[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem, co starałeś się osiągnąć, chociaż nie zgadzam się z twoimi metodami.Doceniam twoje zaangażowanie i ryzyko, jakie podjąłeś, żeby infiltrować obózScaramuzziego.Ale czy nie dało się nic zrobić wcześniej, zanim sprawy zaszły tak daleko?Zanim zamordowano pięcioro niewinnych ludzi, zanim my o mało nie zginęliśmy?- To może zabrzmi bezdusznie, ale czy to nie Napoleon radził, żeby nigdy nieprzeszkadzać wrogowi, kiedy popełnia błędy? Wiedziałem, że działania Scaramuzziego wAmeryce zwrócą na niego uwagę wszystkich.Jednocześnie sądziłem, że do tego czasuStrażnicy dostaną od Pipa dowody obciążające.Byłby osaczony.Wyobrażałem sobie, żeStrażnicy go wyeliminują, a FBI czy Interpol przetrzebi ich szeregi, tak że trudno będzie imsię przegrupować czy uratować zasoby finansowe, które zainwestowali w światScaramuzziego.Chciałem wyrządzić im tyle szkód, ile tylko mogłem.- Czy to ty jesteś odpowiedzialny za nasłanie na mnie tego wikinga, a na AlicięMalika?- Skądże.To był plan Scaramuzziego, wszystko działało jak w zegarku.Chciał,żebyście oboje zostali zabici w Ameryce.Prasa zrobiłaby sobie piknik, relacjonującinformację o morderstwie dwojga agentów federalnych, z których jednego zabito w ten samsposób, co ofiary, w sprawie których prowadził dochodzenie.Tego samego dnia Strażnicy wiedzieliby, kto zlecił wasze zabójstwo, i jego wiarygodność natychmiast by wzrosła, tak jaktego chciał.- Czyli ty i Pip byliście blisko Scaramuzziego, ale cały czas spiskowaliście przeciwniemu, a Pip zdecydował się go zdradzić - podsumowała Alicia.Ambrosi skinął głową.- Taka właśnie jest natura fałszu i oszustwa.Kiedy już się wejdzie w ten świat,wpadnie się w pajęczą sieć, jak to ktoś kiedyś nazwał, już nigdy nie można nikomu zaufać.Nigdy nie wiesz, jakie intrygi knują inni przeciwko twoim.- Westchnął ciężko, po czymkontynuował: - Ludzi często zadziwia bezwzględność łotrów, ich zatwardziałe okrucieństwo.To dlatego, że działają w środowisku, które bezlitośnie karze za każdy przejaw słabości.Nagle spojrzał na zegarek i podniósł się.- Muszę już iść.- Poczekaj - powiedział Brady, wstając z pryczy.Złapał starca za kościste ramię.- Niemożesz nas tu tak zostawić - powiedział.- Jeśli teraz uciekniecie, będę zdemaskowany.Wrócę po was pózniej.Dziś wieczór.- Możemy nie dożyć! - wycedził Brady przez zaciśnięte zęby.- Za godzinę możemybyć martwi! Ty nas w to wpakowałeś i ty nas stąd wyciągnij.Ambrosi łagodnym gestem położył dłoń na ramieniu Brady ego.- Zrobię to, ale musicie poczekać.Nie można teraz wszystkiego zaprzepaścić.- Zaprzepaścić? Ja już.- Zostaw go - odezwała się Alicia.- On wróci.Pochylił do nich głowę.- Pip nie został zamordowany, wbrew moim obawom - wyszeptał.- Widziałem godzisiaj.Myślę, że się ze mną skontaktuje i zdobędę te akta.Nie wszystko jeszcze stracone.Cofnął się o krok i energicznie skinął głową, jakby mówiąc:  Oto, czego dokonaliśmy.Jeszcze wygramy tę wojnę.Sięgnął przez kraty, odnalazł dłonią klawiaturę i wstukał trzy cyfry.Rozległy się trzysygnały.Drzwi się otwarły i Ambrosi wyszedł z celi.- Przynajmniej podaj nam kod - powiedział Brady.- Na wszelki wypadek.- Cierpliwości, synu.Nie zdradzę was.znowu.Alicia podniosła rękę i położyła ją poziomo na piersi Brady ego.Był to raczej gestpocieszenia niż rzeczywista próba zatrzymania go.