[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po przeciwnej stronie ulicy zwierzę kuśtykało wzdłuż chodnika z podkurczoną prawą, tylną nogą, ajego ciemne pazurki stukały o płyty chodnika. Chodz tu mały, nic ci nie zrobię! - krzyknął.Biegnąc, odczuwał w boku kłujący ból, w głowie boleśnie pulsowała krew.Pies na chwilę przestałbiec i odwrócił się.Potem pognał przed siebie, pomiędzy dwa domy i Neville przez moment ujrzałgo z boku.Byłto biało - brązowy kundel, lewe ucho wisiało w strzępach.Jego wymizerowane ciało chwiało sięcałe, kiedy biegł. Nie uciekaj!Nie zauważył drżącego pisku histerii w swoim głosie, kiedy wykrzykiwał te słowa.W końcu głos muzupełnie zamarł w ściśniętym gardle, gdy pies zniknął między domami.Jęknął, obawiając się, żestraci go z oczu i utykając, pognał jeszcze szybciej, zupełnie nie zważając na dolegliwości kaca,postawiwszy wszystko na jedną kartę.Ale kiedy dobiegł na tyły domu, psa tam już nie było.Podbiegł do sekwoi, które stanowiłyogrodzenie i spojrzał na drugą stronę.Nic.Potem nagłym ruchem odwrócił się, by się zorientować,czy pies nie uciekł tą samą drogą, którą mógł się tam dostać.Nie było go.Chodził po okolicy przez godzinę, na chwiejnych nogach, na próżno szukając i nawołując co jakiśczas: Chodz tu, mały, chodz! Wreszcie powlókł się do domu z wyrazem całkowitego zniechęceniana twarzy.Natknąć się na żyjącą istotę, która mogła być towarzyszem po tym wszystkim, co przeżył, apotem stracić ją z oczu.Nawet jeśli był to tylko pies.Tylko pies? Ale dla Roberta Neville'a ten piesbył najwyższą istotą w ewolucyjnej hierarchii na całej planecie.Neville nie był w stanie niczego jeść ani pić.Szok, który przeżył, spowodował, że czuł się chory irozedrgany tak, że w końcu musiał się położyć.Nie mógł spać.Leżał tak w dreszczach i gorączce,przerzucając głowę na jedną, to na drugą stronę płaskiej poduszki. Chodz tu, mały - mamrotał pod nosem bezwiednie - Chodz tu, nic złego ci nie zrobię.Po południu wybrał się na poszukiwania.W promieniu dwóch przecznic od siebie przeszukał każdesąsiedztwo, każdą ulicę, każde podwórko.Niczego jednak nie znalazł.Wróciwszy do domu około piątej wystawił na zewnątrz miskę z mlekiem i kawałek hamburgera.Wokół położył wiązkę czosnku w nadziei, że będzie to ochrona przed wampirami.Ale potemprzyszło mu do głowy, że przecież pies musi też być zarażony i czosnek będzie dla niego stanowiłprzeszkodę.Nie mógł tego zrozumieć.Jeśli rzeczywiście był zarażony, jak mógł sobie biegać wświetle dziennym? Albo bakterii, które go zaatakowały, było tak mało, że nie można jeszcze mówić ozarażeniu.Ale z kolei jeśli to prawda, jak przetrwał nocne ataki z ich strony? O mój Boże - pomyślał pózniej - a jeśli przyjdzie po jedzenie po zmroku, dopadną go. Cobędzie, jeśli następnego ranka na trawniku znajdzie ciało psa i będzie miał świadomość, że sam jestodpowiedzialny za jego śmierć. Nie zniósłbym tego - pomyślał z żalem - rozerwałoby mnie wśrodku, przysięgam.Dręczyły go myśli, które kręciły się wokół zagadki jego przetrwania.Było teraz kilka możliwości badań, ale jego życie nadal pozostawało bezsensownym utrapieniem,pozbawionym jakiejkolwiek pociechy.Wszystko, co teraz w życiu miał lub co mógł mieć (nie licząc naturalnie drugiej istoty ludzkiej), byłobeznadziejne i nie przynosiło mu żadnej nadziei na poprawę jego losu, nawet na jakąkolwiek zmianę.Wszystko ułożyło się tak, że nie mógł od życia oczekiwać niczego więcej ponad to, co już miał.Ilejeszcze lat mu pozostało? Trzydzieści, może czterdzieści, jeśli wcześniej nie zapije się na śmierć.Na myśl o trzydziestu latach życia, które były przed nim, przeszły go ciarki.Jednak nie odebrał sobie życia.To prawda, że nie darzył swego ciała należytym szacunkiem.Nieodżywiał się właściwie, nie pił w sposób właściwy, nie spał właściwie, niczego nie robił tak, jaknależy.Przecież jego zdrowie nie będzie trwać w nieskończoność.I tak już oszustwem były procenty,które w siebie wlewał.Ale tego, że nie troszczył się o swoje ciało, nie można było nazwać samobójstwem.Nigdy tego niepróbował, nie wiedząc właściwie, dlaczego.Wydawało się, że również na to pytanie nie ma odpowiedzi.Nie byłdo niczego przywiązany, nic go nie zmuszało do życia.Ale żył w osiem miesięcy po śmierci ostatniejofiary epidemii, dziewięć miesięcy od czasu, kiedy ostatni raz rozmawiał z drugim człowiekiem,dziesięć miesięcy od śmierci Virginii.%7łył.Nie było przed nim żadnej przyszłości, a teraz-niejszość była beznadziejna.Mimo to z trudem posuwał się naprzód.Instynkt? A może po prostu głupota? Zbyt pozbawiony wyobrazni, aby ze sobą skończyć? Czemu niezrobił tego zaraz na początku, kiedy byłna samym dnie? Co skłoniło go do zabezpieczenia domu, zainstalowania zamrażarki, prądnicy,kuchenki elektrycznej, zbiornika z wodą, do zbudowania szklarni, warsztatu, do spalenia domów wbezpośrednim są-siedztwie, do zgromadzenia płyt i całej góry zapasów żywności, nawet -sama myśl o tym była absurdalna - przyklejenia na ścianę fantazyjnej fototapety?Czy zatem za określeniem siła życia kryło się coś rzeczywistego, jakaś faktyczna moc, która rządziumysłem? Czy natura w jakiś sposób podtrzymywała w nim iskrę życia, chroniąc ją przed nimsamym?Zamknął oczy.Po co myśleć, po co odwoływać się zaraz do rozumu?Brak odpowiedzi.To, że przetrwał, było przypadkiem, wynikiem jakiejś ociężałości.Był zbytotępiały, żeby ze sobą skończyć i o to tu tylko chodziło.Potem przykleił do ściany oderwany kawałek tapety.Zlady nie wyglądały nawet tak zle, podwarunkiem, że nie patrzyło się z bliska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]