Wkrótce, moja droga, odbierzesz ten pierścień hrabiemu.152 - Nie tak łatwo odebrać coś mojemu mężowi, zwłaszcza kiedy nie ma zamiaru z tegozrezygnować.- Mylisz się - rzucił Waycott z triumfem w głosie.- Radziłem sobie z własnością Ravenwooda przedtemporadzę sobie i teraz.- Przypuszczam, że ma pan na myśli Elizabeth?- Elizabeth nigdy do niego nie należała.Mam na myśli to.- Z tymi słowy podszedł do koszastojącego przy palenisku.Kiedy się wyprostował, trzymał w ręku połyskujące zielonekamienie.- Zabrałem je ze sobą, ponieważ sądziłem, że mogą cię zainteresować.Twój mążnie mógł ci ich dać, lecz ja mogę.- Szmaragdy! - Sophy aż dech zaparło z wrażenia.Patrzyła na kaskadę zielonych kamieni, apo chwili utkwiła wzrok w płonących gorączką oczach Waycotta.- Przez cały czas były upana?- Od chwili śmierci mojej pięknej Elizabeth.Ravenwood nigdy się tego nie domyślił.Przeszukał cały dom i rozesłał wiadomość do wszystkich jubilerów w Londynie.Gotowy byłzapłacić podwójną cenę za ich odnalezienie.Podobno jeden czy dwóch nieuczciwych kupcówpróbowało wykonać kopie oryginałów, lecz Ravenwood nie dał się oszukać.Szkoda.Tobyłaby dopiero ironia.Fałszywe kamienie i dwie fałszywe żony.Sophy zesztywniała niezdolna znieść obelgi, mimo iż zdawała sobie sprawę, że powinnazachować milczenie.- Jestem jego prawdziwą żoną i nie będę go oszukiwać- Ależ tak, moja droga, będziesz.Co więcej, zrobisz to nosząc te szmaragdy.- Przesypywał jemiędzy palcami.Wydawało się, że ten połyskujący, zielony strumień przyciąga go jaknarkotyk.- Elizabeth zawsze się nimi bawiła.Bardzo lubiła je wkładać, kiedy szła ze mną dołóżka.Tak cudownie się ze mną wtedy kochała.- Waycott uniósł nagle głowę.- Ty też topolubisz.- Naprawdę? Poczuła, że ma mokre dłonie.Nie wolno go jejsprowokować żadnym zbędnym słowem pomyślała.Niech sądzi, że jest bezbronną ofiarą,potulnym króliczkiem.który nie będzie stawiać oporu.Pózniej.Sophy - obiecał Waycott.- Pózniej pokaże ci.jak pięknie szmaragdy Ravenwoodawyglądają na jego fałszywej żonie.Ujrzysz, jak mienią się na twojej skórze w świetle ognia.Elizabeth błyszczała w nich jak roztopione złoto.Sophy odwróciła wzrok od tych dziwnych oczu, skupiając uwagę na koszu z jedzeniem.- Zdaje mi się, że mamy przed sobą długą noc, milordzie.Nie masz nic przeciwko temu,abym coś zjadła i wypiła filiżankę herbaty? Czuję się słaba.- Ależ oczywiście, moja droga.- Wskazał ręką na palenisko.-Jak widzisz, podjąłem trud, byzapewnić ci wszelkie wygody.W pobliskiej gospodzie zaopatrzyłem się w jedzenie.Elizabethi ja często urządzaliśmy sobie piknik, zanim oddaliśmy się miłości.Chcę, żeby wszystkoodbyło się dokładnie tak samo.Wszystko.- Rozumiem.Czyżby był równie szalony jak Elizabeth? - pomyślała.Czy po prostu szalony z zazdrości iutraconej miłości? W każdym razie jedyna jej nadzieja leży w tym, by nie naruszyć spokojuWaycotta.- Nie jesteś tak piękna jak ona - powiedział przyglądając się jej z uwagą.- Zdaję sobie z tego sprawę.Ona była cudowna.- Lecz szmaragdy pozwolą ci się do niej upodobnić, kiedy nadejdzie czas.Wrzucił klejnoty do kosza.- Co do posiłku, milordzie - zaczęła Sophy obojętnym tonem - czy nie masz nic przeciwkotemu, żebym153przygotowała dla nas mały piknik? Waycott spojrzał na otwarte drzwi -Zciemnia się, prawda?- W rzeczy samej.- Rozpalę ognisko.- Uśmiechnął się zadowolonyz pomysłu.- Wspaniała myśl.Wkrótce zrobi się tu chłodno.Gdybyś zdjął ze mnie tę pelerynę i sznur,który mnie krępuje, mogłabym przygotować posiłek.- Rozwiązać cię? Nie sądzę, moja droga, że to dobry pomysł.Jeszcze nie.Nadal tylkoczekasz, by śmignąć do lasu, a ja nie mogę na to pozwolić.- Proszę, milordzie.- Sophy spuściła wzrok, starając się wyglądać na zmęczoną izrezygnowaną.- Nie pragnę niczego więcej nad to, by przygotować dla nas filiżankę herbatyoraz po kawałku chleba i sera.- Myślę, że mogę ci to ułatwić.Sophy zesztywniała, widząc, że Waycott się do niej zbliża, lecz gdy odwiązywał sznurpodtrzymujący pelerynę, nawet nie drgnęła.Kiedy opadły krępujące ją więzy, odetchnęła zulgą, ale się nie poruszyła.- Dziękuje, milordzie - powiedziała pokornie.Zrobiła krok w stronę paleniska i spojrzała naotwarte drzwi.-Nie tak szybko, moja droga.- Waycott przyklęknął na jedno kolano i chwycił ją za kostkę unogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]