- Będzie dobrze - szepnęła.Ambrosi zatrzasnął drzwi klatki. - Jeśli będziesz miał akta, to my już nie będziemy ci potrzebni.- Brady nie dawał zawygraną.Starszy mężczyzna przycisnął palec do ust.Odwrócił się i powłócząc nogami odszedł w ciemny korytarz, w którym zniknąłScaramuzzi.- Wrócisz dzisiaj? - upewnił się Brady.- Modlę się o to - odparł Ambrosi, nie zatrzymując się.- Powiedziałeś, że wrócisz dziś wieczór!W progu tunelu odwrócił się i oparł dłonią o ścianę.- Brady, musisz ufać.Z ciemności wyłonił się kij i z trzaskiem uderzył w czaszkę starca.Skóra, mięśnie ikość rozpadły się pod ciosem.Krew trysnęła jak powietrze z przekłutego balonu.Ambrosigrzmotnął o ścianę i zwalił się na ziemię.- Nieee! - wrzasnęła Alicia.Brady podbiegł do krat i z całych sił szarpał za drzwi, ciskając przekleństwa podadresem Scaramuzziego.Ten wyszedł z cienia i przekroczył leżące ciało, przyglądając siędziełu własnych rąk.Karminowa strużka spływała z czubka kija, skapując na czarny sweterAmbrosiego.Wokół głowy kardynała tworzyła się kałuża krwi, najpierw szkicując siatkę spojeńmiędzy kamieniami posadzki, a potem pokrywając całą ich powierzchnię.Scaramuzzi pochylił się i zdjął coś ze swetra księdza.Podniósł wysoko.Był tonadajnik wielkości dziesięciocentówki, z którego jak odnóża wystawały dwie antenki zcienkiego drutu.Dopiero teraz Brady zauważył białe słuchawki iPoda w uszachScaramuzziego, który z pewnością był ustawiony na odbiór sygnału z tego nadajnika.Mężczyzna podszedł bliżej do krat celi.- Odniosłem wrażenie, że staruszek ostatnio osobliwie się zachowuje - powiedział.-Trochę szkoda.Nawet go polubiłem.Od strony podłogi dobiegł ich chrapliwy, niemal nieludzki głos.- Jest.tak.jak.myślicie.Wszyscy troje spojrzeli w stronę Ambrosiego, który podpierał się na łokciachwpatrzony w Brady ego i Alicię oczami okrągłymi ze zdziwienia.Gorliwość, jaką Brady wnich zobaczył, wywołała u niego gęsią skórkę.- No, no, wystarczy - powiedział Scaramuzzi, unosząc kij.- Nie! Nie! - Alicia cisnęła w niego te słowa jak kamienie.Ale nie przyniosły żadnego skutku.Trzymając kij oburącz, zamachnął się nim i uderzył w i tak już zdeformowanączaszkę.Dzwięk przypomniał Brady emu odgłos upadku przejrzałego arbuza, którego kiedyśupuścił, niosąc do śmietnika.Alicia pobiegła do kąta celi i zwymiotowała.Scaramuzzi podchwycił wzrok Brady ego, wskazał na ciało i powiedział:- To mogłeś być ty.Odwrócił się i zniknął w korytarzu, a stukot jego obcasów cichł z każdym krokiem. 83.Ukrywszy twarz w dłoniach, Alicia łkała, podnosząc twarz tylko po to, żeby przekląćScaramuzziego.Brady siedział obok na pryczy, głaskając ją po plecach.Zasłonił nos ręką,przedkładając zapach potu i skóry nad woń krwi i wymiotów.Jeden dobry wdech, a zarazdołożyłby swoje trzy grosze do tego, co na podłodze zostawiła Alicia.- Staruszek nigdy nie przestał mnie zadziwiać - powiedział, starając się dodać jejotuchy.- Po prostu musiał nam powiedzieć, jak to jest.- Skrzywił się, słysząc własne słowa.Ale nie mógł teraz zamilknąć, może uda mu się z tego wybrnąć.- Jak to jest, kiedy sięumiera. Jest tak, jak myślicie.Pewnie widział już złociste bramy nieba, co?Konwulsje Alicii stopniowo ustały.Siedziała w milczeniu, z twarzą ukrytą w dłoniach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl